
Jeżeli szukacie rozsądnie wycenionego i funkcjonalnego sprzętu stereo z możliwością rozbudowy w przyszłości, prawdopodobnie skończycie na wertowaniu katalogów kilku firm brytyjskich i japońskich. Powiedzmy, że chcemy znaleźć niedrogi wzmacniacz i odtwarzacz, ale chcemy aby nasza nowa wieża wyglądała elegancko, potrzebujemy mieć w niej coś więcej niż cztery wejścia analogowe, a w przyszłości planujemy kupić też streamer lub tuner radiowy i chcemy, żeby wszystko do siebie pasowało, to raczej nie ma innego wyjścia - NAD, Cambridge Audio, Denon, Marantz, Yamaha, Pioneer, Onkyo, ewentualnie Harman Kardon, Pro-Ject, BC Acoustique lub kilka mniej znanych firm. Oferta Denona jest tutaj o tyle ciekawa, że już w urządzeniach za tysiąc złotych z kawałkiem dostajemy wiele przydatnych funkcji i rozsądne parametry, a wzornictwo jest takie samo, jak w przypadku modeli z górnej półki. A gdyby przyszło nam do głowy zmienić wzmacniacz na lepszy lub dołożyć do kompletu kolejne pudełko - nie ma najmniejszego problemu.

Świat audiofilskich urządzeń nie przestaje mnie zadziwiać, i to coraz częściej w znaczeniu jak najbardziej pozytywnym. Jeszcze nie tak dawno przeżywaliśmy oblężenie plastikowymi zestawami kina domowego, aż tu nagle nastąpił powrót do klasycznych systemów stereo. Kilka lat temu wydawało się, że największy ruch będzie panował w segmencie niedrogich klocków odtwarzających muzykę z telefonu, a tu proszę - mocno rozwija się średnia półka i segment hi-endowy, a smartfony i tablety potrafią obsłużyć bezstratne formaty, niedługo pewnie nawet hi-resy. Ciekawym trendem jest również wszechobecna miniaturyzacja, coraz częściej przyjmująca dość ciekawe formy.

Chyba większość recenzentów sprzętu audio złapało się na tym, że najtrudniej pisze się o urządzeniach, których prywatnie używamy lub przynajmniej słuchamy już od dłuższego czasu. W takiej sytuacji teoretycznie znamy wady i zalety opisywanego sprzętu nawet lepiej, niż po kilku dniach wygrzewania i słuchania, a jednak trudniej jest usiąść i sporządzić jakieś sensowne notatki, a co dopiero spojrzeć na testowane urządzenie świeżym okiem. Jak mawiają w sieci - co zostało zobaczone, nie może zostać odzobaczone. Można tylko postawić sprawę jasno - opisujemy urządzenie, którego używamy od jakiegoś czasu i do którego siłą rzeczy trochę się przyzwyczailiśmy. Tym razem sytuacja jest jeszcze bardziej zagmatwana - stanęło przede mną zadanie napisania recenzji systemu, którego sam nie posiadam (marzenie...), ale miałem okazję słuchać go tyle razy, że aż trudno będzie mi wymienić wszystkie kolumny, kable i źródła, które na przestrzeni kilku miesięcy były do tego zestawu podłączane. Mowa o flagowej elektronice T+A z serii High Voltage w najbardziej rozbudowanym, sześcioelementowym wydaniu.

Creek to firma, która już od ponad trzydziestu lat dostarcza melomanom porządny i rozsądnie wyceniony sprzęt audio. Tradycję tę zapoczątkował już pierwszy piecyk zaprojektowany przez Mike'a Creeka. Wprowadzony w 1982 roku model CAS4040 oddawał 30 watów na kanał i kosztował dokładnie 99 funtów. Pierwszym prawdziwym hitem na rynku polskim była skromna integra 4330. Wzmacniacz był malutki i niesamowicie skromny, jednak jego brzmienie w niektórych aspektach pachniało jakością, której dostarczały konstrukcje kilkukrotnie droższe. W umiejętnie dobranym towarzystwie, ten czterdziestowatowy piecyk potrafił zagrać naprawdę wybornie. Wiem to, bo 4330 w wersji mkII R był moim pierwszym wzmacniaczem z prawdziwego zdarzenia.

Francuski sprzęt audio bywa specyficzny, ale dla wielu melomanów to właśnie świadczy o jego wyjątkowości. Z tego zakątka naszego kontynentu wywodzi się wielu producentów uderzających w sektor hi-endowy, ale także całkiem spora rzesza tych, którzy chcą przyciągnąć klienta nie tylko jakością swoich wyrobów, ale także przystępnymi cenami. Jak wiadomo, dla firm produkujących swój sprzęt w Europie staje się to coraz trudniejsze do osiągnięcia. Atoll jest jedną z tych marek, które być może nie dysponują potężną machiną marketingową, ale trafiają w gust audiofilów szukających porządnego sprzętu za akceptowalne pieniądze. Francuzi opierają się atakującemu nas zewsząd plastikowi, nie schodzą do poziomu tandety i zdaje się, że wciąż nie mają zamiaru przenosić swoich fabryk w kierunku wschodzącego słońca.

