Rotel A11 Tribute
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Ken Ishiwata to postać, która audiofilom jednoznacznie kojarzy się z marką Marantz. Jako starszy menedżer produktu i ambasador firmy, Ken używał swoich uszu i doświadczenia inżynierskiego do pracy z zespołami projektowymi w Europie i Japonii po to, aby wprowadzać poprawki w urządzeniach, które i tak zasługiwały na wysokie noty. Charyzmatyczny Japończyk stał się specjalistą od - jeśli można to tak ująć - fabrycznego tuningowania komponentów stereo, a produkty opatrzone jego inicjałami pozostają poszukiwanymi na rynku wtórnym perełkami. Ken oceniał każdy nowy produkt Marantza w swoim pokoju odsłuchowym w Eindhoven. Od czasu do czasu zauważał urządzenie, które miało potencjał, aby brzmieć jeszcze lepiej. Takie produkty, po kompleksowej kuracji polegającej zwykle na poprawie jakości kluczowych komponentów, zyskiwały dopisek Special Edition lub KI Signature. Ostatnimi takimi perełkami, a właściwie rubinami, wypuszczonymi na rynek przez Marantza, były odtwarzacz SA-KI Ruby oraz wzmacniacz zintegrowany PM-KI Ruby - piękne klocki z wygrawerowanym podpisem konstruktora, upamiętniające 40-lecie jego współpracy z tą marką.
Niecały rok później poinformowano, że Ken Ishiwata przechodzi na zasłużoną emeryturę. W krótkiej informacji prasowej mogliśmy przeczytać, że kontrakt między obiema stronami dobiegł końca i na podstawie wspólnych ustaleń zdecydowano o rozstaniu. Marantz podziękował Kenowi za wieloletnią współpracę, wszystkie jego osiągnięcia oraz dzielenie się z zespołem projektowym niesamowitą wiedzą i doświadczeniem. Na tym kończył się oficjalny komunikat, a wszystko poza nim można było uznać za plotki. Niestety, część z nich się potwierdziła. Ken Ishiwata zmarł 25 listopada 2019 roku. Dla wielu audiofilów oznaczało to koniec pewnej epoki. Epoki, w której najlepsze urządzenia pojawiające się na rynku wyróżniało coś więcej niż tylko symbol i cena. Epoki, w której nawet tak potężna firma jak Marantz była dumna, że jej najciekawsze klocki mają charakter i osobowość, że noszą inicjały kogoś tak oryginalnego - doświadczonego melomana, audiofila, człowieka opowiadającego z wielką pasją o tym, jak drobne zmiany w torze audio mogą przełożyć się na zupełnie inne brzmienie. Każde spotkanie z nim było wielką przygodą, ale w tamtym momencie dotarło do mnie, że nie zobaczę już ani Kena, ani nowych urządzeń, nad którymi zdecydował się popracować, wydobywając ich ukryty potencjał. Co do pierwszego, sprawa wydaje się oczywista, ale w tej drugiej kwestii spotkało mnie podwójne zaskoczenie. W ubiegłym roku dotarły do mnie informacje, ze na rynku pojawią się dwa komponenty stereo, przy których ostro majstrował nie kto inny, jak Ken Ishiwata. Żeby było ciekawiej, nie chodziło ani o sprzęt hi-endowy, ani o nowe modele Marantza, ale o popularne klocki Rotela - wzmacniacz A11 i odtwarzacz CD11. Dla uczczenia tej współpracy każdy z nich został przyozdobiony dopiskiem i emblematem "Tribute".
