Ultrasone Signature Master
- Kategoria: Słuchawki i wzmacniacze słuchawkowe
- Tomasz Karasiński
Ultrasone to producent słuchawek stworzonych głównie z myślą o audiofilach i profesjonalistach. Firma została założona w 1991 roku, jednak pomysł na nią narodził się sześć lat wcześniej, a po stworzeniu pierwszych prototypów prace nad ich doskonaleniem trwały ponad cztery lata. Spiritus movens całego przedsięwzięcia, Michael Willberg, od samego początku miał ciekawe pomysły, z których zrodziły się rozwiązania techniczne objęte ochroną patentową. Priorytetem była poprawa obrazowania przestrzennego, a więc walka ze zjawiskiem, które zdaniem wielu melomanów jest piętą achillesową nauszników. Niektórzy uważają wręcz, że brak klasycznej stereofonii jest nie do zniesienia i dyskwalifikuje słuchawki jako sprzęt mogący posłużyć do wnikliwych odsłuchów. Czy niemieckiej firmie udało się kompletnie wyeliminować problem? Cóż, z technicznego punktu widzenia chyba nie jest to możliwe, ale na pewno lepiej próbować i osiągnąć jakieś rezultaty niż dać za wygraną, a na krytykę odpowiadać, że dźwięk jest skupiony wewnątrz czaszki, bo inaczej się nie da. Warto zauważyć, że wszystkie produkty Ultrasone są projektowane przez niemieckich inżynierów, a duża część kolekcji, z naciskiem na modele z górnej półki, jest produkowana ręcznie w fabryce znajdującej się w miejscowości Wielenbach w Bawarii.
Na przestrzeni lat w tej malowniczo położonej manufakturze powstało wiele modeli, które w pewnych kręgach obrosły legendą. Bawarska manufaktura zasłynęła z produkcji "specjalnych edycji". Do tego stopnia, że modele tworzące trzon jej katalogu są mało znane, za to chyba każdy miłośnik wysokiej klasy nauszników kojarzy któryś z wyjątkowych, limitowanych, często wypuszczanych na rynek w bardzo krótkich seriach modeli Ultrasone. W pewnym momencie ciężko już było za tym nadążyć, a audiofile zaczęli zadawać sobie pytanie, czy w ślad za wysokimi cenami idzie też brzmienie, czy to tylko taka otoczka - tu egzotyczne drewno, tam polerowana stal, do kompletu luksusowy kuferek i certyfikat z numerem seryjnym, a dźwięk dokładnie taki sam jak w wielokrotnie tańszych odpowiednikach. Ponieważ mówimy o produktach, które mimo wszystko niezwykle szybko się rozchodzą, chociażby z uwagi na pieczołowite wykonanie i wysoki stopień ekskluzywności, nie jestem w stanie powiedzieć, czy właśnie tak było, ale po przeczytaniu którejś z kolei recenzji, której autor był tak samo zachwycony wyglądem i wykończeniem bawarskich słuchawek, jak rozczarowany ich brzmieniem, zwyczajnie dałem sobie spokój. Na zasadzie - dobra, wypuścili kolejne limitowane nauszniki za miliony monet, no i co? W Polsce kupi je kilku kolekcjonerów hi-endowych zabawek lub zupełnie niewtajemniczonych amatorów luksusowych przedmiotów, jedna redakcja dostanie je, aby przeprowadzić test, którego konkluzja będzie przypominała losowy cytat z książki o filozofii nowożytnej, wszyscy inni melomani położą na to lachę, a za dwa miesiące Ultrasone zaprezentuje kolejną "edycję" i świat będzie się kręcił dalej.