Primare to marka funkcjonująca na naszym rynku od wielu lat i niezmiennie zaliczana do grona prestiżowych. Może dlatego, że Szwedzi nigdy nie produkowali tandety, nie romansowali z budżetówką i nie wykonywali nerwowych ruchów mających na celu szybkie pozyskanie klienta. Firma prowadzi nowoczesną, ale rozważną politykę, mierząc w urządzenia ze średnich i wyższych przedziałów cenowych. Można powiedzieć, że niektóre z nich balansowały nawet na granicy hi-endu, ale trudno było oprzeć się wrażeniu, że jakaś niewidzialna siła nie pozwala szwedzkim konstruktorom pójść na całość i jednym ruchem tej granicy przekroczyć. Były własne pomysły na wzmacniacze pracujące w klasie D, bardzo fajne streamery i przetworniki, a także płytki rozszerzające funkcjonalność wzmacniaczy zintegrowanych, jednak wszystko to odbywało się w ramach sprawdzonego i bezpiecznego przedziału cenowego, w którym marka się wyspecjalizowała. Informacje o planowanym wprowadzeniu zupełnie nowej serii, która miałaby ponownie wprowadzić Primare na hi-endowe salony pojawiła się tak naprawdę już kilka lat temu. Ludzie z branży generalnie wiedzieli, że Szwedzi nad czymś takim pracują, jednak nikt do końca nie wiedział, nad czym konkretnie.

T+A to jedna z firm, które nie wydają potężnych pieniędzy na marketing, a mimo to ich oferta mówi sama za siebie. Na rynku niemieckim urządzenia te są dobrze znane i uchodzą za porządne, rzetelnie zaprojektowane produkty średniej i wyższej klasy. U nas urządzenia tej prężnie rozwijającej się manufaktury są jeszcze nieco ekskluzywne, ale też prestiżowe. Wszystkie modele są projektowane i w całości produkowane u naszych zachodnich sąsiadów, w związku z czym ceny są generalnie nieco wyższe, niż w przypadku dalekowschodnich odpowiedników. Nikt jednak z tego powodu nie narzeka, ponieważ staranność wykonania z powodzeniem rekompensuje ból wywołany szelestem wypadających z portfela banknotów. Niemcy wychodzą z założenia, że za wysoką jakość warto płacić, a kupno sprzętu lepszego, bardziej trwałego i obliczonego na długie lata pracy po prostu się opłaca.

Niewielkie urządzenia przeznaczone do współpracy z laptopem lub smartfonem stają się coraz ważniejszym segmentem rynku audio. Już od jakiegoś czasu obserwujemy wzmożoną aktywność na tym polu. Naszą skrzynkę mailową zalewają informacje o nowych przetwornikach do słuchawek, głośnikach bezprzewodowych i radiach potrafiących połączyć się ze wszystkim prócz łazików księżycowych. Nawet ludzie z branży przyznają, że dla wielu firm tego typu produkty są nie tyle dziwnym kaprysem, co sposobem na przetrwanie. Dochodzą nas słuchy, że marki znane z produkcji audiofilskich kolumn notują teraz większe zyski ze sprzedaży słuchawek i głośników komputerowych, niż pełnowymiarowych urządzeń. Nie ma w tym nic dziwnego, bo przekonanie, że sprzęt musi dobrze grać przy zachowaniu jak najmniejszych wymiarów zewnętrznych nie narodziło się wczoraj.

Quad to jeden z weteranów świata hi-fi. Firma została założona w 1936 roku przez Petera Walkera, który najwyraźniej bardzo dobrze rozumiał zagadnienia związane z reprodukcją dźwięku i nie bał się stosować odważnych rozwiązań w tej dziedzinie. Rozwój przedsiębiorstwa przyhamowała wojna, zmuszając ekipę do przeprowadzki ze zbombardowanego Londynu do miasta Huntington w hrabstwie Cambridgeshire. Od tamtej pory było już coraz lepiej, a w katalogu pojawiały się kolejne konstrukcje, głównie wzmacniacze. W 1953 roku do sprzedaży wprowadzono zestawy głośnikowe o nazwie ESL - pierwsze dostępne komercyjnie pełnopasmowe kolumny elektrostatyczne. Panele te zapewniały tak wysoką jakość dźwięku, że zostały zakupione przez BBC w celu monitorowania nagrań i audycji radiowych. Niestety, elektrostaty zostały wyparte przez głośniki dynamiczne zarówno w studiach, jak i w domach. BBC zastąpiło je kolumnami LS3/5A, które po jakimś czasie również zyskały status legendy, jednak dla wielu audiofilów panele ESL pozostały czymś w rodzaju głośnika docelowego. Były tak dobre, że nawet dziś wielu amatorów dobrego brzmienia dałoby się pokroić, aby móc przygarnąć je do domu.

Myślę, że każdy interesujący się choć trochę tematyką audio, zetknął się z nazwą Wadia. I to pomimo tego, iż nad Wisłą firma ta dotychczas nie miała dystrybutora. Jej produkty pojawiały się jednak dość regularnie, czy to na wystawach, czy w domach miłośników dobrego brzmienia. Firma powstała w 1988 roku i od samego początku koncentrowała się na jednym, dość wąskim wycinku audiofilskiej rzeczywistości - cyfrowych źródłach dźwięku. Jej pierwszym produktem był przetwornik cyfrowo-analogowy 2000 Decoding Computer. Później pojawiły się odtwarzacze płyt CD i czytniki SACD. Znakiem rozpoznawczym firmy było od zawsze stosowanie zaawansowanych technologii, często opracowanych samodzielnie, w celu poprawy brzmienia z płyt CD. Wadia od razu stała się z tego znana, a jej produkty rozpoznawalne, dla wielu osób wręcz kultowe.
revelatorr