Hegel H600
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Thor to w mitologii nordyckiej bóg burzy i piorunów, ale także małżeństwa, sił witalnych, rolnictwa i ogniska domowego. Miał być bardziej przychylny ludziom niż jego ojciec, Odyn, choć równie gwałtowny. Podróżował rydwanem zaprzężonym w kozły, Tanngrisnir i Tanngnjóstr. Przedstawiano go zwykle jako mocarza z rudą brodą oraz trzema kluczowymi atrybutami - pasem podwajającego jego moc, żelaznymi rękawicami i wielkim bojowym młotem o nazwie Mjolnir (Mjølner). Kiedy Thor nim rzucał, młot zawsze do niego wracał, uprzednio oczywiście miażdżąc cel ataku swojego pana ("Mjøl" we współczesnym norweskim oznacza dosłownie "mąka" lub "proszek", więc "Mjølner" można rozumieć jako "mielący na proch"). Uderzeniu tej niezwykłej broni miały towarzyszyć pioruny. O tym, jak cenny był ów młot dla Thora, może świadczyć pieśń opowiadająca o tym, do czego posunął się, gdy olbrzym o imieniu Thrym ukradł Mjolnir, żądając za jego zwrot ręki bogini Frei. Według tej legendy Thor, za namową Heimdalla, strażnika Asgardu, miał przebrać się za Freję, osłoniwszy się welonem. Myśląc, że plan się powiódł, Thrym i jego kompani wyprawili wesele, podczas którego prawowity właściciel Mjolnira chyba na chwilę zapomniał o swojej misji i dał się ponieść emocjom. Zjadł bowiem osiem łososi i wołu, co wywołało zaniepokojenie olbrzymów, jednak Loki wytłumaczył ten fenomen, mówiąc, że "panna młoda" w oczekiwaniu na swoje zaślubiny z Thyrymem nie jadła przez tydzień. Pod koniec biesiady, kiedy zgodnie z tradycją złożono Mjolnira na łonie przebranego za Freję Thora, by przypieczętować akt małżeństwa, ten chwycił swój młot i wymordował olbrzymów bez najmniejszego problemu. Nie dziwi zatem fakt, że Mjolnir stał się najpopularniejszym symbolem stosowanym przez Skandynawów nie tylko w średniowieczu, ale nawet dziś, chociażby w herbach i godłach. A co to ma wspólnego z bohaterem niniejszego testu? Cierpliwości...
Hegel, a dokładniej Hegel Music System, to firma założona w 1988 roku przez Benta Holtera - elektronika, miłośnika muzyki i gitarzysty, który kończył właśnie studia inżynierskie na Uniwersytecie Technicznym w Trondheim. W swojej pracy dyplomowej skupił się na konstrukcji wzmacniaczy audio, a w szczególności - zupełnie nowym rozwiązaniu mającym wyeliminować wady tradycyjnych układów. Jego praca nie była czysto teoretyczna, ponieważ wraz z kilkoma kolegami Bent grał w zespole o nazwie The Hegel Band. Aby zespół funkcjonował, potrzebne było nagłośnienie, więc młody Norweg rozrysował schematy, chwycił za lutownicę i z części, na które złożyli się wszyscy członkowie zespołu zbudował kilkanaście piecyków, z których prawie wszystkie działają do dziś. Mimo to nie był do końca zadowolony ze swojej roboty, bo jego wzmacniacze, jak wszystkie inne, generowały zniekształcenia. Nie interesowało to go, że nikt nie wpadł na pomysł, jak je wyeliminować. Nie pomagało przeczesywanie książek ani tłumaczenia ludzi zapewniających go, że tak po prostu musi być. Że taka już jest natura wzmacniaczy i każdy z nich dodaje do dźwięku coś od siebie. Pewnego dnia Bent wpadł na pomysł, który, jak się później okazało, miał zdefiniować większą część jego dorosłego życia. Skoro wzmacniacze generują zniekształcenia, które na dodatek możemy zmierzyć i opisać, może należałoby je wyłapać, odwrócić w fazie i dodać ten "nalot" do oryginalnego sygnału, co skutkowałoby skasowaniem owego niepożądanego elementu? Dziś na tej zasadzie działają systemy aktywnej redukcji hałasu w słuchawkach, więc zjawisko jest nam doskonale znane, ale pod koniec lat osiemdziesiątych był to pomysł niemal rewolucyjny. System dynamicznego eliminowania zniekształceń otrzymał nazwę SoundEngine. I tak, oczywiście jest on bazą wszystkich produkowanych obecnie wzmacniaczy Hegla.
