NAD AMP1
- Kategoria: Systemy stereo
- Karol Otkała
Kilka miesięcy temu miałem przyjemność testować NAD-a M10 V2, który w kontekście odtwarzania muzyki z serwisów streamingowych jest dla mnie sprzętem kompletnym, praktycznie pozbawionym wad. Wiem, że istnieją lepsze systemy all-in-one, ale jeśli nie szukamy brzmieniowego absolutu i nie musimy mieć wzmacniacza ważącego trzydzieści kilogramów, taki klocek zrobi dla nas praktycznie wszystko. Jego jedynym, ale wyjątkowo istotnym mankamentem jest cena, która sprawia, że z pewnością model ten nie trafi do każdego domu. Co w związku z tym zrobić? Chcąc nie chcąc, stajemy się świadkami coraz bardziej dynamicznego przenoszenia się muzyki z fizycznych nośników na dyski. I nawet pojawiające się co jakiś czas newsy o tym, że odnotowano rekordową sprzedaż płyt kompaktowych, kaset czy winyli nie zmienią faktu, że cały świat "idzie w cyfrę", a sprzedaż nakręcają ludzie, którzy fizyczne nośniki kupowali od zawsze. Sama skala zjawiska i ilość sprzedanych egzemplarzy jest tylko niewielkim ułamkiem tego, z czym do czynienia mieliśmy chociażby 20 czy 30 lat temu. Wersje fizyczne zajmują miejsce, które moglibyśmy przeznaczyć na cokolwiek innego. Z drugiej strony naszej ulubionej płyty nikt z dnia na dzień nie zabierze nam z półki, natomiast w serwisach streamingowych bywa różnie i dynamika zmian jest dość duża. Wystarczy wspomnieć o tym, że dyskografia Toola pojawiła się w popularnych serwisach dopiero przy okazji premiery "Fear Inoculum". W ofercie TIDAL-a czy Spotify brakuje również wielu albumów. Korzystając z ich usług, nie posłuchamy na przykład "MTV Unplugged" Kultu. Zatem coś kosztem czegoś i zwolennicy obu opcji znajdą sporo argumentów, aby obronić swój punkt widzenia.
Wróćmy jednak do tematu - po jaki sprzęt możemy sięgnąć, jeśli opowiadamy się po stronie plików i streamingu, ale nie stać nas na M10 V2? Jeśli chcemy zmieścić się w budżecie 4000-5000 zł, możemy zagrać bezpiecznie i wybrać popularny amplituner sieciowy Yamaha R-N803D albo nieco bardziej audiofilski bestseller - wzmacniacz z funkcjami strumieniowymi Audiolab 6000A Play. Ma być jeszcze taniej? Tu z pomocą przychodzą nam takie urządzenia jak Bluesound Powernode Edge lub Octavio AMP za 3299 zł. Tego pierwszego nie ma jeszcze w sklepach, natomiast drugiego testowaliśmy i zrobił na nas bardzo dobre wrażenie. To również urządzenie, któremu - o ile nie oczekujemy brzmienia jak z hi-endowego streamera podłączonego do wypasionego wzmacniacza lampowego - obiektywnie nic nie brakuje. A czy uda się znaleźć coś podobnego za jeszcze mniejsze pieniądze? Rozsądek podpowiada, że nie, bowiem tańsze są już tylko paskudnie plastikowe amplitunery, soundbary i głośniki bezprzewodowe. Ale zaraz, zaraz... W katalogu NAD-a figuruje przecież model o nazwie AMP1. A teraz najlepsze - jest prawie czterokrotnie tańszy od modelu M10 V2, a gdy przyjrzymy się jego wyposażeniu i parametrom, okaże się, że również ma sporo zaoferowania. Tylko dlaczego tak niewiele się o nim słyszy? Postanowiłem to sprawdzić.
