
Wraz ze zmieniającymi się potrzebami klientów, ewoluuje również oferta wielu producentów sprzętu audio. Coraz częściej widzimy wyraźne oznaki poszukiwania czegoś, co pozwoli dotrzeć danej marce do innej grupy odbiorców lub nawet załatać kurczący się budżet. O ile jednak nikogo nie dziwi to, że znany producent wzmacniaczy rozszerza swą ofertę o wzmacniacze słuchawkowe i streamery, albo specjalista od kolumn wprowadza na rynek głośniki bezprzewodowe i soundbary, o tyle nowości zaprezentowane w ciągu kilku ostatnich lat przez AudioQuesta mogą szokować. Słuchawki? I to nie byle jakie. Eleganckie, dopracowane, wyposażone w wysokiej klasy przetworniki z membranami z biocelulozy i obudowami z ciekłego drewna. Skąd taki pomysł u firmy znanej wyłącznie z produkcji kabli? Jeszcze większym hitem okazał się jednak miniaturowy DAC umożliwiający szybką poprawę jakości brzmienia z komputera lub smartfona, i to za śmieszne pieniądze. DragonFly, bo o nim mowa, oderwany od oferty amerykańskiej firmy tak samo, jak słuchawki, nie jest oczywiście jedynym urządzeniem tego typu na świecie. Ale dziś śmiało można powiedzieć, że wyznaczył pewien poziom odniesienia - nie w kategoriach bezwzględnych, ale raczej w kwestii mobilności i uniwersalności tego typu sprzętu oraz relacji jakości brzmienia do ceny. Eksperci z całego świata zgodnie orzekli, że DragonFly to przetwornik, który przyda się każdemu melomanowi. Nie dziwi więc, że AudioQuest poszedł za ciosem i niedługo po premierze oryginalnego modelu wypuścił jego ulepszoną wersję, a potem kolejną i kolejną. Najnowsze wcielenie "ważki" jest ciemnoniebieskie. Przed nami DragonFly Cobalt.

Elektronika stworzona z myślą o profesjonalistach kusi audiofilów od dawna. Czasami nawet na tyle skutecznie, że poszczególne urządzenia przebijają się w nieco zmienionej formie na rynek amatorski. Nierzadko sami ich konstruktorzy są zaskoczeni pozytywnymi opiniami ludzi, którzy teoretycznie potrzebują tylko czegoś do słuchania muzyki w biurze, ewentualnie na spacerze lub w podróży. Czemu mieliby być zainteresowani sprzętem zaprojektowanym z myślą o wykonywaniu konkretnej pracy? Wystarczy jednak spojrzeć na problem trochę szerzej, aby zdać sobie sprawę z tego, że wszystko, co profesjonalne, sportowe, wojskowe lub ekskluzywne jest generalnie postrzegane jako lepsze. Ludzie na ulicy nie oglądają się za zwykłymi samochodami, które kupuje się po to, by spaliły jak najmniej benzyny i pomieściły pięcioosobową rodzinę, ale za usportowionym autem z ryczącym wydechem, obniżonym zawieszeniem i milionem plakietek "RS", "M" lub "Type R" - już tak. Komputer stacjonarny lub laptop może być bardzo fajny, ale będzie jeszcze fajniejszy jeśli producent wyraźnie zaznaczy, że został stworzony z myślą o grafikach komputerowych, programistach, a nawet graczach startujących w różnego rodzaju turniejach. Oczywiście w sklepie nie trzeba nikomu udowadniać, że faktycznie będziemy wykorzystywać taki komputer do pracy. Możemy nawet grać na nim w pasjansa, ale niewątpliwie dobrze jest wiedzieć, że nasz sprzęt potrafi o wiele, wiele więcej. Audiofile także uwielbiają profesjonalne zabawki. Nawet ci, którzy nie grają na żadnym instrumencie, nigdy nie stali na scenie i nie wiedzą jak wygląda studio nagraniowe. Wystarczy zobaczyć jakimi hasłami i obrazkami kuszą ich niektórzy producenci wzmacniaczy albo zestawów głośnikowych. Hi-endowe kolumny stojące za ogromną konsoletą? Końcówki mocy z kondensatorami spełniającymi standardy militarne? Po co to normalnemu melomanowi, który chce po prostu posłuchać muzyki? To proste - "profesjonalne" czasami naprawdę znaczy "lepsze". Czy jednak sprawdzi się to w przypadku słuchawek dokanałowych?