Wygląd i funkcjonalność
Historia powstania tych urządzeń jest doprawdy fascynująca. No bo kto by się spodziewał, że taka osobistość zdecyduje się wziąć na warsztat sprzęt Rotela, i to nie ten z najwyższej półki, ale przeciwnie - budżetowy system, od którego praktycznie zaczyna się zabawa z komponentami tej marki. Nie żebym uważał urządzenia tej firmy za kiepskie albo mało audiofilskie. Chodzi mi raczej o to, że wybór, nawet jeśli ograniczymy się do manufaktur japońskich, jest ogromny, więc dlaczego padło akurat na Rotela? Częściowo na to pytanie odpowiedział sam producent. "Pozostając razem z Kenem w branży przez podobny czas, przez lata obracaliśmy się w tych samych kręgach audiofilskich, takich jak na przykład rodzina Tachikawa, założyciele i właściciele Rotela. Można było odczuć wzajemny szacunek dla talentu i pozycji rynkowej, a nawet długą chęć współpracy, ale taka szansa nigdy się nie nadarzyła. Okazja pojawiła się wreszcie późnym latem 2019 roku, kiedy to rozpoczęły się wstępne rozmowy, a projekt stał się rzeczywistością we wrześniu. Cały zespół inżynierów był zachwycony, że w końcu ma okazję pracować z Kenem." - powiedział Daren Orth, główny technolog Rotela, opisując współpracę z Kenem Ishiwatą.
TEST: Rotel CD11 + A11
No dobrze, a dlaczego wybrano akurat budżetowe klocki? Rotel informuje, ż podjęto wspólną decyzję, aby skupić się na produktach, które Ken już znał i które zdążyły odnieść sukces potwierdzony licznymi nagrodami. Zespół uważał, że pracujący w klasie AB wzmacniacz zintegrowany A11 o mocy 50 W na kanał oraz odtwarzacz płyt kompaktowych CD11 stanowią idealną podstawę do dalszych prac, bowiem były już bardzo dobrymi produktami i można było przekształcić je w coś wyjątkowego. Ken przeprowadził wstępną ocenę i uzgodnił z zespołem inżynierów Rotela nową specyfikację. Skupiono się na wymianie kondensatorów i rezystorów, ale to chyba tylko część historii. Firma informuje także o zmianach w konstrukcji obudowy, gdzie wykorzystano nietypowe materiały tłumiące. Podobne zmiany wprowadzono w odtwarzaczu CD11, jednak tego projektu Ken Ishiwata nie zdążył już doprowadzić do końca. Na szczęście niektórzy wieloletni partnerzy i współpracownicy Kena z branży, w tym jego przyjaciel Karl-Heinz Fink, sami zaoferowali swoją pomoc w kontynuowaniu współpracy z zespołem Rotela, aby ukończyć produkt i spełnić oryginalną wizję Kena. Z chwilą premiery modeli A11 Tribute i CD11 Tribute dalsza produkcja ich podstawowych wersji wydawała się pozbawiona sensu. Można się było spodziewać, że urządzenia poddane takiemu tuningowi będą o wiele droższe niż A11 i CD 11, ale tu kolejne pozytywne zaskoczenie - podane przez dystrybutora kwoty były i wciąż pozostają niższe niż katalogowe ceny wersji bazowych. Wiem to, bo dwa lata temu testowałem ten system. A11 kosztował 3199 zł, a CD 11 - 2299 zł. Tymczasem A11 Tribute i CD11 Tribute wyceniono odpowiednio na 2699 i 1999 zł. Szaleństwo! Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że za każdy z klocków wchodzący w skład ostatniego systemu Marantza noszącego inicjały Kena Ishiwaty trzeba było zapłacić 17995 zł. Tak - wiem, że Rotel z serii 11 to nie Marantz KI Ruby, ale należy również pamiętać o tym, że największą sławę charyzmatycznemu Japończykowi przyniosły właśnie wzmacniacze i odtwarzacze zbudowane na bazie regularnych modeli z niskiej i średniej półki.