Wygląd i funkcjonalność
Pierwsze, co rzuca się w oczy po otrzymaniu paczki, to jej gabaryty. Karton jest wyjątkowo malutki, a sam wzmacniacz waży 4,85 kg. Po otwarciu opakowania nie ma co oczekiwać fajerwerków. Poza bohaterem testu znajdują się tam tylko kabel zasilający, prosty pilot oraz wkładka z informacjami o tym, jak uruchomić sprzęt. Przyznam, że po przejrzeniu zawartości opakowania odczułem pewien niedosyt, ponieważ oczekiwałem czegoś więcej. Tylko w zasadzie czego tu oczekiwać, skoro otrzymujemy wszystko, co niezbędne, aby rozpocząć przygodę z tym kompaktowym systemikiem? Chociaż nie! W opakowaniu ewidentnie brakuje specyfikacji sprzętu, której trzeba szukać w Internecie. Na samym kartonie również brakuje chociażby "haseł kluczowych". Dowiemy się z niego jedynie, że obsługuje Chromecasta. Mało. Jednak nie ma co ukrywać, że po taki sprzęt sięgną osoby, które i tak przekopią się przez dziesiątki stron internetowych i testów, zatem może jest to informacja wystarczająca?
TEST: NAD M10 V2
AMP1 wręcz zachwycił mnie swoim minimalizmem. W każdym mieszkaniu bez problemu znajdzie się miejsce dla czarnego, matowego prostopadłościanu o wymiarach 22 x 22 x 6 cm. Urządzenie jest zaprojektowane tak, aby nie rzucało się w oczy, wtapiając się w otoczenie. Tu od razu widać najbardziej istotną różnicę pomiędzy testowanym modelem a M10 V2. AMP1 nie ma wyświetlacza, którego niezbędność można podważać, bez problemu znajdując sporo argumentów. Dzięki temu deficytowi AMP1 ma bardzo subtelny front, który składa się z przycisku zasilania, pokrętła głośności, portu podczerwieni oraz kilku diod. Jak dla mnie niezbędne minimum zostało osiągnięte. Z tyłu urządzenia ilość elementów również została ograniczona. Poza gniazdem zasilania mamy tu wyjścia od zintegrowanego wzmacniacza gramofonowego, dwa analogowe wejścia liniowe, dwa cyfrowe wejścia audio oraz wyjście na subwoofer. Przeciętnemu użytkownikowi taka kombinacja w zupełności wystarczy. Do zestawu dołączony jest pilot, który po skonfigurowaniu Chromecasta praktycznie w ogóle się nie przydaje. Za ciekawostkę uznaję fakt, że NAD bez problemu zaprzyjaźnił się z pilotem od mojego telewizora Samsunga i bez jakiejkolwiek konfiguracji czy parowania podkradał fale telewizorowi, gdy chciałem zmienić głośność, jednocześnie słuchając muzyki.
Instalacja NAD-a jest banalnie prosta i ogranicza się praktycznie tylko do ściągnięcia aplikacji Google Home i postępowania zgodnie z kolejnymi krokami, które się w niej pojawiają. Po odpowiedniej konfiguracji o aplikacji możemy zapomnieć. Podobnie jest z pilotem do sprzętu, który przy korzystaniu z takich aplikacji jak TIDAL czy Spotify staje się zupełnie zbędny. Dobrodziejstwem Chromecasta jest fakt, że po skonfigurowaniu wzmacniacza staje się on jednym z dostępnych źródeł dźwięku w ramach sieci Wi-Fi, zatem możemy wybrać je z poziomu aplikacji streamingowych i następnie stamtąd sterować utworami czy poziomem głośności. Po zalogowaniu do portali sprzęt samodzielnie i bezpośrednio pobiera muzykę z serwerów, tak że laptop lub smartfon stają się tylko pilotami, a nie źródłami dźwięku. Na ten moment bez wątpienia jest to rozwiązanie najwygodniejsze i najbardziej optymalne, ponieważ muzyki nie przerwie nam żaden komunikator internetowy czy dzwoniący telefon. Rezerwowo na pokładzie mamy również Bluetooth.