W pewnym momencie coś w tej kwestii zaczęło się zmieniać. Niemcy chyba zdali sobie sprawę z tego, że limitowane słuchawki może i przynoszą zyski i pomagają budować wizerunek firmy jako producenta bezkompromisowego, ultra hi-endowego sprzętu, ale ceną, jaką trzeba za to zapłacić, jest krótka żywotność. Nie mówię o niezawodności samego produktu, ale o jego obecności w mediach i różnego rodzaju dyskusjach, toczących się na internetowych forach i facebookowych grupach. Niemal wszystkie drogie słuchawki od czasu do czasu się tam pojawiają, a Ultrasone - niezwykle rzadko. Zawierająca wszystkie limitowane modele seria hi-endowa wciąż stanowi najliczniejszą zakładkę w katalogu bawarskiej manufaktury, ale odnoszę wrażenie, że ciężar przeniósł się w stronę tańszych modeli, które można kupić bez zapisywania się na listę tego samego dnia, którego firma ogłosiła premierę. Mam tu na myśli przede wszystkim serię Signature, w której zastosowano najnowszą odmianę autorskiej technologii S-Logic z systemem podwójnych deflektorów dbających o to, aby fala akustyczna równomiernie rozchodziła się od przetworników do uszu słuchacza. Brzmi ciekawie, dlatego postanowiłem przetestować najdroższy i najbardziej zaawansowany technicznie model z tej rodziny - Signature Master.
Wygląd i funkcjonalność
Pierwszy kontakt z niemieckimi słuchawkami przywołał u mnie pozytywne skojarzenia. W eleganckim pudełku z grubego kartonu umieszczono duże, zamykane na suwak etui ozdobione odciśniętym firmowym emblematem i dwiema metalowymi tabliczkami - srebrną, prostokątną z napisem "Signature" oraz złotą, okrągłą, na której zobaczymy logo producenta, a następnie napisy "Signature", "Master" i "Made in Germany". Żeby było jeszcze ciekawiej, górna tabliczka została zabezpieczona przezroczystą folią, jaką przyzwyczailiśmy się zdejmować z różnego rodzaju ekranów i wyświetlaczy. Sporo tych ozdóbek, ale być może w ten sposób jesteśmy przygotowywani na spotkanie z luksusowym produktem jeszcze zanim otworzymy futerał. Wewnątrz znajdziemy nauszniki złożone na płasko, dzięki czemu na ich muszlach doskonale widać złote "medale" - takie same jak ten, którym ozdobiono etui. Przez chwilę poczułem się, jakbym był sportowcem wracającym do domu z igrzysk olimpijskich. Stając trzykrotnie na najwyższym stopniu podium, na lotnisku na pewno mógłbym spodziewać się tłumu fanów. Sportowe skojarzenia nie są przypadkowe, bowiem Signature Master jest flagowym modelem słuchawek z serii Signature, a dwa pozostałe mają muszle w kolorze - zgadliście - srebra i brązu.
TEST: Ultrasone Edition Eleven
Kiedy wyjąłem słuchawki, okazało się, że pod ich muszlami znajdują się dwa zapasowe pady. W pierwszej chwili wydawały się identyczne jak te, które zamontowano fabrycznie na nausznikach, jednak w rzeczywistości są odrobinę twardsze, bardziej "studyjne". Szkoda tylko, że ich wymiana jest dość skomplikowana i bynajmniej nie jest operacją, którą można przeprowadzić w ciągu pięciu sekund. Nie mamy tu żadnych klipsów ani rzepów. Niemcy zdecydowali się na system z biegnącą wokół poduszki "zakładką", którą trzeba wcisnąć na miejsce, zużywając swoje kwartalne pokłady sprytu i cierpliwości. Nawet nie próbowałem tego robić. Wiem, że poleciałyby niecenzuralne słowa, a niewykluczone, że przy okazji udałoby mi się zniszczyć któryś z padów - ten fabryczny podczas próby jego demontażu lub ten zapasowy, podczas nieudanej próby jego rozciągnięcia i założenia. Jeśli wymienialiście kiedyś dętkę lub oponę w rowerze, wyobraźcie sobie, że musicie zrobić to samo, ale w znacznie mniejszej skali i z kołem permanentnie przylegającym do ściany (którą w tym wypadku jest zewnętrzna krawędź muszli). Robiłem to kilka razy w słuchawkach Beyerdynamic DT 990 PRO i DT 770 PRO i dziękuję, wystarczy mi takich niezapomnianych wrażeń. Oczywiście dobrze, że projektanci Ultrasone w ogóle przewidzieli jakiś system wymiany poduszek, ale mogli zrobić to lepiej. Tym bardziej, że te podstawowe wydają się bardzo delikatne i trudno oprzeć się wrażeniu, że po roku intensywnego użytkowania zostaną z nich strzępy. Nie przewidziano natomiast wymiany obicia pałąka, które wydaje się znacznie porządniejsze. Całość jest gruba niczym kierownica w sportowym aucie. No, może trochę przesadzam, ale prezentuje się to naprawdę nieźle.