Niektórzy twierdzą, że Ken, zaglądając do wnętrza takiego sprzętu, potrafił w mgnieniu oka zlokalizować jego słabe punkty - elementy układu, w których wymiana kilku kondensatorów lub rezystorów dawała spektakularną poprawę jakości brzmienia. Co najważniejsze, odbywało się to przy stosunkowo niewielkich nakładach finansowych, dzięki czemu cena modelu poddanego takiej kuracji nie musiała od razu szybować w rejony hi-endowe. Jestem pewien, że każdy doświadczony audiofil doskonale zapamiętał przynajmniej jedno urządzenie Marantza, które spotkało się z magicznymi dłońmi Kena Ishiwaty i ich "miedzianym dotykiem" (zmodyfikowane przez niego klocki można było poznać po miedzianych śrubkach lub całych elementach obudowy pokrytych warstwą tego metalu). W moim przypadku byłby to chyba odtwarzacz CD17 KI Signature. Piękne, cudowne źródło. Dziś nie miałbym jednak czym go nakarmić. Zrezygnowałem z płyt kompaktowych na rzecz plików, streamingu i winyli. Może pewnego dnia będę tego żałował, ale moja decyzja nie była podyktowana tylko tym, że przeprowadziłem w głowie jakąś analizę faktów i doszedłem do wniosku, że kilkudziesięcioletni format nie ma już racji bytu. To też, ale przede wszystkim mój ostatni odtwarzacz - Primare CD31 - przez większość czasu stał i zbierał kurz, a wraz z nim kurzyły się płyty, które zajmowały w domu mnóstwo miejsca. Zostawiłem sobie tylko te najważniejsze, na pamiątkę, a resztę - kilkanaście kartonów - wywiozłem do antykwariatu. Dlatego nie wziąłem do testu obu klocków Rotela oznaczonych dopiskiem "Tribute". Uznałem, że wzmacniacz jest o wiele ważniejszy i bardziej interesujący, a dodatkowo z tej dwójki to właśnie on wyjątkowy, bowiem Ken Ishiwata pracował nad modyfikacją jego wnętrzności od początku do końca.
A11 kosztował 3199 zł, a CD 11 - 2299 zł. Tymczasem A11 Tribute i CD11 Tribute wyceniono odpowiednio na 2699 i 1999 zł. Szaleństwo! Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że za każdy z klocków wchodzący w skład ostatniego systemu Marantza noszącego inicjały Kena Ishiwaty trzeba było zapłacić 17995 zł.Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny i funkcjonalność, zasadniczo mógłbym w tym momencie odesłać wszystkich zainteresowanych do testu wersji bazowej. W tej warstwie nie zmieniło się praktycznie nic. A11 Tribute nie otrzymał nawet miedzianych śrubek ani lepszych gniazd głośnikowych. Gdyby nie okolicznościowa tabliczka zamontowana na jego przedniej ściance, byłby nie do odróżnienia od pierwowzoru. No, chyba że zajrzymy do środka przez otwory wentylacyjne w pokrywie. Już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś tu ostro grzebał. W związku z tym, że testowałem już model A11, pozwolę sobie pominąć opis każdego jednego gniazda i przycisku, uzupełniając tylko tamtą recenzję kilkoma obserwacjami natury praktycznej. A11 Tribute to wzmacniacz, który pod skórą jest całkowicie klasyczny i analogowy, ale został wyposażony w cyfrowy potencjometr i stosunkowo rozbudowane menu, którym sterujemy za pomocą trzech przycisków umieszczonych w pobliżu pokrętła regulacji głośności. I choć nie jestem wielkim miłośnikiem wyświetlaczy, muszę przyznać, że taki system ma sens. W pokładowym menu można znaleźć zarówno regulację barwy i balansu, jak i funkcje naprawdę przydatne. Ot, chociażby możliwość regulacji jasności samego ekraniku i zamontowanych na przednim panelu, niebieskich LED-ów, albo maksymalny poziom głośności po uruchomieniu (aby wzmacniacz nigdy nie ryknął nam na dzień dobry, kiedy zapomnimy o tym, że podczas wcześniejszego odsłuchu mocno pobalowaliśmy). Istnieje nawet opcja zmiany funkcji niektórych wejść. Niektórzy powiedzą, że wszystkie tego rodzaju gadżety powinniśmy wyrzucić do kosza wraz z tym całym wyświetlaczem, ale czasami lepiej coś mieć, niż nie mieć, a dzięki ukryciu owych funkcji w menu nie musimy patrzeć na kolejne pokrętła i przełączniki.