Droga do sukcesu nie była jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać. No bo niby skąd świeżo upieczony absolwent uniwersytetu miałby mieć pieniądze na założenie firmy produkującej sprzęt hi-fi? Norwegia jest zamożnym krajem, to fakt, ale nie aż tak, aby każdy młody człowiek, który wpadnie na dobry pomysł, mógł rozpocząć takie przedsięwzięcie. Aby system eliminowania zniekształceń znalazł praktyczne zastosowanie, Bent Holter musiał opuścić uczelnię i udać się do krainy biznesowych bogów. Opracowanym przez niego rozwiązaniem zainteresowała się firma Telenor. Jeśli nie wiecie, co to takiego, podpowiem, że jeśli udacie się do Norwegii samolotem, nazwa ta prawdopodobnie pojawi się w lewym górnym rogu ekranu waszego telefonu tuż po wylądowaniu. Tak, Telenor to jeden z największych graczy w branży telekomunikacyjnej w Skandynawii. W czasach, gdy dominowała jeszcze technologia analogowa, firma chciała wykorzystać pomysł Holtera do poprawy jakości swoich usług. Ale nie tylko. Telenor doszedł do wniosku, że tak rewolucyjnym i genialnym w swojej prostocie rozwiązaniem powinni zainteresować się wszyscy producenci audiofilskich wzmacniaczy. Firma starała się więc sprzedać prawa do użycia systemu SoundEngine manufakturom, przed których sprzętem klękali melomani na całym świecie. I co? Nikt, ale to nikt nie był zainteresowany wykorzystaniem tego patentu. Niektórzy podobno nawet nie chcieli oglądać jakichkolwiek schematów i pomiarów. No bo jak to... Oni nie wiedzą jak się robi wzmacniacze? Jakiś młodzieniaszek z Norwegii ma im mówić, jak pozbyć się zniekształceń? Biznes się kręci, sprzęt się sprzedaje, więc nie ma potrzeby inwestować w technologie, których działania pewnie i tak nikt nie usłyszy.
Nie dowiedziałem się, którym firmom przedstawiono taką propozycję, ale ich krótkowzroczność okazała się dla Benta Holtera zbawienna. Najpierw musiał jednak zagryźć zęby i przeczekać gorszy okres. Nie dość, że SoundEngine nie zainteresował producentów audiofilskich wzmacniaczy, w związku z czym nie udało się go sprzedać, to jeszcze w latach dziewięćdziesiątych branża telekomunikacyjna zaczęła przestawiać się na urządzenia cyfrowe, więc system działający w domenie analogowej przestał interesować także ludzi z Telenora. Wobec tego Bent postawił wszystko na jedną kartę. Zaczął budować własne wzmacniacze i przetworniki cyfrowo-analogowe, a później udał się do Telenora na negocjacje. Nie był wprawdzie przebrany za pannę młodą, ale na szczęście udało mu się odzyskać, co swoje. Młody, wciąż pełen zapału konstruktor odkupił prawa do systemu SoundEngine od Telenora. Naturalnie nie uczyniło to z niego jeszcze rekina biznesu, ale wreszcie miał pas, rękawice i młot. Był tylko jeden problem...
