
Ludwig van Beethoven urodził się 17 grudnia 1770 roku w Bonn. W jego rodzinie muzyką zajmowały się już dwa pokolenia - dziadek był kapelmistrzem, a ojciec śpiewakiem na dworze elektora w Kolonii. Naturalne było, że młody Ludwig przejawiał talent muzyczny, co jego rodzina postanowiła wykorzystać. Od najmłodszych lat chłopiec uczył się gry na klawikordzie, organach, skrzypcach i altówce. Mając zaledwie siedem lat rozpoczął karierę pianisty, a trzy lata później przestano posyłać go do szkoły, by mógł poświęcić więcej czasu na rozwijanie swojego talentu. Jego rodzina nie była zbyt zamożna, dlatego w wieku 11 lat Ludwig zaczął pracować jako organista, asystując swemu pierwszemu nauczycielowi. Jako 17-latek stał się głową rodziny. Po śmierci matki zdał sobie sprawę z tego, że cierpiący na chorobę alkoholową ojciec nie jest w stanie zająć się jego braćmi. Kluczowym momentem w jego karierze był wyjazd do Wiednia, gdzie podjął naukę u Józefa Haydna, a później także u Johannesa Albrechtsbergera i Antonio Salieriego. Zarabiał na życie komponując i udzielając lekcji gry na fortepianie.

O tym, że globalną sprzedaż elektroniki audio napędzają obecnie słuchawki i głośniki bezprzewodowe, nie trzeba nikogo przekonywać. Oczywiście nie patrzę na sprawę z punktu widzenia audiofila, którego interesują wyłącznie hi-endowe przetworniki, wzmacniacze lampowe i srebrne kable, ale jako w miarę normalny obywatel, który rozumie, że większości ludzi w zupełności wystarczy sprzęt za kilkaset, może kilka tysięcy złotych, ich punktem odniesienia w kwestii dobrego dźwięku jest na przykład system hi-fi w samochodzie, a najczęściej wykorzystywanym źródłem muzyki - smartfon z aplikacją ulubionego serwisu strumieniowego. Co ciekawe, wielu producentów sprzętu z wysokiej półki nad wyraz dobrze poradziło sobie z tym wyzwaniem. Kiedyś dałbym sobie rękę uciąć, że zlekceważą temat albo zauważą go zbyt późno, oddając rynek dalekowschodnim rywalom o egzotycznych nazwach, ale nie - doskonale kojarzone przez audiofilów marki regularnie wypuszczają na rynek bezprzewodowe nauszniki i głośniki. Dodajmy do tego fajne soundbary i luksusowe systemy car audio, a nagle okaże się, że marka Bowers & Wilkins nie jest tak niszowa, jak mogłoby się wydawać (choć w środowisku złotouchych zna ją każdy). W odróżnieniu od hi-endowych kolumn, wymienione produkty mają jednak jedną wadę - aby nie zostać w tyle, trzeba je często aktualizować. Dlatego właśnie Brytyjczycy zaprezentowali niedawno drugą wersję jednego ze swoich największych hitów, słuchawek PX7.

Gdy w jednej z popularnych wyszukiwarek wpisałem hasło "Copland", licząc na to, że za chwilę zostanę przeniesiony na oficjalną witrynę duńskiego producenta audiofilskiego sprzętu, kilka pierwszych linków prowadziło do stron z opisem filmu "Cop Land" z 1997 roku. Nie wątpię, że jest to ciekawa, trzymająca w napięciu opowieść z gwiazdorską obsadą (Sylvester Stallone, Rey Liotta, Robert De Niro), ale Copland, o którego mi chodziło został powołany do życia 13 lat wcześniej, więc chociażby z tego względu algorytm powinien okazać mu nieco więcej szacunku. Manufakturę słynąca z produkcji znakomitych wzmacniaczy założył Ole Møller, który zaczynał swoją karierę w branży audio, pracując dla Ortofona - specjalisty od wkładek gramofonowych i osprzętu dla przemysłu nagraniowego. Ole został przydzielony do rozwoju wzmacniaczy niskoszumowych. Stosunkowo szybko postanowił jednak pójść własną drogą. Copland dał mu możliwość rozwoju własnej pracy w dziedzinie inżynierii dźwięku ze szczególnym poświęceniem się lampom. Møller uznał, że postęp techniczny, jaki dokonał się w ostatnich dziesięcioleciach, stworzył nowe możliwości optymalizacji obwodów. Innymi słowy, o ile same lampy były z grubsza takie same, to całą resztę można było zaprojektować z użyciem komponentów i technologii, o których dawniej projektanci wzmacniaczy lampowych mogli tylko pomarzyć.