Podobnie jak model bazowy, A11 Tribute otrzymał wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy (MM), wyjście słuchawkowe i moduł Bluetooth z obsługą kodeka aptX. Ostatni dodatek będzie zapewne budził kontrowersje w środowisku audiofilów, ale co poradzić - ostatecznie mamy do czynienia z urządzeniem wycenionym na 2699 zł i jest wielce prawdopodobne, że sięgną po niego ludzie, którzy nie mają pojęcia, kim był Ken Ishiwata, a podstawowym źródłem muzyki jest dla nich smartfon, laptop lub telewizor. Niestety, Rotel jest trochę na bakier z przetwornikami i streamerami. W serii 11 znajdziemy tylko odtwarzacz płyt kompaktowych i tuner FM/DAB+. O pełnowymiarowym odtwarzaczu strumieniowym chyba nie ma co marzyć. Trochę szkoda, chociaż z drugiej strony jeśli komuś do szczęścia naprawdę wystarczy Bluetooth, to do A11 Tribute pozostanie mu już tylko podłączyć porządne kolumny, a jeżeli opisywany piecyk trafi w ręce prawdziwego audiofila, ten na pewno będzie wiedział, jakie towarzystwo mu zafundować i jak wycisnąć z niego to, co najlepsze.
Brzmienie
Przed przystąpieniem do odsłuchu postanowiłem podjąć próbę wymazania z pamięci zarówno tego, co zapamiętałem z testu bazowej wersji tego wzmacniacza, jak i wszelkie skojarzenia z urządzeniami Marantza zmodyfikowanymi przez Kena Ishiwatę. Od początku było wiadomo, że nie uda mi się uniknąć takich sentymentalnych wycieczek, jednak profesjonalizm nakazuje traktować każde urządzenie jednakowo i zaczynać od białej kartki. W porządku, zatem mamy przed sobą integrę wycenioną na 2699 zł, odpalamy ją i... Ooo, jaki ten dźwięk naturalny, jaki zdrowy, jaki fajny! Takie rzeczy za mniej niż trzy albo nawet cztery tysiące złotych? No nie powiem, to jest spory wyczyn. Szczególnie w czasach, w których raz na kilka miesięcy trzeba już wszystko przeliczać inaczej, bo inflacja robi swoje i producenci sprzętu audio są zmuszeni wybrać jedną z dwóch dróg - albo utrzymywać dotychczasową jakość i podnosić ceny, albo bronić niskich cen kosztem jakości. To nie jest pazerność ani głupota, to podstawowy ekonomii w praktyce. Firmy, które wybrały pierwszą ścieżkę, po pewnym czasie weszły na zupełnie inną półkę, choć urządzenia oferowane dziś czasami nie różnią się niczym szczególnym od tych sprzed pięciu czy dziesięciu lat. Te, które zdecydowały się na drugi wariant, muszą tłumaczyć klientom, dlaczego ich wzmacniacze kiedyś miały metalowe obudowy i całkiem wypasione bebechy, a dziś są lekkimi, plastikowymi pudełkami pełnymi gotowych modułów, takich jak końcówki mocy pracujące w klasie D. A11 Tribute jest wyjątkiem od tej reguły, zaprzeczeniem praw rządzących światem. W dużym skrócie, jest niczym porządny, oldschoolowy wzmacniacz, którego projekt przeleżał w szufladzie dobrą dekadę, po czym ktoś odgrzebał go, dodał wyświetlacz i moduł Bluetooth, ale zapomniał przeliczyć cenę. Wyobraźcie sobie, że chcecie kupić mieszkanie w Warszawie, przeanalizowaliście już kilkanaście ofert i żadna z nich nie jest idealna, ale nie ma co wybrzydzać, bo ludzie kupują nawet klitki, które z opisem na stronie dewelopera nie mają nic wspólnego, więc trzeba się spieszyć, bo prawdopodobnie będzie tylko gorzej i drożej. I nagle pojawia się mieszkanie, którego właściciel przepisał cenę z umowy sporządzonej w 2010 roku, a na dodatek nie zdaje sobie sprawy z tego, że w pobliżu powstała stacja metra. Kupujecie, wprowadzacie się i odkrywacie, że ostatnim lokatorem był światowej sławy malarz, który zostawił w szafie kilka obrazów, a z nudów udekorował też ściany w sypialni. To mieszkanie to właśnie Rotel A11 Tribute.