NAD za pomocą Chromecasta udowadnia, że można ułatwić życie użytkownikom i nie zmuszać ich do korzystania z topornych aplikacji autorskich, które z ergonomią są na bakier. Niby to proste, ale jednak wielu producentów nadal tego nie potrafi, oferując usługę Spotify Connect, a jednocześnie całkowicie ignorując TIDAL-a, który pod względem jakości ma do zaoferowania zdecydowanie więcej.Sprzęt towarzyszył mi przez prawie miesiąc. W tym czasie ani razu mnie nie zawiódł. Sterowanie, zarówno z poziomu laptopa, jak i telefonu, odbywało się bezproblemowo. Nie odnotowałem też żadnych zakłóceń czy przerw w odtwarzaniu. Te pojawiały się jedynie w momencie, gdy zaczynała szwankować sieć Wi-Fi i odbijało się na to na wszystkich sprzętach w domu. Co ciekawe, AMP1 prawdopodobnie ze sporym zapasem buforuje odtwarzaną muzykę, ponieważ ta przestawała być odtwarzana dopiero po pewnym czasie od momentu, gdy na przykład przerwało mi wideokonferencję. Nie odnotowałem również opóźnień w czasie reakcji. AMP1 zmienia utwory i głośność praktycznie ułamek sekundy po kliknięciu w aplikacji. Dotyczy to zarówno Spotify, jak i TIDAL-a. NAD za pomocą Chromecasta udowadnia, że można ułatwić życie użytkownikom i nie zmuszać ich do korzystania z topornych aplikacji autorskich, które z ergonomią są na bakier. Niby to proste, ale jednak wielu producentów nadal tego nie potrafi, oferując usługę Spotify Connect, a jednocześnie całkowicie ignorując TIDAL-a, który pod względem jakości ma do zaoferowania zdecydowanie więcej. Pod tym względem Octavio AMP ewidentnie wyprzedza NAD-a. AMP1 też ma jednak kilka asów w rękawie. Po pierwsze moc. Tutaj dostajemy 40 W na kanał (choć bardzo trudno jest znaleźć informację o tym, czy jest to wynik dla impedancji 4 czy 8 Ω). Po drugie NAD ma całkiem normalne gniazdo zasilające (ósemka) zamiast zasilacza wtyczkowego (choć w przypadku francuskiego konkurenta daje to możliwość wyboru jednej z dwóch "puszek" - mniejszej lub większej). Po trzecie opisywany model wyposażono w wejście gramofonowe współpracujące z wkładkami MM. Niby żaden wypas, ale początkującemu miłośnikowi czarnych płyt nie potrzeba nic lepszego.
Brzmienie
W porządku, za chwilę będziecie mogli napisać, że jestem głuchy, mało doświadczony albo dysponuję zbyt słabym sprzętem, ale AMP1 pracował u mnie kilka tygodni i nie odczułem znaczących różnic między nim a kilkukrotnie droższym M10. Oczywiście z jednym zastrzeżeniem - M10 bez problemu radzi sobie z jakością MQA, której AMP1 nie obsługuje. Nagrania w formacie Master kierowane są jednak do koneserów, którzy prawdopodobnie i tak nie zainteresują się opisywanym modelem, ponieważ jest zbyt tani, a i M10-tką nie będą specjalnie zafascynowani z uwagi na to, że jest zbyt nowoczesna i ma końcówkę mocy pracującą w klasie D. Reszcie w zupełności wystarczy bezstratny streaming, nie wspominając już o odtwarzaniu muzyki z różnych dziwnych, nie zawsze stworzonych z myślą właśnie o tym, serwisów internetowych. O ile więc obiektywnie M10 jest lepszym urządzeniem niż AMP1, to w tym kontekście wcale nie miażdży go w teście odsłuchowym. Ten mały klocek jest po prostu na tyle dobry, że większość ludzi nie zauważy różnicy. Co ciekawe, AMP1 prezentuje się bardzo dobrze również na tle Audiolaba 6000A Play. I jeśli ktoś nie ma zapędów do rozbudowy zestawu chociażby o transport, dzięki któremu będzie można odtwarzać cedeki, będzie mieć twardy orzech do zgryzienia, ponieważ opisywany model może i jest sprzętem zdecydowanie bardziej jednowymiarowym, ale jednocześnie bardziej uniwersalnym ponieważ obsługuje serwisy streamingowe bez zbędnego kombinowania.