Zapaść na rynku pożyczek hipotecznych w USA w 2008 roku zapoczątkowała globalny kryzys finansowy. Dla rozkręcającej się firmy mogło to oznaczać koniec zabawy. Producenci sprzętu audio schowali pieniądze do materaca i skupili się na tym, aby jakoś przetrwać tę zawieruchę - wyjść z niej bez ogromnych strat, zwolnionych pracowników i długów nie do spłacenia. Bent stwierdził natomiast, że jest to doskonały moment na inwestycje. Uznał, że skoro rynek stoi w miejscu, jego firma ma niepowtarzalną okazję dogonić bardziej rozpoznawalnych producentów. Złośliwi twierdzą, że Norwegowie mieli po prostu o wiele mniej do stracenia, ale fakt jest taki, że wzięli się do roboty jak szaleni, a kiedy klienci znów zaczęli zaglądać do sklepów w poszukiwaniu nowych zabawek, Hegel miał im do zaoferowania całą gamę nowych wzmacniaczy, przedwzmacniaczy, końcówek mocy i przetworników, na które właśnie zaczynała się moda. Hegel był jedną z pierwszych firm, które zdecydowały się wprowadzić do swoich piecyków coś więcej niż gniazdo USB połączone z DAC-em wielkości paczki zapałek. W norweskich integrach przetworniki i wejścia cyfrowe odgrywały tak dużą rolę, że dla niektórych klientów był to wręcz kluczowy argument przemawiający za zakupem tego, a nie innego modelu. Hegel już wcześniej wyrobił sobie opinię producenta dobrego, solidnego, obdarzonego świetnym brzmieniem sprzętu, ale dzięki śmiałemu wprowadzaniu DAC-ów, a wkrótce także streamingu do swoich wzmacniaczy, zaczął być postrzegany jako jedna z najbardziej pomysłowych i progresywnych firm w branży.
W aktualnym katalogu Hegla nie ma już ani jednej czysto analogowej integry. Pozbawione sekcji cyfrowej są tylko przedwzmacniacze P20 i P30A, końcówki mocy H20 i H30A oraz przedwzmacniacz gramofonowy V10. Wzmacniacze zintegrowane, zaczynając od modelu H95, to tak naprawdę systemy all-in-one, które do pełni szczęścia potrzebują tylko kolumn i połączenia z siecią. A co, jeśli ta koncepcja nam się podoba, lubimy prostotę, nie mamy ambicji budowania wieży złożonej z kilkunastu klocków, ale chcemy też wzbić się na wysoki poziom jakościowy i mieć do dyspozycji moc zdolną kruszyć skały? W takim wypadku jest tylko jedno rozwiązanie - H600.
Wygląd i funkcjonalność
Choć z dzisiejszej perspektywy wydaje się to dziwne, norweska manufaktura stosunkowo długo zwlekała z wprowadzeniem swojej pierwszej prawdziwej superintegry. Model H300 pojawił się na rynku w 2012 roku, zmuszając konkurencję do głębszych przemyśleń nie tylko parametrami (250 W na kanał przy 8 Ω) i wyposażeniem (z zaawansowanym przetwornikiem i sześcioma wejściami cyfrowymi na czele), ale również ceną. 19500 zł nie było wówczas małą kwotą, ale utytułowani rywale potrafili "zaśpiewać" znacznie więcej za wzmacniacze słabsze i dysponujące jedynie kilkoma wejściami analogowymi. Kolejnym krokiem była integra oznaczona symbolem H360, która oprócz gniazd cyfrowych otrzymała także łączność sieciową, co otworzyło jej drogę do streamingu i integracji z systemami inteligentnego domu. Dla audiofilów H360 był killerem rozwalającym większość wzmacniaczy w tym przedziale cenowym zarówno pod względem jakości brzmienia, jak i funkcjonalności. W 2018 roku utracił jednak status okrętu flagowego na rzecz większego, bardziej okazałego modelu H590. Norwegowie twierdzą, że H360, a później jego następca, H390, to dla większości osób sprzęt docelowy - wzmacniacz, który podoła niemal każdemu zadaniu. Przez długi czas nie widzieli nawet potrzeby wchodzenia na wyższą półkę, ale takie zapytania zaczęły spływać od samych klientów, a następnie dealerów i dystrybutorów. Nie chodzi o to, że H390 im nie wystarczał. Większości nabywców po prostu spodobał się tak bardzo, że od razu zadeklarowali chęć kupna wyższego, bardziej spektakularnego modelu, gdyby takowy się pojawił. A jak powszechnie wiadomo, z klientami nie ma co dyskutować. H590 okazał się strzałem w dziesiątkę. Szybko pokochali go melomani szukający najlepszej sieciowej integry na rynku, a także ci, którym H390 faktycznie nie do końca wystarczał. Co ciekawe, jeśli wejdziecie na facebookową grupę użytkowników sprzętu Hegla, szybko zorientujecie się, że - przynajmniej w tym środowisku - oba wymienione modele cieszą się zdecydowanie największą popularnością. Wydawałoby się, że ruch na takiej grupie będzie koncentrował się wokół modeli H95, H120 lub H190, ale nie. Zdjęć i wpisów dotyczących pozostałych urządzeń jest jak na lekarstwo, bo co drugi post zawiera zachwyty nad H390-tką lub H590-tką. Trudno się dziwić, że oba modele doczekały się następców.