TEST: Ken Ishiwata - Marantz
Od pierwszych minut wiedziałem, że będzie dobrze. Bo tak naturalny, dobrze zrównoważony, pełny dźwięk przemawia do człowieka od razu. Co by nie mówiąc, wzmacniacze pracujące w klasie D tego nie potrafią. Nooo, poza nielicznymi wyjątkami, takimi jak NuPrime, Lyngdorf, Devialet czy Primare. Pierwsza marka poszła w kierunku uzupełnienia klasy D normalnym zasilaczem i przedwzmacniaczem, pozostałe - w stronę podkreślania zalet tej technologii i tworzenia wzmacniaczy, które wyciskają z niej wszystko, co się da. I to działa, ale niestety wiele firm idzie na łatwiznę, montując w swoich klockach moduły wielkości paczki zapałek. To daje całkiem równy dźwięk, w którym teoretycznie wszystko jest na swoim miejscu. Jest bas, środek i góra. Jest nawet jakaś przestrzeń i zapas mocy. Ale dźwięk nie jest tak namacalny, tak treściwy i tak bezpośredni jak w klasycznym wzmacniaczu tranzystorowym, nie mówiąc już o piecykach lampowych czy hybrydowych. To trochę tak, jak z żywnością modyfikowaną genetycznie i poddawaną różnym innym procesom mającym ochronić warzywa przed chorobami i szkodnikami. Specjaliści mogą przekonywać nas, że skład chemiczny ulepszonego ludzką ręką pomidorka jest taki sam, jak tego uprawianego w ogródku. Ale ten pierwszy po prostu nie pachnie i nie smakuje tak samo. I co nam po wynikach analizy laboratoryjnej, kiedy nic nie czujemy? Tak samo jest ze sprzętem stereo. Uzyskanie dobrze zrównoważonego dźwięku nie jest jeszcze jakimś spektakularnym osiągnięciem, ale wydobycie z muzyki maksimum smaku bez zapominania o neutralności - już tak. A sukces jest tym większy, im bardziej ograniczony jest budżet. O ile klasa D na poziomie kilkunastu lub kilkudziesięciu tysięcy złotych może zabrzmieć ciekawie, o tyle w tańszym sprzęcie trudno jest przy pomocy tej technologii wyczarować jakiekolwiek emocje. Wieje nudą i tyle. Ale nie tym razem. Tutaj od samego początku wiemy, że muzyka będzie miała właściwy smak. To jak z dobrym winem. Nie musimy pić całej butelki, abyśmy mogli powiedzieć, że coś tam poczuliśmy. Wystarczy jeden łyk i sprawa powinna być jasna. A jeżeli trafiliśmy, każdy kolejny będzie już tylko czystą przyjemnością.
Okej, podobało się. A coś konkretnego, panie redaktorze? Zacznijmy od basu. Był głęboki, szybki, pulsujący i odpowiednio mięsisty. Miał tak zwany wykop, co niekoniecznie oznacza subsoniczny masaż brzucha. Rotel stawia raczej na rytm, gęstość i barwę, a więc to, co mniej czujemy, a bardziej słyszymy. Dzięki temu dźwięk jest taki, hmm, prawdziwy. Namacalny. W niektórych urządzeniach po pewnym czasie dochodzimy do wniosku, że nie ma znaczenia, jaki instrument został użyty do wygenerowania niskich tonów, bo wzmacniacz i tak ten bas uśredni. Czy to gitara basowa, czy kontrabas, czy jakieś elektroniczne wynalazki, ostatecznie z głośników wydobywa się tylko określona częstotliwość, jakby z generatora. Wali, mruczy, schodzi - okej, ale wszystko jest takie puste i bezosobowe. Tutaj przeciwnie. Bas zawsze ma swoją barwę i fakturę. Rotel posyła do głośników coś więcej niż tylko informację, z jaką częstotliwością membrany mają się telepać. Jest bogato. Jest w tym dźwięku treść, jest wiele informacji, wiele harmonicznych, co oznacza, że niskie tony są niezwykle zróżnicowane. Tak samo Rotel traktuje zresztą średnie tony. Jego wyjątkowe, jak na ten przedział cenowy, podejście do muzyki sprawia, że rewelacyjnie słucha się na nim przede wszystkim mocniejszego, gitarowego grania lub symfoniki. W rocku i metalu pojawia się mięso, a dźwięk jest na tyle szybki, że noga sama rwie się do tupania. Rotel nie gubi się w dużych składach, choć jego brzmienie jest delikatnie ocieplone. Na szczęście nie na tyle, aby cokolwiek się sklejało.