Piega to jeden z najsłynniejszych szwajcarskich producentów zestawów głośnikowych. Firma została założona w 1986 roku przez Leo Greinera i Kurta Scheucha. Początkowo była to typowo hobbystyczna, garażowa manufaktura. Kurt skupił się na innowacyjnych przetwornikach i innych kluczowych kwestiach technicznych, natomiast Leo wziął na siebie sprawy związane z wzornictwem oraz finansami spółki. Wkrótce znakiem rozpoznawczym Piegi stały się opracowane od podstaw głośniki wstęgowe, z których Szwajcarzy są niezwykle dumni. W najtańszych modelach przetworniki zbudowane w tej technologii odtwarzają wysokie tony, ale w kolumnach z górnej półki wykorzystuje się także wstęgowe panele średniotonowe, przy czym w modelach flagowych emitują one fale dźwiękowe również do tyłu, zapewniając niezwykłe wrażenia przestrzenne. To kwintesencja hi-endu, pokaz możliwości technicznych i audiofilski przepych ukryty pod płaszczykiem minimalistycznego dizajnu. W Polsce zestawy tej marki nigdy nie cieszyły się jednak wielką popularnością, nawet podczas wystaw i otwartych dla publiczności odsłuchów. Ludzie woleli obejrzeć i usłyszeć kolumny w kształcie ślimaka, kosmiczne promienniki dookólne albo dwumetrowe wieże z pięćdziesięcioma tweeterami. Czy po premierze najnowszej serii Coax Gen 2 to się zmieni? Wątpię, ale nikomu też na tym nie zależy. Tego sprzętu nie stworzono przecież po to, aby przypadkowi ludzie robili sobie z nim zdjęcia, ale po to, by dyskretnie wtopił się w wystrój nowoczesnego salonu, dając swojemu właścicielowi wiele, wiele niezapomnianych chwil sam na sam z muzyką.

Rockna Audio to firma założona w 1999 roku przez rumuńskiego konstruktora Nicolae Jitariu, który ma na koncie współpracę z takimi markami jak MSB, PS Audio czy Goldmund. Jak sam wielokrotnie podkreślał, jego ambicją od zawsze było tworzenie sprzętu nietuzinkowego, niepowtarzalnego, wyróżniającego się na tle konkurencji przede wszystkim pod względem drzemiącej wewnątrz technologii, chcąc w ten sposób zaoferować audiofilom inną opcję - pokazać, że pewne rzeczy można robić inaczej, lepiej. Jeśli spojrzymy na produkowane obecnie i starsze urządzenia Rockny oraz siostrzanej marki Audiobyte, przekonamy się, że faktycznie coś w tym jest. Wystarczy wspomnieć o testowanym na łamach naszego magazynu przeworniku Audiobyte Black Dragon, który otrzymaliśmy razem z konwerterem Hydra Z i zewnętrznym zasilaczem Hydra ZPM. Choć cena zestawu na to nie wskazywała, był to cyfrowy hardkor i już po wstępnej analizie sytuacji doszliśmy do wniosku, że za sprzęt zbudowany w podobny sposób i oferujący brzmienie tej klasy trzeba z reguły zapłacić znacznie więcej. Kiedy więc dowiedziałem się o możliwości przetestowania przetwornika Wavelight DAC, długo się nie zastanawiałem.