Dopiero po spakowaniu i odesłaniu sprzętu zdałem sobie sprawę z tego, że w przypadku AMP1 nie ma chyba miejsca, w którym można by dokonać korekty dźwięku. Czy to wada? Chyba nie do końca, ponieważ sam fakt, że przez ten cały czas nie miałem ochoty szukać korektora, świadczy o tym, że brzmienie jest wyważone, naturalne i uniwersalne. Nie wymaga sztucznego wspomagania. Nawet przy bardzo wymagającej muzyce AMP1 nie gubi detali, tylko odzwierciedla je z dużą precyzją. Złego słowa nie można też powiedzieć o dynamice. Po przekopaniu się przez ponad setkę albumów znalazłem tylko pojedyncze przykłady nagrań, którym czegoś brakowało. Zauważyłem natomiast jeden bardzo przyjemny szczegół. W przypadku utworów z wyraźnie wyeksponowanym basem AMP1 wydaje się jeszcze ten zakres minimalnie podbijać, dodając utworom ciepła i napędzając groove, dzięki któremu muzyki chce się słuchać długimi godzinami. I choć trafiło się kilka albumów, które brzmiały wyjątkowo płasko, winę zrzuciłbym na ich produkcję, ponieważ były to płyty, które na innej elektronice również wymagały lekkiego tuningu. Główną ofiarą jest tu "Aggression Continuum" Fear Factory, który brzmi zwyczajnie plastikowo. Co ciekawe, reszta dyskografii zespołu pod kątem brzmienia prezentuje się co najmniej bardzo dobrze, momentami wręcz świetnie, wgniatając słuchacza w fotel, ale "Aggression Continuum" bez grzebania w korektorze brzmi dobrze jedynie na urządzeniach z wyraźnie podbitym basem.
Mimo generowania dźwięku o wystarczającej masywności i sile przekonywania, AMP1 pamięta o przejrzystości, dzięki czemu spod ściany gitar bez problemu wyłowimy perkusję i wokal, który w żaden sposób nie jest poszkodowany przez ten ciężar. Dotyczy to nawet bardziej ekstremalnych form muzycznych, jak Converge, Dillinger Escape Plan czy Napalm Death. Kolejną zaletą NAD-a jest przestrzeń. Scena stereofoniczna jest na tyle szeroka, że każdy instrument ma dla siebie sporo miejsca. Kiedy przerzuciłem się z cięższych brzmień na nieco bardziej cywilizowany repertuar, testowany wzmacniacz po raz kolejny pokazał klasę, której po sprzęcie za te pieniądze się nie spodziewałem. AMP1 gra wyjątkowo inteligentnie, zachowując idealne proporcje pomiędzy niskimi, średnimi i wysokimi tonami. Bardzo dobrze słychać to w przypadku akustycznego grania, gdzie dźwięk wręcz otacza słuchacza, tworząc domową, bardzo przyjazną, wręcz rodzinną atmosferę. Nagrania koncertowe? Jak najbardziej, chociaż w tym przypadku większe pole manewru dają nam głośniki i ich ustawienie niż sam wzmacniacz. Ustawienie kolumn nie wpływa w żaden sposób na jeden istotny szczegół - barwę. Ta jest ocieplona, ale w bardzo subtelny, nienarzucający się sposób. Dzięki temu odbiór odtwarzanych wydawnictw jest jak najbardziej pozytywny. Sprzęt zachęca słuchacza do skupienia się na muzyce, nawet jeśli ta ma za zadanie umilać nam inne obowiązki, lecąc sobie w tle.