Za te pieniądze można dziś kupić albo wzmacniacz pracujący w klasie D, który oferuje równy, ale mało angażujący dźwięk, albo reprezentanta ginącego gatunku klasycznych piecyków tranzystorowych, który prawdopodobnie będzie ubarwiał brzmienie w taki czy inny sposób, najczęściej czyniąc je agresywnym i suchym. Rotel będzie miał tu niewielu realnych konkurentów.Słysząc takie cuda w wykonaniu budżetowego wzmacniacza, odruchowo odpaliłem soundtrack z "Jokera", a następnie "Aventine" Anges Obel. Faktycznie, pewne fragmenty pasma - mam tu na myśli przede wszystkim okolice przełomu niskich i średnich tonów - zostały lekko podkreślone, wypchnięte do przodu. A11 Tribute nie jest więc stuprocentowo neutralnym wzmacniaczem, ale nie sądzę, aby te drobiazgi zakłóciły komuś odbiór muzyki. Przeciwnie - co najwyżej mogą sprawić, że przekaz stanie się bliższy, bardziej wciągający. Poza tym goniąc za równym i przezroczystym dźwiękiem, powinniśmy przygotować się na znacznie większy wydatek. Co do wysokich tonów, są czyste, dźwięczne, nasycone detalami, po prostu dobre, ale ani na milimetr nie wychodzą przed szereg. I to też uważam za plus, bo nadmiar góry mógłby zakłócić przyjemność słuchania, zmusić użytkowników Rotela do szukania kolumn o uspokojonym, przyciemnionym brzmieniu. A tutaj może i na basie jest mała kombinacja, może średnica jest lekko dogrzana i wysunięta w kierunku słuchacza, ale do góry przyczepić się nie sposób. Oczywiście nie jest idealna w skali bezwzględnej, ale na tyle bliska ideału wysokiej wierności, na ile można to zrealizować we wzmacniaczu za takie pieniądze. Albo trochę większe. Na koniec stereofonia. Rotel przyzwyczaił mnie, że jego urządzenia stawiają raczej na szerokość niż głębię. Tymczasem tutaj i w tym wymiarze zaczęło malować się coś ciekawego. Bez jakichś spektakularnych efektów, bez przestrzeni, jaką audiofile zwykli nazywać holograficzną, ale było naprawdę bardzo przyzwoicie. Odnoszę wrażenie, że konstruktorzy postanowili w wersji Tribute porzucić firmową manierę i zamiast szerokiej sceny ze świetną lokalizacją źródeł w tym jednym wymiarze dali nam przestrzeń, która pod każdym względem jest po prostu dobra. Może nie nazwałbym jej wybitną, ale liczy się to, że w żadnym aspekcie nie schodzi poniżej pewnego poziomu, nie ma słabych stron. A przede wszystkim nie jest spłaszczona, co w niektórych urządzeniach Rotela dostajemy niejako z dobrodziejstwem inwentarza.
Jak zatem podsumować to, co zaprezentował Rotel A11 Tribute? Powiem bez ogródek - gdyby tak grał wzmacniacz za 3000-5000 zł, wystawiłbym mu wysokie noty. W cenie 2699 zł jest to moim zdaniem konstrukcja wybitna. Za te pieniądze można dziś kupić albo wzmacniacz pracujący w klasie D, który oferuje równy, ale mało angażujący dźwięk, albo reprezentanta ginącego gatunku klasycznych piecyków tranzystorowych, który prawdopodobnie będzie ubarwiał brzmienie w taki czy inny sposób, najczęściej czyniąc je agresywnym i suchym. Rotel będzie miał tu niewielu realnych konkurentów. Oczywiście jeśli komuś zależy na kupnie wzmacniacza, który zaoferuje jak najlepszy dźwięk. Może NAD C356 BEE? Może Audiolab 6000A? Później trzeba już zdecydowanym ruchem przekroczyć barierę 4000 zł. Wtedy otwierają się przed nami inne opcje, takie jak Atoll IN100 Signature, Musical Fidelity M2si albo NuPrime IDA-8. Ale żeby cena zaczynała się od "dwójki"? W dzisiejszych czasach za te pieniądze można kupić plastikowy amplituner albo małe pudełeczko, które jest przede wszystkim streamerem, a przy okazji może jako tako napędzić mało wymagające kolumny. A porządny wzmacniacz? I to taki, który naprawdę gra? Taki, który ma normalną końcówkę mocy i porządny zasilacz z ciężkim transformatorem? Taki, przy którym ktoś jeszcze pogrzebał, montując w kluczowych miejscach komponenty z wysokiej półki? Nie, to się raczej nie zdarza. Na szczęście i od tej reguły są wyjątki, i właśnie takim wyjątkiem jest A11 Tribute.