Koss Porta Pro to w świecie słuchawek prawdziwy ewenement. Produkt absolutnie kultowy. Żywa legenda. Ciężko uwierzyć, by jakikolwiek meloman lub audiofil nie kojarzył tej nazwy i nigdy w życiu nie widział charakterystycznych, kompaktowych nauszników ze srebrnym pałąkiem i niebieskimi obudowami przetworników. Ta niezwykle prosta, ale pod wieloma względami także niepowtarzalna konstrukcja jest jednym z najbardziej ponadczasowych produktów w historii sprzętu audio w ogóle. Słuchawki, które można dziś kupić w jednym z autoryzowanych salonów Kossa, niczym nie różnią się od tych, które wprowadzono na rynek 35 lat temu. W przeciwieństwie do monitorów BBC, nowych vintage'owych kolumn JBL-a lub oldschoolowych, lampowych końcówek mocy McIntosha, tutaj nie wprowadzano nowych głośników, nie ulepszano obudów i gniazd ani nie odbudowywano niczego na podstawie szkiców znalezionych na strychu. Oryginalne słuchawki nigdy nie zostały bowiem wycofane z produkcji, a jedynymi udziwnieniami, jakie pojawiały się na przestrzeni lat były niestandardowe wersje kolorystyczne - czerwone, złote, beżowe, zielone, białe... Na tym jednak nie wprowadzono istotnych zmian w ich konstrukcji. Amerykanie oparli się tej pokusie uznając, że Porta Pro jest produktem skończonym i nie wymagającym poprawek. Być może również dlatego produkowane od 1984 roku słuchawki stały się wzorem, do którego siłą rzeczy porównuje się wszystkie inne nauszniki zaprojektowane z myślą o współpracy ze sprzętem przenośnym. Zmieniło się jednak coś innego. Dziś rzadko kto podłącza słuchawki do kieszonkowego kaseciaka. Muzyki - a już w szczególności poza domem - słuchamy teraz głównie ze smartfona. A ponieważ niemal wszystko możemy już połączyć bezprzewodowo, przyszła pora na ważne udoskonalenie. Porty Pro straciły kabel! No, może nie do końca, ale dla fanów tych słuchawek wprowadzenie modelu z dopiskiem "Wireless" było niczym przesiadka z dymiącego diesla na auto elektryczne. Firma zachowała klasyczny kształt kultowych nauszników, ale jednocześnie zadbała o to, aby po Porty Pro mogli sięgnąć młodzi ludzie, dla których słuchawki przewodowe to przeżytek - nie ważne jak dobre i legendarne by nie były. Wbrew pozorom, wprowadzenie wersji bezprzewodowej oznacza także szereg innych zmian.

Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że audiofile patrzą na świat sprzętu elektronicznego nieco inaczej, przez pryzmat swojego hobby. Niektórym wydaje się, że dla każdego melomana zainteresowanego kupnem słuchawek priorytetem powinna być jakość brzmienia, a więc i wszystkie elementy, które mają na nią największy wpływ - przetworniki, obudowy, a nawet przewody, najlepiej z jak najczystszej miedzi lub monokrystalicznego srebra. Gdyby zdeklarowany miłośnik wysokiej klasy nauszników otrzymał możliwość upgrade'u swoich ulubionych słuchawek i musiał wybrać między grubszym, bardziej komfortowym pałąkiem a nowocześniejszymi magnesami neodymowymi poprawiającymi dynamikę, przejrzystość i czytelność niskich tonów, bez namysłu wybrałby drugą opcję. Ale nie wszyscy są audiofilami, a nawet osoby należące do tej grupy zdają sobie sprawę, że czasami trzeba dać sobie spokój z tym pajacowaniem i żyć jak normalny człowiek - narzekania na jakość systemu audio w służbowym samochodzie i wyciągania audiofilskiego DAP-a w autobusie, pociągu lub samolocie. Nawet jeśli dźwięk jest dla nas najważniejszy, nikt nie mówi, że musi tak być zawsze i wszędzie. Słuchawki bezprzewodowe to z definicji średni pomysł. Dla audiofilów. Wszyscy inni ludzie uważają natomiast, że to świetna sprawa. Z kieszeni nie wystają nam przewody, nauszniki w mgnieniu oka łączą się ze smartfonem, tabletem lub laptopem, a jeśli wybierzemy jeden z lepiej wyposażonych modeli, dostaniemy szereg funkcji, które przewodowym słuchawkom są i prawdopodobnie jeszcze długo będą obce - sterowanie dotykowe, system aktywnej redukcji szumów, korektor odpalany za pomocą aplikacji czy kompatybilność z asystentem głosowym.