Na przestrzeni ostatniego roku miałem okazję testować wiele wzmacniaczy oraz systemów all-in-one dających możliwość odtwarzania muzyki z serwisów streamingowych. Sam jestem szczęśliwym posiadaczem należącego do tej grupy urządzeń Audiolaba 6000A Play, do którego mam praktycznie jedno zastrzeżenie - brak bezpośredniej obsługi usługi TIDAL-a, najlepiej z funkcją TIDAL Connect. Oczywiście każdy meloman ma swój ulubiony sposób słuchania muzyki, czasami z więcej niż jednego źródła, jednak ja doszedłem do wniosku, że skoro z płyt kompaktowych nie potrafię zrezygnować, ale streaming jest zdecydowanie najwygodniejszy, zwiążę się z serwisem oferującym najwyższą jakość brzmienia. Pozostaje jednak problem sprzętowy. TIDAL Connect jest dobrodziejstwem, o które - przynajmniej na razie - dbają głównie producenci elektroniki z wyższej półki. Cambridge Audio, Bluesound, Lyngdorf, NAD, Electrocompaniet, Naim, Lumin czy McIntosh to nie są marki specjalizujące się wyłącznie w budżetówce. Jakiś czas temu postanowiłem znaleźć rozwiązanie swojego problemu, ale po konsultacjach z kilkoma znajomymi audiofilami ustaliliśmy, że najbliższy tego, czego mi potrzeba, byłby transport sieciowy NuPrime Omnia Stream Mini za 1425 zł. To trochę dużo jak na pudełko, którego zadaniem jest zasadniczo dodanie do zestawu stereo jednej brakującej funkcji. Uznałem, że trzeba poczekać, obserwować temat i szukać dalej. Możliwe, że moje modły zostały wreszcie wysłuchane.

Kilka miesięcy temu miałem przyjemność testować NAD-a M10 V2, który w kontekście odtwarzania muzyki z serwisów streamingowych jest dla mnie sprzętem kompletnym, praktycznie pozbawionym wad. Wiem, że istnieją lepsze systemy all-in-one, ale jeśli nie szukamy brzmieniowego absolutu i nie musimy mieć wzmacniacza ważącego trzydzieści kilogramów, taki klocek zrobi dla nas praktycznie wszystko. Jego jedynym, ale wyjątkowo istotnym mankamentem jest cena, która sprawia, że z pewnością model ten nie trafi do każdego domu. Co w związku z tym zrobić? Chcąc nie chcąc, stajemy się świadkami coraz bardziej dynamicznego przenoszenia się muzyki z fizycznych nośników na dyski. I nawet pojawiające się co jakiś czas newsy o tym, że odnotowano rekordową sprzedaż płyt kompaktowych, kaset czy winyli nie zmienią faktu, że cały świat "idzie w cyfrę", a sprzedaż nakręcają ludzie, którzy fizyczne nośniki kupowali od zawsze. Sama skala zjawiska i ilość sprzedanych egzemplarzy jest tylko niewielkim ułamkiem tego, z czym do czynienia mieliśmy chociażby 20 czy 30 lat temu. Wersje fizyczne zajmują miejsce, które moglibyśmy przeznaczyć na cokolwiek innego. Z drugiej strony naszej ulubionej płyty nikt z dnia na dzień nie zabierze nam z półki, natomiast w serwisach streamingowych bywa różnie i dynamika zmian jest dość duża. Wystarczy wspomnieć o tym, że dyskografia Toola pojawiła się w popularnych serwisach dopiero przy okazji premiery "Fear Inoculum". W ofercie TIDAL-a czy Spotify brakuje również wielu albumów. Korzystając z ich usług, nie posłuchamy na przykład "MTV Unplugged" Kultu. Zatem coś kosztem czegoś i zwolennicy obu opcji znajdą sporo argumentów, aby obronić swój punkt widzenia.

Kilka miesięcy temu entuzjaści hi-endowych słuchawek zaczęli zachwycać się urządzeniem, które również przyciągnęło moją uwagę surowym wzornictwem, niezwykle wysoką jakością wykonania, nietypową konstrukcją i wnętrzem prezentującym się tak, jakby ktoś spędził nad tym projektem pół życia, poświęcając wiele godzin na wsłuchiwanie się w efekty wymiany pojedynczych kondensatorów lub innego prowadzenia ścieżek na płytkach drukowanych. Co tu dużo mówić - pod wieloma względami istna perfekcja, do tego zamknięta w stosunkowo niewielkiej obudowie. Dodajmy, że omawiany wzmacniacz oferuje na tyle wysoką moc wyjściową, że producent postanowił wyposażyć go w terminale głośnikowe, aby można było podłączyć do niego nie tylko ekstremalnie wymagające nauszniki, ale także kolumny. Niejako na przekór obowiązującym dziś trendom, intrygujący piecyk nie został wyposażony w moduł łączności bezprzewodowej ani nawet wbudowany przetwornik cyfrowo-analogowy. Mówimy więc o czysto analogowym układzie pozwalającym na podłączenie dwóch źródeł analogowych za pomocą kabla RCA, chyba że ktoś poczeka i zdecyduje się na drugi klocek tej samej marki, który będzie można podpiąć do nietypowego złącza Enlink (BNC). Póki co mierzący 5,5 x 23 x 23 cm i ważący 4 kg wzmacniacz jest jednak jedynym modelem w ofercie firmy, której nazwy nikt wcześniej nie słyszał. A mimo to kosztuje - mam nadzieję, że siedzicie - 39995 zł. Czyste szaleństwo! A może jednak nie?