Oprócz zapasowych padów w komplecie znajdziemy trzy różne kable. I nie mam tu na myśli tego, że wyglądają identycznie, ale różnią się długością lub rodzajem wtyku zamontowanego od strony wzmacniacza. Nie - wszystkie są z innej parafii. Najdłuższy (3 m) jest przewód zakończony wtykiem 6,3 mm. Drugi, znacznie krótszy (1,5 m) ma na końcu 3,5-mm kątowego jacka. Oba wymienione kable są proste i mają klasyczne, czarne koszulki. Trzeci przewód wygląda zupełnie inaczej. Jest stosunkowo cienki, otrzymał przezroczystą koszulkę zewnętrzną, pod którą widać srebrzysty oplot ochronny, został zakończony kątowym wtykiem 3,5 mm z metalową obudową, dodatkowo znajdziemy na nim pilot z mikrofonem, a całkowita długość to typowo mobilne 1,2 m. Muszę przyznać, że jest to element, którego obecności w tym zestawie całkowicie nie rozumiem. Seria Signature składa się bowiem z trzech modeli - Signature Pulse (2499 zł), Signature Natural (2990 zł) i Signature Master (4350 zł). Z tego, co zrozumiałem, pierwsze zaprojektowano z myślą o DJ-ach, drugie - audiofilach, a trzecie - realizatorach dźwięku i specjalistach od masteringu, co zresztą wyraźnie sugeruje nazwa. Jeśli przewód do smartfona lub odtwarzacza przenośnego miałby się przydać którejkolwiek z tych grup, to chyba tylko audiofilom, więc powinien znaleźć się na wyposażeniu modelu Signature Natural. Liczyłem na to, że w komplecie znajdę jeszcze skręcony przewód z wtykiem 6,3 mm albo jakikolwiek kabel zbalansowany, ale niczego takiego nie znalazłem. Żeby jednak było ciekawiej, do modeli Signature Pulse i Signature Natural taki przewód na pewno jest dodawany, ponieważ firma chwali się tym na zdjęciach. Może błędnie zrozumiałem informacje zamieszczone przez producenta i tak naprawdę to Signature Master jest dla audiofilów, a Signature Natural dla profesjonalistów? Ale zaraz... "Najnowszy system S-Logic 3 sprawia, że teraz realizatorzy mogą dokładnie ocenić rozłożenie dźwięków oraz instrumentów w przestrzeni sceny muzycznej." - to fragment opisu Signature Master z oficjalnego komunikatu prasowego. Wychodzi więc na to, że nic mi się nie pomyliło. A może teraz realizatorzy chętnie korzystają ze smartfonów albo pracują na laptopach z wyjściem 3,5 mm? Dawno nie uczestniczyłem w żadnej sesji nagraniowej, więc nie wiem.