Budowa i parametry
Rotel A11 Tribute to wzmacniacz zintegrowany, który powstał we współpracy z legendą inżynierii audio, Kenem Ishiwatą, jako hołd dla jego ponad 40-letniego dziedzictwa. Producent informuje, że owocna współpraca pomiędzy Kenem a zespołem konstruktorów Rotela pozwoliła wprowadzić model A11 na jeszcze wyższy poziom pod względem wydajności. W materiałach informacyjnych przeczytamy, że dzięki dostrojeniu kluczowych układów udało się uzyskać bogatsze, bardziej ekspresyjne i realistyczne wrażenia dźwiękowe. A11 Tribute dysponuje mocą 50 W na kanał. Urządzenie wyposażono w kilka przydatnych dodatków, jak łączność Bluetooth z obsługą kodeka aptX, wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy (MM), gniazdo słuchawkowe czy podwójny zestaw terminali głośnikowych, aktywowanych przełącznikami umieszczonymi na przednim panelu. Wewnątrz znajdziemy klasyczną końcówkę mocy pracującą w klasie AB oraz wiele charakterystycznych dla Rotela rozwiązań, do których zalicza się produkowany na zamówienie transformator toroidalny. Od razu widać też zmiany wprowadzone przez Kena Ishiwatę. Wzrok przyciągają na przykład zielone kondensatory Nichicon Muse, przy czym tuning nie polegał bynajmniej na zastąpieniu kilku elementów lepszymi, droższymi i audiofilskimi odpowiednikami o takich samych parametrach. Rotel informuje, że w stopniu mocy zmieniono wszystkie 10 kondensatorów i dwa rezystory, a w sekcji przedwzmacniacza ulepszono sześć kondensatorów, które stanowią ponad połowę komponentów toru sygnałowego. Ponadto projektanci wzbogacili obudowę A11 o niestandardowe materiały tłumiące, aby ograniczyć poziom wibracji wewnątrz urządzenia.
Werdykt
Rewelacyjny wzmacniacz. Nie godny uwagi, nie przyzwoity, nie bardzo udany, bo taki był już A11. Rewelacyjny. Aż przypomniały mi się czasy, gdy nie trzeba było rozstawać się z kilkunastoma wypłatami, aby usłyszeć naprawdę wciągający, realistyczny i muzykalny dźwięk. W zależności od wieku i czasu poświęconego na rozwijanie sprzętowego hobby każdemu pewnie skojarzy się tutaj coś innego. Może będzie to pierwsza wieża Unitry, a może coś znacznie nowocześniejszego, jak Primare I21, NAD C352, Audiolab 8000S albo Marantz PM7001 KI. Ja myślami przeniosłem się do epoki Cambridge'a A500 i Creeka 5350 SE. Ale to było dobre dwadzieścia lat temu i nie sądziłem, że dziś także będzie można kupić tak dobry wzmacniacz za tak rozsądne pieniądze, i to udając się nie do komisu czy sklepu specjalizującego się w renowacji vintage'owych gratów, ale do salonu, w którym sprzedawane są nowe, fabrycznie zapakowane urządzenia z pełną gwarancją. Co było do przewidzenia, przypomniały mi się też różne spotkania z Kenem Ishiwatą. Szczególnie dobrze zapamiętałem prezentację, podczas której porównywał on urządzenia Marantza z bardzo wysokiej półki, rzędu kilkunastu tysięcy złotych za klocek, z systemem budżetowym. Zgromadzeni goście spodziewali się, że po takiej przesiadce Japończyk będzie wyliczał wszystko, co w sferze brzmieniowej zostało utracone, tymczasem on skupił się na elementach, które na obu zestawach wypadły podobnie. Podkreślał, że nawet niedrogi, ale odpowiednio zaprojektowany sprzęt potrafi oddać atmosferę nagrania, zbudować