Ilekroć testuję nowe kolumny jarocińskiej manufaktury, przychodzą mi do głowy te same słowa - progres, rozwój, ewolucja. Miło patrzeć, jak Pylon Audio kwitnie na naszych oczach. Pierwsze kolumny dostępne w wersji lakierowanej, pierwsze autorskie przetworniki, pierwsze obudowy wyprodukowane dla znanych zagranicznych marek... Wyliczanie kolejnych milowych kroków oraz zachwycanie się technicznymi, jakościowymi i biznesowymi sukcesami polskiej firmy nie interesuje mnie jednak tak bardzo jak to, w jakim kierunku zmierza jej oferta i jaką wartość będą reprezentowały jej nowe modele. Tutaj również można zaobserwować stabilny, przemyślany rozwój napędzany rosnącymi oczekiwaniami klientów i inwestycjami w park maszynowy. Na przestrzeni kilku ostatnich lat wiele serii kolumn powiększyło się o najbardziej majestatyczne modele trójdrożne, wprowadzono nowe konstrukcje ze znakomitej linii Ruby, ale na pokonanie kolejnej bariery cenowej i jakościowej musieliśmy czekać bardzo, bardzo długo. W końcu w katalogu pojawiły się potężne podłogówki Amber, obecnie dostępne w wersji mkII. Nowy flagowiec powinien wzbudzać ogromne emocje, ale tak gigantyczne kolumny nie są dla każdego i nie zagrają dobrze w dowolnym pomieszczeniu. Wielu audiofilów musiało obejść się smakiem wcale nie ze względu na ich cenę, lecz gabaryty. Od dawna wiedzieliśmy jednak, że Pylon Audio pracuje nad serią zestawów głośnikowych będącą rozwinięciem koncepcji znanej z Diamondów i Emeraldów. I wreszcie się doczekaliśmy. W serii Jasper znajdziemy obecnie zgrabne monitory i dwa modele wolnostojące, w tym jeden produkowany już w wariancie mkII. Nie zastanawiałem się zbyt długo i wziąłem do testu największą "świeżynkę" - mniejsze podłogówki Jasper 23.

Mieszcząca się w malowniczym miasteczku Soissons w północnej Francji firma Triangle istnieje na rynku audio od ponad 35 lat, jednak nigdy nie udało jej się przebić do sprzętowego mainstreamu. Wydaje się, że jej założyciel, Renaud de Vergnette, nigdy nie miał ambicji ani potrzeby zbudowania przedsiębiorstwa funkcjonującego w taki sposób, jak robią to dzisiaj inni specjaliści od głośników, tacy jak chociażby Focal, Bowers & Wilkins czy JBL. Oczywiście produkty Triangle'a znajdziemy w wielu sklepach z audiofilską aparaturą, ale nawet tu nie są one traktowane jako tak zwany sprzęt pierwszego wyboru, absolutny top rzucający się w oczy od razu po wejściu do salonu, a raczej coś, na co zwrócą uwagę koneserzy. Nie przeszkodziło to firmie w zdobyciu ponad stu branżowych nagród, jednak ponad dwadzieścia z nich przyznano na rodzimym rynku, co też o czymś świadczy. Nie od dziś wiadomo, że Francuzi wspierają się nawzajem, ale jeśli zapytacie polskich melomanów, co sądzą o kolumnach tej marki, reakcje będą bardzo pozytywne. Triangle raczej nie ma zagorzałych antyfanów. Posiadacze zestawów głośnikowych spod znaku trójkąta są w nich zakochani, natomiast inni przeważnie wypowiadają się o nich z szacunkiem, na zasadzie "to nie dla mnie, nie leży mi ten dźwięk, ale jak ktoś lubi takie granie, to te kolumny są kozackie".
Piotr