Seria Signature składa się z trzech modeli - Signature Pulse (2499 zł), Signature Natural (2990 zł) i Signature Master (4350 zł). Z tego, co zrozumiałem, pierwsze zaprojektowano z myślą o DJ-ach, drugie - audiofilach, a trzecie - realizatorach dźwięku i specjalistach od masteringu, co zresztą wyraźnie sugeruje nazwa.Wprowadzając na rynek serię słuchawek różniących się tylko przetwornikami, wykończeniem muszli, dołączonymi do zestawu akcesoriami i ceną, producent naraża się na to, że poszczególne modele zostaną odebrane w zupełnie inny sposób. To dość oczywiste, jednak dawno nie widziałem tak dobitnego przykładu nieszczęśliwej unifikacji, jak tutaj. Gdybym opisywał model Signature Pulse, pewnie nie rzuciłoby mi się to w oczy tak bardzo, ale jak na produkt za 4350 zł, konstrukcja tych słuchawek jest po prostu rozczarowująca. Wszędzie za wyjątkiem złotych dekielków widać tylko plastik. Może i gruby, może i całkiem dobry jakościowo, może i częściowo to tylko przykrywka, bo wewnątrz pałąka prawdopodobnie znajduje się metalowa poprzeczka, jednak efekt jest taki, że Signature Master wyglądają jak stuningowane słuchawki z niskiej lub co najwyżej średniej półki. Fakt, są duże, a podczas ich noszenia i składania nic, ale to nic nie skrzypi, jednak kiedy tylko chwycimy za pałąk, aby trochę go rozsunąć albo popukamy palcem w jakikolwiek element nauszników, nawet w czubek pałąka, wrażenie jest takie, jakbyśmy siedzieli w tanich ochronnikach słuchu ze sklepu budowlanego. Paradoksalnie tłumienie dźwięków z zewnątrz jest jednak takie sobie. Bezprzewodowe, nauszne słuchawki Bowers & Wilkins PX5 radzą sobie z tym znacznie lepiej nawet w trybie pasywnym, nie mówiąc już o tym, co dzieje się po włączeniu ANC.
Najgorsze jest jednak to, że pady opisywanych słuchawek są stosunkowo płytkie, więc moje małżowiny stykały się z tym, co znajduje się za cienką, czarną siateczką będącą integralnym elementem poduszek, a w każdej z muszli są tam trzy ostre wypustki. Niemal na samym środku! Oczywiście sprawiło to, że po piętnastu minutach miałem dość. Niesamowite, że tak doświadczona firma pozwoliła sobie na taki, za przeproszeniem, fakap. Rozumiem jednak, że dopasowanie słuchawek do głowy i uszu jest indywidualną sprawą. Może trafi się ktoś, komu te wypustki nie będą przeszkadzały. Najgorsze jest jednak to, że nawet ignorując ten problem, ciężko jest usprawiedliwić wysoką cenę Signature Master. No bo czym? Twardym pokrowcem z zapasowymi padami? Metalowymi dekielkami zdobiącymi nauszniki warte na oko maksymalnie 800-1000 zł? Szczerze mówiąc, zostaje tylko jedna opcja - Signature Master muszą wyróżniać się brzmieniem. Ale to tak, żeby nadrobić wszystkie wymienione wyżej mankamenty. Łatwo nie będzie, ale mimo to postanowiłem dać im szansę.
Brzmienie
I ani przez chwilę nie żałowałem, że to zrobiłem. Dobra, pal licho niewygodne muszle i plastikowy korpus. Słysząc tak dobry dźwięk, jestem w stanie znieść naprawdę wiele, a przecież mając słuchawki na głowie, nie trzeba ich oglądać ani składać pałąka. Przy odrobinie szczęścia możemy zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości, przynajmniej na jakiś czas. Szczerze mówiąc, przed rozpoczęciem odsłuchu byłem przygotowany na to, że Signature Master szybciutko wrócą do dystrybutora. Nie oddelegowałem ich nawet na sesję zdjęciową, ponieważ - co wielokrotnie podkreślaliśmy - szkoda nam czasu na fotografowanie i opisywanie sprzętu, który nie jest wart tego, aby poświęcić mu chociaż piętnaście minut. Serio, to nie jest chęć podlizywania się komukolwiek, ale szacunek dla czasu swojego i wszystkich osób, które zabiorą się za lekturę takiego testu, a na końcu dowiedzą się, że w danym modelu nie ma nic interesującego ani wartościowego. Tutaj do momentu rozpoczęcia odsłuchu wszystko szło już w bardzo złym kierunku. Słuchawki są stosunkowo drogie, ale strasznie plastikowe, dołączone do zestawu akcesoria są słabo przemyślane (mam tu na myśli zarówno kable, jak i zapasowe pady, których nie da się łatwo zamontować), a na domiar złego między naszymi uszami a przetwornikami znajdują się jakieś kłujące wypustki. Brakuje tylko kabla, który barwi ubrania albo zostawia na dłoniach bolesne zadrapania. Muszę jednak oddzielić to wszystko od tego, co usłyszałem, bo to dwa różne światy. Jakość wykonania i funkcjonalność Signature Master to mieszanka elementów fajnych (elegancki futerał, fajny system składania muszli, wygodne i pewne mocowanie kabla do nauszników, duży zakres regulacji pałąka), średnich (tłumienie dźwięków z zewnątrz, niewielka grubość poduszek) i słabych (te już wymieniłem), natomiast ich brzmienie to podróż przez drugą stronę skali - w zależności od aspektu, który zaczniemy analizować, jest tylko dobrze, bardzo dobrze lub wybitnie.