Kiedy test dobiegał końca, dowiedziałem się, że AMP1 nie wylądował u mnie przez przypadek. Dosłownie parę tygodni wcześniej Tomek Karasiński przetestował bardzo podobny system all-in-one - Octavio AMP. Ja natomiast w marcu opisywałem NAD-a M10 V2, a prywatnie używam Audiolaba 6000A Play, więc również mam całkiem dobre rozeznanie w temacie. Jak te cztery urządzenia mają się do siebie? Gdybym chciał zamknąć temat elektroniki podłączonej do kolumn jednym posunięciem i zupełnie nie robiłoby mi różnicy, czy będzie to kosztowało kilka czy kilkanaście tysięcy złotych, wybrałbym M10-tkę. Audiolab 6000A Play jest modelem najbardziej audiofilskim, zarówno ze względu na swoją konstrukcję i parametry, jak i możliwość dokupienia transportu 6000CDT. Na pewno to właśnie on najbardziej spodoba się ludziom, których bardziej niż odtwarzane formaty interesuje to, co sprzęt ma w środku, jak brzmi i w jaki sposób współpracuje z zestawami głośnikowymi, nawet tymi nieco bardziej wymagającymi. AMP1 jest dla tych, których nie interesuje ani wysoka moc ani kompatybilność z formatem MQA. To system dla ludzi, którzy i tak nie podłączą do niego wyjątkowo prądożernych kolumn i nie będą wsłuchiwać się w szczegóły z jakimś wyjątkowym namaszczeniem. Wierzcie lub nie, ale w takiej sytuacji AMP1 będzie niewiele gorszy od kosztującej grubo ponad dziesięć tysięcy złotych więcej M10-tki. Okej, a Octavio AMP? Jego funkcjonalność kusi, a jeśli brzmienie jest tak dobre, jak zapewnia Tomek, możliwe, że postawiony przed takim dylematem, ostatecznie skusiłbym się właśnie na ten model.
BAMP1 gra wyjątkowo inteligentnie, zachowując idealne proporcje pomiędzy niskimi, średnimi i wysokimi tonami. Bardzo dobrze słychać to w przypadku akustycznego grania, gdzie dźwięk wręcz otacza słuchacza, tworząc domową, bardzo przyjazną, wręcz rodzinną atmosferę.Wciąż jednak ciężko mi zrozumieć to, że opisywany wzmacniacz nie jest promowany tak mocno, jak chociażby wymieniony wyżej M10 V2. Oczywiście nie mogę tego udowodnić, bo nie śledzę wszystkich działań marketingowych związanych z każdym jednym urządzeniem, ale ot, taka ciekawostka - film o M10 V2 na kanale sieci salonów Top Hi-Fi & Video Design trwa prawie 13 minut, zaś na podobny film o modelu AMP1 przeznaczono zaledwie sześć minut. M10 V2 brał także udział w wielu porównaniach i zaliczył sporo gościnnych występów, zaś o bohaterze naszego testu praktycznie nigdzie się nie wspomina. Sądząc po liczbie wyświetleń, widać jednak, że klientów bardzo ten model interesuje. Niektórzy traktują go nawet jako alternatywę dla typowego systemu mini. Z uwagi na niską cenę, nie zdziwi mnie, jeśli AMP1 stanie się ogromnym hitem sprzedażowym. Choćbyśmy nie wiem jak mocno wielbili jego starszego brata, choćbyśmy nawet napalili się na promocję (w momencie publikacji tej recenzji M10 V2 jest dostępny w cenie 9999 zł), między tymi dwoma urządzeniami jest przepaść, której - no, kurczę - nie potrafię logicznie uzasadnić. Na koniec dodam jeszcze, że w ramach testu przeprowadziłem eksperyment polegający na odtworzeniu koncertu Blu-ray poprzez PS4 na telewizorze z jednoczesnym odtwarzaniem dźwięku przez NAD-a. Całość brzmiała naprawdę dobrze. Wiadomo - nie jest to kino domowe i dźwięk 5.1, ale jak na warunki niewielkiego salonu w bloku z wielkiej płyty taki poziom jest wystarczający. Mimo spięcia ze sobą trzech urządzeń nie odnotowałem żadnych problemów synchronizacyjnych. Podobnie było w przypadku odtwarzania filmów z laptopa na telewizorze. Domyślam się, że nie tylko ja wpadłem na taki pomysł, więc jeśli oprócz słuchania muzyki chcecie od czasu do czasu obejrzeć film lub serial, nie rezygnując z dobrego nagłośnienia - jak najbardziej jest to możliwe.