TECH CORNER: Podstawowe własności i parametry wzmacniaczy stereo
W kwestii wzornictwa rewolucji nie ma. Różnice między opisywanym piecykiem a jego poprzednikiem trudno jest wskazać nie tylko na pierwszy, ale także drugi rzut oka. H600 to kwintesencja skandynawskiego minimalizmu. Konstruktorzy nie pokusili się o dodanie skośnego wycięcia na szczycie górnego panelu, tak jak w modelach P30A i H30A oraz odtwarzaczu płyt kompaktowych Viking. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem. Wydawało mi się, że owa "półeczka" będzie sukcesywnie wprowadzana do coraz tańszych urządzeń Hegla, ale najwyraźniej firma wcale nie ma takich planów albo coś się w tej kwestii opóźniło. Potężny panel czołowy "sześćsetki" zdobią tylko cztery elementy - wydatne logo, czytelny wyświetlacz i dwa pokrętła, służące oczywiście do wyboru źródła i regulacji głośności. Główny włącznik znajdziemy, tradycyjnie, na dole. Po naciśnięciu lewego pokrętła wejdziemy do pokładowego menu, uzyskując dostęp do dodatkowych opcji, takich jak możliwość sprawdzenia połączenia z siecią, ustawienia domyślnego poziomu głośności czy wyłączenia automatycznego trybu czuwania. Prawą gałkę również można wcisnąć, której to operacji przypisano funkcję szybkiego wyciszenia. Fajnie, logicznie i bez przesadnego kombinowania. Część ciekawych, nieoczywistych funkcji możemy odpalić także za pomocą pilota. Elegancki, metalowy sterownik został zapakowany w osobne pudełeczko wraz z przewodem zasilającym i pięknie wydaną instrukcją obsługi. Na jej okładce znalazło się zdjęcie przedstawiające surowy, skandynawski krajobraz, a zawartość zaczyna się od gratulacji zakupu i krótkiej notki od samego Benta Holtera. Niby drobiazg, a cieszy.
Patrząc na nową flagową integrę Hegla z przodu, odniosłem wrażenie, że w porównaniu z modelem H590 delikatnie zmienił się kształt aluminiowej pokrywy. Otwory wentylacyjne są teraz szersze, a do tego nie zostały wycięte ot tak, w najprostszy możliwy sposób. Wewnątrz każdego otworu widzimy rząd mniejszych dziurek, zupełnie jakby cały ten element był dwuwarstwowy. Wydaje mi się, że projektantom zależało przede wszystkim na tym, aby zabezpieczyć układy elektroniczne przed kurzem i innymi zabrudzeniami, zachowując skuteczną wentylację, ale nie ulega wątpliwości, że takie "skrzela" przy okazji ciekawiej się prezentują. Zupełnie jakby wzmacniacz chciał nam powiedzieć, że pod tym skromnym, czarnym płaszczem skrywa zaawansowaną technologię. Ale pokrywa to jeszcze nic. Podczas sesji zdjęciowej ustawiłem norweski piecyk na boku i dosłownie osłupiałem, gdy zobaczyłem, jak wygląda jego podwozie. Nie dość, że składa się ono z kilku stalowych płyt, to jeszcze każda z nich została pokryta otworami układającymi się w najróżniejsze kształty. Przyjrzyjcie się, proszę, tym ulokowanym w pobliżu gniazd i powiedzcie, że nie widzicie tam błyskawic. Ot, taka ciekawostka. Pod radiatorami w podstawie pozostawiono duże, puste otwory. Tędy przecież i tak raczej nic do środka nie wpadnie, a przy mocy 303 W na kanał skuteczne chłodzenie jest absolutną podstawą. Dodatkowe stalowe płyty mają za zadanie stabilizować najcięższe elementy, takie jak transformator zasilający. Z punktu widzenia użytkownika jeszcze ważniejsze są nóżki - wysokie, mocne i podklejone gumowymi podkładkami, aby urządzenie nie przesuwało się na stoliku. Ach, to również ważne - H600 wygląda jak kawał hi-endowego bydlaka, ale waży 22, a nie 30, 40 czy 50 kg. Dzięki temu nie trzeba organizować drugiej osoby, aby wyjąć wzmacniacz z kartonu i postawić go tam, gdzie ma pracować. Większym problemem może być głębokość, ale 44,5 cm to też nie jest wartość, której nie mógłby "obsłużyć" stolik pod sprzęt audio lub nawet porządna komoda. Wychodzi więc na to, że choć mamy do dyspozycji potworną moc, to noszenie i ustawianie sprzętu nie będzie koszmarem, po którym będziemy musieli umówić się do fizjoterapeuty. Rozum i godność człowieka.