Audio-Technica to japońska firma specjalizująca się w produkcji sprzętu wymagającego niesamowitej precyzji i zaawansowanej technologii - słuchawek, mikrofonów i wkładek gramofonowych. Manufaktura założona w 1962 roku przez Hideo Matsushitę szybko zaczęła walczyć o pozycję lidera w projektowaniu innowacyjnych urządzeń pracujących zarówno na początku, jak i na końcu tego skomplikowanego, dźwiękowego łańcucha. Dziś za charakterystycznym logiem kryje się tak naprawdę globalna grupa firm, zajmujących się projektowaniem, produkcją, marketingiem i dystrybucją sprzętu audio, od zaawansowanych mikrofonów, słuchawek i wkładek gramofonowych aż po systemy bezprzewodowe, miksery oraz różnej maści urządzenia do zastosowań profesjonalnych i amatorskich. Audio-Technica dostarcza sprzęt dla wielu nadawców i studiów nagraniowych oraz obiektów rządowych. Z jej mikrofonów korzysta także wielu znanych artystów i zespołów, takich jak Justin Timberlake, Linkin Park, Metallica, Kiss, Skid Row, Puddle of Mudd czy Killswitch Engage. Zdecydowali się na nie także twórcy telewizyjnego programu Big Brother oraz organizatorzy wysokiej rangi wydarzeń sportowych, w tym Pucharu Świata, Super Bowl, a także letnich olimpiad w Pekinie (2008), Atenach (2004), Sydney (2000) i Atlancie (1996) oraz zimowych igrzysk w Turynie (2006) i Salt Lake City (2002). Główna siedziba firmy mieści się w Tokio, a dokładniej w dzielnicy Shinjuku, jednak Audio-Technica posiada również biuro w mieście Machida i fabrykę zlokalizowaną po drugiej stronie Pacyfiku - w Akron w stanie Ohio. Jakby tego było mało, aż cztery oddziały firmy znajdują się w Europie - w Leeds, Wiesbaden, Paryżu i Budapeszcie. Ot, globalizacja.

Charakterystyczne logo amerykańskiej firmy jeszcze nie tak dawno kojarzyło się melomanom z profesjonalnymi monitorami studyjnymi, sprzętem do nagłaśniania koncertów, sal kinowych i obiektów użyteczności publicznej. Niektórzy wiedzieli, że kolumny JBL-a można także mieć w domu. Owszem, audiofilskie zestawy głośnikowe funkcjonowały w jej katalogu od kiedy pamiętam, jednak prezentacje hi-endowych Everestów i luksusowych instalacji Synthesis - w połączeniu z mocno profesjonalnym wizerunkiem samej marki - sprawiły, że jej produkty kojarzyły się wielu miłośnikom sprzętu audio z czymś bardzo drogim i niedostępnym. Czy tak było naprawdę? Niekoniecznie. Ilekroć zbierałem grupę budżetowych kolumn, dzwoniłem do polskiego dystrybutora JBL-a z pytaniem, czy udałoby się wystawić do takiego testu jakiegoś reprezentanta tej marki, i zwykle się to udawało. Były na przykład fajne głośniki z serii Northridge, budżetowe TX-y, seria XTi z charakterystycznymi obudowami i rozsądnie wyceniona linia Studio. Duchowym spadkobiercą tych kolumn jest dziś seria Arena. Żadna z nich nie zmieniła jednak faktu, że duże, audiofilskie kolumny tej marki kojarzą nam się z czymś bardzo dobrym i - niestety - drogim. Wystarczyło zaledwie kilka, może kilkanaście lat, aby ten wizerunek odmienić. Audiofilskie kolumny na szczęście pozostały nietknięte, ale obok nich wyrosły dwa nowe światy, które dziś są dla JBL-a niezwykle ważne. Pierwszym są głośniki bezprzewodowe, a drugim - słuchawki.