Budowa i parametry
NAD AMP1 to wzmacniacz sieciowy, który - jak przeczytamy na stronie producenta - powstał zgodnie z filozofią, którą doskonale definiuje hasło "Music First", a więc z troską o to, aby był transparentny muzycznie i wierny brzmieniu w każdym szczególe. Poszukiwania wysokowydajnego rozwiązania doprowadziły firmę NAD do stworzenia innowacyjnego wzmacniacza o czysto "cyfrowym" charakterze. Zastosowanie 32-bitowych przetworników cyfrowo-analogowych ESS Sabre w trybie w pełni zbalansowanym z sześcioma oddzielnymi zasilaczami ma zapewniać optymalną ścieżkę przetwarzania sygnału audio. Jak czytamy dalej, NAD pracował nad stworzeniem możliwie najbardziej wydajnych wzmacniaczy klasy D, które są jednocześnie energooszczędne i generują piękny dźwięk. Wykorzystując zaawansowane pomiary laboratoryjne i zgromadzone dane, firma stworzył niezwykle wydajny układ zasilania, który sprawdzi się nawet przy odtwarzaniu dynamicznej muzyki. Nowa konstrukcja jest liniowa w szerokim paśmie przenoszenia i zapewnia spójną, wolną od szumów pracę stopni wzmacniających, a przy tym niemal perfekcyjną regulację napięcia. Producent zapewnia, że opisywany model został wyposażony w najbardziej zaawansowane komponenty, jakie można znaleźć w wiodącej w swojej klasie linii wzmacniaczy tej marki. Na uwagę zasługują między innymi niskoszumowe obwody, które zapewniają niemal zerowy poziom zniekształceń, nawet we współpracy z wymagającymi kolumnami głośnikowymi. Jak to wszystko wygląda w środku, niestety się nie dowiedzieliśmy, ponieważ urządzenia nie da się rozkręcić bez ryzyka uszkodzenia. Z zewnątrz nie widać żadnych śrub - prawdopodobnie znajdują się one pod nóżkami, które jednak trzymają się dość mocno. Ostatecznie uznaliśmy więc, że nie ma sensu kombinować, ponieważ prawdopodobnie żadna osoba zainteresowana tym modelem nie będzie ciekawa, co takiego ukrywa się wewnątrz. Zgadujemy, że są to gęsto upakowane płytki z szarymi kosteczkami, a nie, dajmy na to, jadowite pająki albo ziemia z okolic Czarnobyla. A jeśli tak, to spoko.