Największe zmiany w stosunku do poprzednika widać na tylnym panelu. Zupełnie inne jest nie tylko ułożenie gniazd (co pozwala sądzić, że w wewnętrznej architekturze wzmacniacza wprowadzono więcej niż kosmetyczne poprawki), ale także ich jakość. Mam tu na myśli złącza RCA, które w modelu H590 były bardzo, bardzo przeciętne. Tutaj zdecydowano się na solidne, połyskujące złotem, przykręcane do obudowy gniazda, których podstawy mienią się na różowo. Dzięki temu bez obaw można użyć nawet ciężkich, sztywnych interkonektów z masywnymi wtykami. Do dyspozycji mamy dwa wejścia i dwa wyjścia analogowe w tym formacie. Wejścia są standardowe, a wyjścia różnią się poziomem sygnału - jedno jest stałe, a drugie regulowane. Nie wiem tylko, kto chciałby podłączać do "sześćsetki" zewnętrzną końcówkę mocy. Może raczej subwoofer albo subwoofery? Jak to mówią, lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i nie mieć. Jak przystało na hi-endowy wzmacniacz, H600 oferuje też dwa wejścia zbalansowane (XLR). Sekcja cyfrowa składa się z jednego wejścia BNC oraz sześciu wejść - BNC, koaksjalnego, USB-B i trzech optycznych. Połączenie z siecią realizowane jest za pomocą gniazda LAN (RJ-45). Po bokach zamontowano masywne, pojedyncze terminale głośnikowe, a na dole - trójbolcowe gniazdo zasilające IEC. Warto zwrócić uwagę na to, że wszystkie wejścia cyfrowe z wyjątkiem USB zostały wyposażone w czujnik sygnału. Oznacza to, że każde urządzenie podłączone do tych wejść może obudzić wzmacniacz, a wówczas ten powinien automatycznie przełączyć się na to właśnie wejście. Audiofilów z pewnością bardziej zainteresują parametry sygnału, jaki poszczególne gniazda mogą obsłużyć. A te są naprawdę wysokie. PCM 24 bit/192 kHz oraz DSD64 nie stanowią problemy dla żadnego wejścia cyfrowego, a gniazdo USB poradzi sobie nawet z sygnałami PCM w jakości 32 bit/384 kHz i DSD256. Tak naprawdę do pełni szczęścia brakuje tylko wyjścia słuchawkowego, gniazda HDMI z kanałem zwrotnym (ARC) i wbudowanego przedwzmacniacza gramofonowego. Tylko ilu klientów używałoby tych dodatków, gdyby H600 je miał? To już niech każdy oceni sam.