przekonującą scenę stereofoniczną i oddać mnóstwo detali, osiągając 90% tego, co zestaw z ostatnich stron katalogu. Kto zdobyłby się dziś na taki eksperyment podczas jednej z największych wystaw sprzętu audio w Europie? Kto odważyłby się powiedzieć, że wnioski są takie, a nie inne? Kto potrafiłby głośno powiedzieć, że nie trzeba wydawać fortuny, aby móc uważać się za audiofila? Gdyby początkujący przedstawiciel handlowy wyciął taki numer któremuś z liczących się producentów sprzętu audio, po powrocie do biura otrzymałby wypowiedzenie. Ale Ken Ishiwata mógł sobie pozwolić na wszystko. Paradował w kolorowych, lśniących płaszczach. Ustawiał kolumny w dziwny sposób. Fundował słuchaczom bardzo nietypowe eksperymenty. Niektórych szokował, jedną ręką podpisując samplery na płytach kompaktowych, a drugą puszczając muzykę z laptopa. Gdyby żył, mógłby dziś zaprosić audiofilów na porównawczy odsłuch jakiegoś hi-endowego wzmacniacza i niepozornego, taniego Rotela A11, któremu za pomocą swoich czarów dał drugie, lepsze życie. Czy w brzmieniu A11 Tribute usłyszałem Kena Ishiwatę? Tak. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to urządzenie trafi w ręce melomanów i audiofilów, którzy docenią jego jakość i będą wiedzieli, przynajmniej do pewnego stopnia, co można z nim zrobić.
Dane techniczne
Wejścia liniowe: 4 x RCA
Wejście phono: 1 x MM (RCA)
Wyjścia analogowe: 1 x pre-out
Wyjścia głośnikowe: 2 pary (A/B)
Moc wyjściowa: 50 W/8 Ω
Pasmo przenoszenia: 10 Hz - 100 kHz (+/- 0,5 dB)
Zniekształcenia: <0,03%
Stosunek sygnał/szum: 100 dB
Pobór mocy: 160 W
Wymiary (W/S/G): 9,3/43/34,5 cm
Masa: 6,9 kg
Cena: 2699 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Pylon Audio Ruby Monitor, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Sennheiser HD 600, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Bronek
Można i inaczej spojrzeć na cenę, obecnie A11 jest sprzedawany za 2000 zł, czyli 700 zł za naklejkę Tribute może być całkiem niezłym interesem dla producenta (jak i ewentualnego nabywcy, bo wszyscy lubią wersje limitowane) :) Ale sam sprzęt całkiem spoko w tym zakresie cenowym.
0 Lubię -
Grzegorz
@Bronek - Na 2000 zł to obniżyli cenę dopiero po premierze A11 Tribute, a kwota katalogowa była znacznie wyższa. Standardowa praktyka jeśli chodzi o tego dystrybutora - najpierw trzymają się kurczowo cennika i ciężko wynegocjować jakikolwiek rabat, bo podobno się nie da, a potem można zobaczyć dokładnie to samo urządzenie na -40%, bo wyprzedaż, bo święta, bo wietrzenie magazynów, bo międzynarodowy dzień grzybiarza... Albo po prostu wszedł już nowy model lub za chwilę wejdzie. Może A11 Tribute też kiedyś załapie się na jakąś akcję promocyjną. Tylko czy naprawdę warto czekać? To już zupełnie inne pytanie...
1 Lubię -
Heniek
Kupiłem dzisiaj zestaw A11 i CD11 Tribute, podłączyłem pod GOKY MP180, gra bajka. Pozdrawiam wszystkich malkontentów.
0 Lubię -
-
-
Igor
Ocena za jakość wykonania chyba specjalnie zaniżona, żeby tacy jak ja mogli sobie skomentować. Porównajmy a 11 do NAD-ów zaczynających się na "C 3...". Przecież nie można tego porównać, a dodatkowo co do środka napchali? Można poczytać i pooglądać w internetach.
0 Lubię
Komentarze (6)