PORADNIK: Jak wybrać słuchawki
Od pierwszych minut odsłuchu wiedziałem, że mam do czynienia ze wspaniałymi słuchawkami. Ich dźwięk jest po prostu piękny - doskonale zrównoważony, głęboki, wciągający, przejrzysty, dynamiczny, ale przy tym niezwykle gładki, sprężysty i pozbawiony wyostrzeń. Jak podczas każdego testu, zacząłem zapisywać swoje obserwacje w notesie, który leży na moim biurku, ale doszedłem do wniosku, że nie ma to najmniejszego sensu, bo powstanie z tego tylko gigantyczna kolekcja pochlebstw, na które chciałyby zasłużyć każde nauszniki. Równowaga tonalna i wysoki poziom neutralności w jakiś przedziwny sposób nie kłócą się z tym, że dostajemy niezwykle rozbudowaną paletę barw, przywołującą skojarzenia z gramofonami i wzmacniaczami lampowymi. Od razu dodam, że brzmienie Signature Master nie jest ocieplone. Może minimalnie, ale nie o to chodzi. Sedno sprawy polega na tym, że gdy połączymy tak zróżnicowaną barwę ze wspaniałą mikrodynamiką, otrzymamy dźwięk, który fascynuje nawet wtedy, a może właśnie szczególnie wtedy, gdy słuchamy muzyki oszczędnej w formie, ascetycznej, spokojnej, ale nagranej przez profesjonalistów. Niby nic się nie dzieje, jest na przykład wiolonczela i wokal albo obój i fortepian, a my uśmiechamy się od ucha do ucha i w dzikiej ekstazie chłoniemy każdą sekundę utworu, wsłuchując się w najdrobniejsze drgania powietrza. Coś cudownego. Na pewno macie swoje ulubione nagrania utrzymane w tym klimacie. Jeśli będziecie mieli okazję włożyć na głowę Signature Master, odpalcie je w pierwszej kolejności, a od razu zrozumiecie, o czym mówię.
Signature Master nie wtłaczają nam dźwięku do środka czaszki, rozkładając go równo między uszami, a nawet poza głową. Właściwie rzadko pojawia się tutaj wrażenie, że coś siedzi nam głęboko w głowie, na środku tej "sceny". Zwykle obraz jest rozciągnięty znacznie, znacznie szerzej.Jak przystało na słuchawki tej marki, opisywany model wyróżnia się rewelacyjną przestrzenią. Nie będę wypisywał głupot, że wrażenia z odsłuchu nie przypominają siedzenia w słuchawkach. Przypominają, ale Signature Master nie wtłaczają nam dźwięku do środka czaszki, rozkładając go równo między uszami, a nawet poza głową. Właściwie rzadko pojawia się tutaj wrażenie, że coś siedzi nam głęboko w głowie, na środku tej "sceny". Zwykle obraz jest rozciągnięty znacznie, znacznie szerzej. Niemieckie nauszniki mają tendencję do grania plamami, ale to właściwie w niczym nie przeszkadza. Dźwięki nie są rozmazane na tyle, abyśmy nie mogli się na nich skupić ani wyłowić z nagrań istotnych detali. Jeśli oprócz tego warto zwrócić uwagę na jakiś element, stawiam na bas. Głęboki, mięsisty, potężny, ale nigdy nie wychodzący poza granice przyzwoitości i nie ciągnący się bez potrzeby. Przypomina to, co można usłyszeć w wykonaniu najlepszych, zestrojonych z największą precyzją subwooferów aktywnych. Nie ma buczenia, nie ma dudnienia, za to jest pełen konkret, brutalna siła argumentów. Słuchawki tylko czekają na moment, w którym będą mogły się wykazać, a kiedy on nadejdzie, natychmiast startują i czarują swoimi możliwościami tak, że w poszukiwaniu wyjątkowo ciekawych elementów prezentacji stopniowo przechodzimy z wysokich na średnie, a później ze średnich właśnie na niskie tony, odkrywając, że w tym zakresie często dzieje się znacznie więcej, niż nam się wydawało. Aby to jednak usłyszeć, trzeba mieć wyjątkowo dobre słuchawki, a Signature Master, jak bardzo nie irytowałyby mnie pewne decyzje podjęte przez ich konstruktorów, takie właśnie są.