W znakomitej większości przypadków wykorzystana zostanie natomiast sekcja cyfrowa, w której zaszły spore zmiany. Oczywiście mam tu na myśli przede wszystkim funkcje strumieniowe, bo dziś właśnie to najbardziej interesuje klientów. Hegel po raz kolejny ogarnął temat kompleksowo. H600 obsługuje przesyłanie strumieniowe UPnP, Spotify Connect, AirPay, TIDAL Connect i Google Cast. Na certyfikat Roon Ready trzeba poczekać i niestety nikt nie jest w stanie przewidzieć, czy taka aktualizacja zostanie wprowadzona jutro, za miesiąc, czy może za pół roku. Najważniejsze jest jednak to, że "sześćsetka" jest już zgłoszona i prędzej czy później tę funkcjonalność otrzyma. Ewentualnymi aktualizacjami użytkownik nie musi się nawet przejmować, ponieważ są sprawdzane i instalowane automatycznie po każdym uruchomieniu wzmacniacza. Po raz kolejny Hegel zadbał więc o to, abyśmy mieli święty spokój i mogli skupić się na słuchaniu muzyki, zamiast grzebać w ustawieniach. Kiedy o tym wszystkim czytam, aż budzi się we mnie jakiś wewnętrzny sprzeciw. Toż to sprzęt dla totalnych leniuchów! I oni teraz mają dostać to, co powinno być dostępne tylko dla pracowitych i wytrwałych? Nie będą musieli walczyć z oprogramowaniem, konfigurować dysków sieciowych, jeździć ze wzmacniaczem do sklepu w celu zainstalowania nowego software'u, a potem i tak dostaną dźwięk, o jakim kiedyś mogliśmy tylko pomarzyć? No cóż, to jeszcze sprawdzimy, ale na razie wygląda to tak, że melomani, którzy poświęcili w życiu wiele godzin i wieczorów, aby ulepszyć brzmienie swojego systemu stereo, mogą się już wstępnie zagotować. Ekspertów na pewno ucieszy informacja, że flagowiec Hegla jest urządzeniem, jak twierdzi sam producent, wysoce konfigurowalnym. Można zatem pozmieniać i poustawiać w nim więcej, niż widać w pokładowym menu. Trzeba tylko wiedzieć, jak to zrobić. Przykładowo, możemy zaprogramować wzmacniacz tak, aby reagował na komendy wydawane przez inne piloty, w tym ten od telewizora. Większość wejść można również przestawić w tryb direct, omijając regulację głośności. Dzięki temu H600 może pracować jako końcówka mocy w systemie kina domowego. Nie od dziś wiadomo, że oba te światy trudno ze sobą połączyć, dlatego w jednym pomieszczeniu możemy mieć system stereo bazujący na H600 i dużych, audiofilskich kolumnach oraz system surround z amplitunerem i głośnikami efektowymi w ścianach, gdzie Hegel i nasze "główne" kolumny będą pełniły rolę kanałów frontowych. Myślę, że rzadko który użytkownik będzie to robił samodzielnie, ale instalatorom może to ułatwić życie.
H600 jest pierwszym urządzeniem, którym można sterować za pomocą aplikacji Hegel Control, dostępnej na urządzenia mobilne z systemem iOS i Android. Ma ona współpracować również z modelem H400 i prawdopodobnie wieloma innymi modelami, które pojawią się w przyszłości. Norwegowie twierdzili, że nigdy takiego czegoś nie stworzą, ponieważ ich zdaniem to użytkownik ma wybrać sobie oprogramowanie, które mu odpowiada, czy będzie to aplikacja TIDAL-a, Roon czy inny, darmowy system. Najwyraźniej jednak zmienili zdanie.Podobnie jak w pierwszych wzmacniaczach norweskiej firmy, w których wyjątkowo rozbudowana była sekcja cyfrowa, tak i w H600 jest to element, który może wręcz przesądzić o zakupie tego piecyka. Dostajemy tu bowiem nie tylko kilka wejść cyfrowych, ale w zasadzie pełnoprawny streamer, dzięki czemu podłączanie jakiegokolwiek zewnętrznego źródła staje się opcją, a nie koniecznością. Pojawia się pytanie, czy to dobrze. Kiedyś mówiono, że wrzucanie takiego DAC-a do integry jest bez sensu, bo każdy normalny audiofil i tak kupi sobie porządny odtwarzacz, przetwornik lub transport cyfrowy. Niby tak, ale nie do końca, bo nie każdy ma taką potrzebę. Jeśli jedno urządzenie może zrobić całą robotę, szczególnie jeśli słuchamy muzyki tylko z plików i streamingu, to trzeba z tej okazji skorzystać. Oczywiście istnieje też grupa "poważnych" audiofilów, którzy zawsze zapłacą za poprawę jakości dźwięku, nie przejmując się tym, że generuje to także inne koszty, takie jak zagracenie pokoju odsłuchowego, dodatkowe okablowanie i tak dalej. Ale dla nich właśnie są zestawy dzielone. Sam skrzętnie z tej opcji skorzystałem, bo H20 jest pod wieloma względami idealną końcówką mocy, a w kwestii źródła jestem tak przywiązany do urządzeń Auralica, że trzeba użyć bardzo, ale to bardzo mocnych argumentów, abym przeszedł do innego obozu. Odnoszę jednak wrażenie, że zwolennicy takiej zabawy stanowią mniejszość, a głównymi odbiorcami wzmacniaczy takich jak H400 i H600 stali się wymagający melomani, wcale nie uważający się za audiofilów. Oni nie chcą przekształcać swojego salonu w pieczarę odsłuchową z panelami akustycznymi na każdej ścianie. Nie chcą budować ociekających złotem ołtarzy ku czci muzycznych bogów. Nie chcą wdawać się w dyskusje o kablach. Wiedzą natomiast, że muzyka jest dla nich ważna i chcą, aby wzmacniacz robił wszystko, czego zapragną - łączył się z serwisami strumieniowymi, bezproblemowo współpracował z telewizorem lub systemem automatyki domowej i dysponował tak dużą mocą, aby przy wyborze zestawów głośnikowych nie trzeba było nawet patrzeć na ich parametry, kierując się wyłącznie brzmieniem i wyglądem. Jeśli się nad tym zastanowić, to właśnie tak dzisiaj definiuje się luksus. Sprzęt wymaga od nas minimum czasu i energii, nie zajmuje zbyt dużo miejsca, za to robi dla nas bardzo, bardzo dużo i pozwala nam cieszyć się muzyką tak, jak tylko nam się podoba.