Audeze to jedna z firm, które narodziły się ponad dekadę temu w odpowiedzi na rosnące zainteresowanie audiofilów hi-endowymi słuchawkami. Wiedząc jaki sukces odniosła i jak potoczyły się jej losy, możemy dziś z pełnym przekonaniem powiedzieć, że stworzenie luksusowych i zaawansowanych technicznie nauszników wykorzystujących oryginalne przetworniki planarne było bardzo dobrym posunięciem, jednak w 2008 roku musiało wydawać się co najmniej odważne, żeby nie powiedzieć - szalone. Aby rozsmakować się w dźwięku wytwarzanym nie przez klasyczne głośniki dynamiczne, ale lekkie, płaskie membrany o dużej powierzchni, miłośnicy osobistego sprzętu audio musieli wcześniej wybrać jedną z kłopotliwych lub koszmarnie drogich opcji. Jednym z bardziej racjonalnych rozwiązań było kupno elektrostatycznych słuchawek Staxa. Japońskie nauszniki nigdy nie były tanie, a dodatkowo trzeba było dokupić do nich specjalny wzmacniacz (energizer), ale przynajmniej były to urządzenia dostępne w regularnej sprzedaży. Alternatywą było zdobycie flagowego zestawu Sennheisera - Orpheusa. Dla większości audiofilów zupełnie nierealne z przyczyn finansowych. Jeżeli nawet astronomiczna cena nie stanowiła dla kogoś problemu, musiał działać szybko, bo komplet składający się z elektrostatycznych słuchawek HE90 i lampowego wzmacniacza HEV90 został wyprodukowany w ilości zaledwie 300 egzemplarzy. Zobaczyć oryginalnego Orpheusa na własne oczy to duże przeżycie. Posłuchać go - niezwykła rzadkość. Posiadać? Marzenie.

New Acoustic Dimension to firma, która zdecydowanie nie jest kojarzona ze słuchawkami. NAD zbudował swoją pozycję jako producent wzmacniaczy, w tym słynnego modelu 3020, uznawanego za kamień milowy całego rynku hi-fi. Brytyjczycy przez lata konsekwentnie trzymali się przyjętej linii, niechętnie eksplorując inne terytoria, jednak w pewnym momencie drzwi zostały otwarte. Obok wzmacniaczy, odtwarzaczy płyt kompaktowych i tunerów, w katalogu pojawiły się amplitunery kina domowego, zestawy głośnikowe i systemy all-in-one, a nawet przetworniki, streamery i gramofony. Niektóre z tych produktów okazały się bardziej udane, inne przyjęto z umiarkowanym entuzjazmem, jednak dla klientów ważne było to, że marka wyszła wreszcie z audiofilskiej piwnicy i nawiązała kontakt ze światem. Zwrot w stronę słuchawek był zapewne sprowokowany nieustającą modą, którą w ostatnich latach wzmocniła ogromna popularność urządzeń mobilnych, a w nieco szerszym ujęciu - zmieniające się potrzeby użytkowników. Melomani zaczęli słuchać więcej muzyki poza domem, a i w takich warunkach nauszniki towarzyszą im częściej niż głośniki. A bo późno, a bo sąsiad robi imprezę, a bo to, a bo tamto… O ile wzmacniacz to sprzęt przede wszystkim do domu lub konkretnych miejsc pracy, dobre słuchawki mogą sprawdzić się wszędzie, gdzie tylko chcemy. A tego teoretycznie potrzebuje każdy słuchacz, niezależnie od tego, czy woli włączyć muzykę w domowym zaciszu, podczas joggingu lub jazdy samochodem, czy też po prostu ma ochotę obejrzeć odcinek ulubionego serialu. Lista zastosowań dla porządnych nauszników, a także klientów, którzy zechcą z nich skorzystać, wydaje się nieskończenie długa. Producenci sprzętu audio nie mogą być ślepi na ten fakt.