Budowa i parametry
Ultrasone Signature Master to zamknięte słuchawki wokółuszne wyposażone w przetworniki dynamiczne. Jak dowiedziałem się z materiałów udostępnionych przez dystrybutora, niemiecka manufaktura w czasie swojej trwającej nieco ponad 30 lat działalności opracowała ponad 60 patentów. Daje to średnio dwa nowe patenty w ciągu roku. Najważniejsze są jednak dwie technologie - S-Logic, czyli system poprawiający wrażenia przestrzenne poprzez odpowiednie ułożenie membrany oraz ULE (Ultra Low Emission), polegający na oddzieleniu uszu słuchacza od pola elektromagnetycznego wytwarzanego przez przetworniki za pomocą metalowej przegrody pokrytej wieloma otworami, nawierconymi w dość finezyjny sposób. W nausznikach z serii Signature firma wprowadziła nową wersję tej pierwszej technologii, S-Logic 3, w której wprowadzono szereg fundamentalnych zmian. Zobaczymy tu na przykład system podwójnych deflektorów, które dbają o to, aby fala akustyczna równomiernie rozchodziła się od przetworników do uszu słuchacza. Producent twierdzi, że dzięki takiemu rozwiązaniu uzyskano bardziej naturalne odwzorowanie przestrzeni. System S-Logic 3 oparty jest na specjalnie zaprojektowanej geometrii przetwornika, która wykorzystuje naturalny kształt małżowiny usznej w taki sposób, aby uzyskać holograficzne obrazowanie źródeł pozornych. Będące flagowym modelem w tej rodzinie Signature Master zostały zaprojektowane dla wymagających studiów nagraniowych. Zastosowano w nich 40-mm przetworniki z membranami mylarowymi pokrytymi warstwą tytanu. Producent tłumaczy, że nauszniki mają oferować brzmienie znane ze słuchawek należących do hi-endowej serii Edition, lecz w ich konstrukcji użyto także tworzyw sztucznych, które "świetnie znoszą trudy codziennego użytkowania przez profesjonalistów". Innymi słowy zaawansowane technicznie przetworniki połączono z plastikowym korpusem, spodziewając się, że zawodowcy i tak nie będą obchodzili się ze sprzętem zbyt delikatnie, a inwestowanie w luksusowe materiały ma tyle sensu, co mycie i malowanie ruskiego czołgu. Przecież to i tak w najlepszym wypadku będzie obite albo spalone... Bawarska manufaktura twierdzi, że dzięki systemowi S-Logic 3 realizatorzy dźwięku będą mogli dokładnie ocenić rozłożenie instrumentów w przestrzeni. Systemem ULE sprawia, że dzięki niskiej emisji elektromagnetycznej opisywane słuchawki mają być także niezwykle praktycznym i bezpiecznym narzędziem codziennej, wielogodzinnej pracy.