Pozostaje pytanie, co zrobią audiofile, którzy lubią grzebać, czytać, zmieniać, dobierać kolumny do wzmacniacza, kable do kolumn i wkładkę do ramienia gramofonu. Cóż, oni również mogą wybrać H400 lub H600 ze względu na brzmienie. A jeśli cała sekcja cyfrowa im się nie przyda, bo mają już inne, hi-endowe źródło? Cóż, na pewno nie będzie to pierwszy przypadek w ich życiu, kiedy zapłacą za coś, z czego nie będą korzystali. W pierwszej kolejności powinni jednak zainteresować się przedwzmacniaczami i końcówkami mocy, bo jeśli ktoś lubi się bawić sprzętem i uważa się za hi-endowca, to wzmacniacz zintegrowany, nawet czysto analogowy, przecież też jest rozwiązaniem kompromisowym. A co by nie mówić, P20 i H20 albo P30A i H30A tworzą zestawy dzielone, które prezentują się naprawdę wspaniale. Są takie, hmm... Godne "prawdziwego" audiofila. Na koniec ciekawostka, którą otrzymałem dosłownie przed chwilą. H600 jest pierwszym urządzeniem, którym można sterować za pomocą aplikacji Hegel Control, dostępnej na urządzenia mobilne z systemem iOS i Android. Ma ona współpracować również z modelem H400 i prawdopodobnie wieloma innymi modelami, które pojawią się w przyszłości. Norwegowie twierdzili, że nigdy takiego czegoś nie stworzą, ponieważ ich zdaniem to użytkownik ma wybrać sobie oprogramowanie, które mu odpowiada, czy będzie to aplikacja TIDAL-a, Roon czy inny, darmowy system. Najwyraźniej jednak zmienili zdanie, bo za pomocą apki TIDAL-a trudno jest chociażby zmienić wejście we wzmacniaczu. Pozostaje także problem radia internetowego, który aplikacja Hegel Control rozwiązuje, dając klientom dostęp do Airable Radio i Airable Podcasting. Najważniejsze jest jednak to, że apka jest prosta i responsywna, a więc utrzymana w typowo skandynawskim stylu. Niby nic wielkiego, a jednak fajnie, że temat został ogarnięty. Teraz możemy sterować wzmacniaczem z telefonu lub tabletu, za pomocą metalowego pilota lub pokręteł na przedniej ściance. Nic dodać, nic ująć.
Brzmienie
Jako miłośnik norweskiej marki, jej filozofii projektowania i budowania sprzętu stereo, a także użytkownik jednego z jej urządzeń, przed każdym kolejnym testem kwestionuję w myślach swój własny obiektywizm. Wydaje mi się, że zdrowa dawka sceptycyzmu przydaje się każdemu audiofilowi, ale kiedy wyjmuje się z pudełka piąte, dziesiąte albo dwudzieste urządzenie firmy, której sprzęt nigdy dotąd nas nie zawiódł, nigdy nie sprawiał większych problemów i grał tak, że poza jakimiś drobiazgami nie było się do czego przyczepić, trudno spodziewać się, że tym razem będzie inaczej. Szczególnie gdy sprawa dotyczy flagowego wzmacniacza zintegrowanego, który stanowi zbiór najlepszych rozwiązań technicznych, największych osiągnięć konstruktorów i z oczywistych powodów jest dla producenta szczególnie ważny. Mimo to nie chciałbym, aby niniejsza recenzja przerodziła się w tekst reklamowy, dlatego ugryziemy ten temat z dwóch stron - najpierw będę wybrzydzał, narzekał, czepiał się i wynajdywał same problemy, a później odwrócimy ten schemat. Która wersja będzie prawdziwa? A może obie? To już pozostawię każdemu pod rozwagę i do ewentualnej weryfikacji na drodze odsłuchu.