Werdykt
Wydawać by się mogło, że największą skazą opisywanego modelu jest nielubiana przez audiofilów klasa D, jednak sytuacja była dla mnie jasna od samego początku - audiofil raczej takiego rozwiązania nie tknie, dzięki czemu AMP1 uniknie negatywnych komentarzy niezadowolonego środowiska. Miłośnicy wielkich końcówek mocy i hi-endowych gramofonów zostali wyeliminowani z grupy docelowej. NAD postanowił za to przyciągnąć melomanów i tak zwani normalni ludzie, których taki wzmacniacz powinien zadowolić w stu procentach. Jest to naprawdę solidny i uniwersalny sprzęt mogący zaspokoić streamingowe zapędy większości słuchaczy. Na jego plus działają również niewielkie gabaryty oraz nienarzucający się wygląd. Kolejnym ogromnym plusem jest wykorzystanie Chromecasta, dzięki któremu unikniemy frustracji spowodowanej koniecznością korzystania z dziwnej, rzadko aktualizowanej aplikacji. Po skonfigurowaniu NAD-a jego użytkowanie to czysta przyjemność - zarówno z poziomu smartfona, jak i laptopa. Sterowanie jest banalnie proste i nie powinno sprawić problemu nawet osobom będącym na bakier z technologicznymi nowinkami. No i ta cena... Serio, za 2599 zł możemy mieć w domu narzędzie, które zaspokoi praktycznie wszystkie potrzeby fanów streamingu i zrobi to w sposób kompleksowy, bez konieczności rozbudowy o dodatkowe elementy. Wystarczy dołożyć kolumny i bez problemu zmieścimy się w kwocie 4000-5000 zł za pełny system stereo. Najwyraźniej jak się chce, to można.
Dane techniczne
Wejścia analogowe: 1 x RCA, 1 x Phono (MM)
Wyjścia analogowe: 1 x RCA (pre-out)
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne
Łączność: LAN, Wi-Fi, Bluetooth
Moc wyjściowa: 2 x 40 W
Stosunek sygnału do szumu: >106 dB
Impedancja wyjściowa: 220 Ω
Czułość wejścia phono: 5 mV
Całkowite zniekształcenie harmoniczne (THD): <0,03%
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz (+/- 0,3 dB)
Pobór mocy w trybie czuwania: <0,5 W
Wymiary (W/S/G): 6,3/25,2/22 cm
Masa: 4,85 kg
Cena: 2599 zł
Konfiguracja
Pylon Audio Ruby Monitor, Audiolab 6000A Play, Audiolab 6000CDT, Melodika Purple Rain, Bang & Olufsen Beoplay HX, Samsung Galaxy S10, Dell Inspiron 5000.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
-
Michał
M10 ma Dirac Live. Jeśli ktoś chce go mieć to najtańszy sprzęt to nad C658 za 6000 zł. Kupiłem go, ale musiałem oddać ze względu na reset poziomu wyjścia po każdym uruchomieniu.
0 Lubię -
Paweł
Przygodę z audio zaczynałem od marki NAD i przez prawie 10 lat budżetowy wzmacniacz i odtwarzacz CD cieszyły moje uszy. Mam do tej marki duży sentyment, bo zawsze oferowała dobry dźwięk za sensowne pieniądze. O obecnych cenach nie będę pisał, bo tempo ich wzrostu dogoniło tempo naszego życia, tylko czy to wszystko warte jest funta kłaków, jak dawno temu mawiano? Wzmacniaczyk wygląda fajnie i na start jak znalazł, tylko jedna rzecz mnie zastanawia, w specyfikacji podane jest, ze posiada wejście coax i USB, ale ze zdjęć wynika, że są tam wyłącznie dwa wejścia optyczne.
0 Lubię -
Gerard
To tak naprawdę duński Argon Audio SA1 za 1749 zł, więc nie ma sensu przepłacać za znaczek NAD.
1 Lubię -
Gerard
Muszę poprawić swoją poprzednią opinię. Widzę, że NAD AMP1 ma także złącze Ethernet. Argon tego nie ma. Trochę dziwi fakt, że AMP1 występuje w wersji z Ethernetem i bez, a oznaczenie jest takie samo. Nieco to dziwne. Widzę także, że jest tutaj obsługa Wi-Fi czego Argon też nie posiada.
1 Lubię -
Daniel
W odpowiedzi do komentarza Gerarda, Argon Audio SA1 nie ma Chromecasta i dlatego nie ma ani wifi ani złącza Ethernet, ma Bluetooth w wersji aptX HD. Byłem na odsłuchu obu urządzeń i wybrałem Argona ze względu na cenę, różnic w brzmieniu przy tym samym źródle nie stwierdziłem.
0 Lubię
Komentarze (5)