Werdykt
Jako konsumenci przyzwyczailiśmy się do życia w świecie, w którym każdy produkt musi być znakomity pod każdym względem. Doskonale widać to, gdy przyjrzymy się reklamom i opisom zamieszczanym na stronach sklepów. Czy mówimy o telewizorze, butach, samochodzie, zmywarce, czy może rozglądamy się za wzmacniaczem albo słuchawkami - wszystko jedno. Nie istnieje coś takiego jak produkt, w którym świadomie i celowo zaoszczędzono na pewnych elementach po to, aby uzyskać wyjątkowo dobre rezultaty w innych obszarach. Istnieje bowiem obawa, że nikt tego nie zrozumie - nikt nie kupi nauszników, które jak na swoją cenę wyglądają nieco tandetnie i są nawet trochę niewygodne, ale oferują genialny dźwięk, bo klienci bez zastanowienia wybiorą model ładny i wygodny, który zdaniem producenta również gra wspaniale. Teraz powoli się to zmienia. Producenci słuchawek podejmują coraz odważniejsze decyzje. Niektórzy zaczęli wprowadzać piękne nauszniki, których brzmienie jest co najwyżej przeciętne, inni natomiast zrobili ukłon w stronę hardcore'owych audiofilów, których nie interesują pałąki z pięknie obrobionej stali ani obicia z owczej skóry, ale za dźwięk spełniający wszystkie ich oczekiwania dadzą się pokroić. Nie spodziewałem się, że Ultrasone Signature Master będą słuchawkami skonstruowanymi w taki właśnie sposób, ale cóż, życie bywa zaskakujące. Producent, którego kojarzyłem z luksusowymi cudeńkami wykonanymi z materiałów z najwyższej półki teraz oferuje nam nauszniki, które pod pewnymi względami zostały ewidentnie "wytanione", aby wszystkie siły i środki wpompować w dźwięk. To arcyciekawa propozycja dla profesjonalistów i odważnych melomanów.
Dane techniczne
Typ słuchawek: zamknięte, wokółuszne, dynamiczne
Średnica przetworników: 40 mm
Technologie: S-Logic 3, ULE
Pasmo przenoszenia: 8 Hz - 42 kHz
Impedancja: 32 Ω
Skuteczność: 98 dB
Masa: 325 g
Cena: 4350 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Tłumienie hałasu
Cena
-
Artur
Właśnie do mnie doszły te słuchawki, m.in. ta recenzja sprawiła, że chciałem je wypróbować. Zacznę od wygody, w moim przypadku słuchawki są mega wygodne, świetnie przylegają do uszu ani za mocno ani za słabo - idealnie. Nic nie ciśnie, nie uciska na uszy - generalnie mega wygodnie. Same pady są OK, dobrze izolują i są wygodne. Siedzę w nich już 5 godzin i zero zmęczenia. Dźwięk - pełna zgoda. Rety jak one świetnie brzmią. Chyba pasują do każdego rodzaju muzyki ale odkrywają wszystkie plusy i minusy realizacji dźwięku. Jeśli nagranie jest delikatnie przydymione/ocieplone - to słychać, jeśli jasne - mam to w słuchawkach. Nie są to perliste Beyerdynamic ale dźwięk jest bardzo ułożony. Bas jest świetny, mam wrażenie że mogą zagrać wszystko i nie ma dla nich granic - tam gdzie ma zejść schodzi i to słychać. Góra jest ułożona, delikatna. No bardzo fajne słuchawki a do tego scena jaką budują... Czasami miałem chęć się obejrzeć czy dźwięk nie płynie z instrumentu tuż za mną. Fajna separacja, dokładność. Polecam do przetestowania, bo warto.
0 Lubię -
Rafał
Moim zdaniem pałąk wykorzystany w serii Signature jest znakomity, lepszy od tego z serii Edition. Mam wiekowe PRO750 i ten pałąk jest zasadniczo niezniszczalny. Tak samo posiadam serię Edition z padami wykonanymi ze skóry owczej tak jak w recenzowanych Masterach. Najwygodniejszy materiał jaki znam, do tego po kilku latach użytkowania nie ma śladów tegoż użytkowania. Także ocena za jakość wykonania wzięta chyba z powietrza.
0 Lubię -
stereolife
@Rafał - Z powietrza się nie da. Próbowaliśmy, ale gdy człowiek próbuje złapać taką ocenę, ona nagle znika albo szybciutko odlatuje. Dlatego wszystkie nasze oceny bierzemy z innego źródła, ale nie będziemy mówić, gdzie się ono znajduje, bo to bardzo intymna sprawa:-)
0 Lubię
Komentarze (3)