W ostatnich latach można dostrzec coraz szybszy rozwój różnego rodzaju rozwiązań mobilnych dedykowanych fanom muzyki. Archaiczne walkmany i discmany już dawno odeszły do lamusa i ustąpiły miejsca odtwarzaczom plików, które z kolei w codziennym życiu zostały praktycznie wyparte przez smartfony. Do tych nie musimy już podpinać okablowanych nauszników ponieważ bezprzewodowe przesyłanie dźwięku umożliwia nam technologia Bluetooth. Same słuchawki zostały zaś uzbrojone we własne źródło zasilania, dzięki czemu akumulator smartfona nie jest dodatkowo obciążony. Rynek słuchawek został dodatkowo podzielony na kilka segmentów i tak możemy już bez problemu nabyć sprzęt zaprojektowany na przykład do użytku w czasie wysiłku fizycznego lub dłuższych podróży. Podobna sytuacja ma miejsce z głośnikami przenośnymi, gdzie jeszcze kilka lat temu mieliśmy do czynienia z rozwiązaniami prowizorycznymi, a dziś takie urządzenie może obsłużyć nam imprezę w plenerze lub zastąpić domową wieżę stereo. Ktoś powie, że nie jest to rozwiązanie audiofilskie, że nie ma wiele wspólnego z prawdziwą muzyką. Tak, ale spójrzmy prawdzie w oczy - w czasach dominacji smartfonów i serwisów streamingowych jest to najłatwiejszy sposób na dotarcie do naszych ulubionych wykonawców. Dla większości społeczeństwa jest to droga wystarczająca, chociażby ze względu na łatwy dostęp i cenę, jak i to, że nie wszyscy przywiązują największą wagę do jakości brzmienia. A może to wszystko da się jednak połączyć?

Pół wieku temu melomanom, może poza wyjątkowymi wizjonerami, pewnie nie mieściło się jeszcze w głowie, że słuchawki będzie można nosić nie tylko na, ale też wewnątrz uszu. Być może nawet byli takiemu pomysłowi niechętni. Dziś taki typ słuchawek jest w zasadzie standardem, którego zaletom - na czele z wygodą użytkowania - nie sposób zaprzeczyć. Dla klientów, podobnie jak w niemal każdym innym przemyśle, coraz większą rolę odgrywa właśnie komfort obsługi i prostota konstrukcji, a nie ultra wysoka jakość dźwięku czy bogata specyfikacja. W tym tkwi siła modeli dousznych i dzięki temu nie tylko mogą skutecznie konkurować ze słuchawkami nausznymi, ale w zasadzie mają już w tym pojedynku przewagę. Wystarczy rozejrzeć się na ulicy czy w komunikacji miejskiej. Sam po kilku miesiącach obserwacji zarejestrowałem stosunek w okolicach 2:1, na korzyść dokanałówek oczywiście. W niektórych miejscach i okolicznościach typ douszny wydaje się wręcz jedynym logicznym wyborem. Chcąc pobiegać w parku, znacznie wygodniej jest założyć słuchawki wkładane do ucha niż zakładane na głowę, nie mówiąc już na przykład o wyprawie w góry. Jeśli mamy szczęście i nasz szef przymyka oko na słuchanie muzyki w czasie pracy, raczej również nie będziemy się z tym obnosić i wybierzemy bardziej dyskretną wersję. Naturalnie, słuchawki wokółuszne i nauszne też mają wiele plusów i zastosowania, w których są nie do pobicia, ale każdy szanujący się producent zdaje sobie sprawę, że powinien zapewnić klientom wybór między jednym a drugim typem. Do takich gigantów z pewnością zalicza się JBL.
stereolife