PREZENTACJA: Najeźdźca z północy - Hegel
H600, podobnie jak inne urządzenia norweskiej firmy, jest urządzeniem tak perfekcyjnym, że aż nudnym. Podłączamy kable, wciskamy przycisk pod przednim panelem, otwieramy aplikację ulubionego serwisu strumieniowego i z głośników zaczyna płynąć muzyka. Ot, i cała filozofia. Wzmacniacz jest od tego, abyśmy mogli zrobić głośniej lub ciszej. Fakt, dysponuje sporym zapasem mocy, więc na dynamikę nie można narzekać, ale poza tym nic się nie dzieje. Gra, bo gra, ale poza lekkim podkreśleniem najniższego basu i delikatnie podkręconą, rozepchniętą na boki sceną stereofoniczną nie słychać tu ani jednego elementu, na którym moglibyśmy dłużej zawiesić ucho. Niektórzy powiedzą, że właśnie taki powinien być wzmacniacz, że niedoścignionym ideałem jest tak zwany drut ze wzmocnieniem, a przecież H600 to niemal dokładnie taki przypadek. Mało tego - jeśli nie korzystamy z zewnętrznego streamera, odtwarzacza płyt kompaktowych, gramofonu ani żadnego innego źródła, to ta koncepcja z automatu rozciąga się aż do gniazdka w ścianie. Abyśmy mogli cokolwiek ugrać, nadać brzmieniu jakiś charakter, mamy tylko jedno wyjście - wybrać kolumny, które dadzą nam odrobinę "tego czegoś" i będą trzymały się swojej koncepcji na tyle mocno, aby nie dały się podporządkować temu norweskiemu dyktatorowi. Jeżeli tego nie zrobimy, jeśli wybierzemy zestawy głośnikowe o równym, neutralnym, uniwersalnym brzmieniu, sytuacja będzie zgoła beznadziejna. Otrzymamy dźwięk o zapachu powietrza, smaku źródlanej wody i barwie czystego szkła. Zero dodatkowych emocji, zero temperamentu, kolorów i własnych przemyśleń na temat tego, co się robi. Takie sprzętowe NPC - wzmacniacz niewyróżniający się niczym, pełniący rolę tła, nieuczestniczący w rozgrywce.
Pod wieloma względami H600 przypomina hi-endowe konstrukcje pracujące w klasie D - wysokie modele NuPrime'a i Lyngdorfa, systemy all-in-one Devialeta czy nowe końcówki mocy NAD-a z technologią Purifi Eigentakt. Pierwszego dnia słuchamy takiego sprzętu z zaciekawieniem, doceniając jego neutralność i dynamikę, ale potem szybko zaczynamy się nudzić. Po co włączać sprzęt, który zawsze gra perfekcyjnie? Po co puszczać jakikolwiek utwór drugi raz, skoro za pierwszym usłyszeliśmy już wszystko? Uważaj, o czym marzysz, bo może się spełnić - należałoby powiedzieć tym, którzy wciąż uważają, że sprzęt hi-fi powinien być przezroczysty, nieobecny, oddając sprawiedliwość w ręce artystów i realizatorów nagrań. Spełnienie długo niezrealizowanego marzenia może bowiem prowadzić do depresji. To, co wydawało się niemożliwe, nagle staje się rzeczywistością, więc niemal od razu przechodzimy do kolejnego kroku - co teraz? Czego jeszcze szukać, za czym gonić? Rozglądać się za srebrnymi kablami? Celowo psuć system, by móc go później naprawić? Wiem, że wyluzowani melomani oraz ludzie, którzy mają to szczęście, że H600 może być pierwszym poważnym wzmacniaczem w ich życiu, będą mieli na to swoją odpowiedź, ale kiedy jest się audiofilem od wielu, wielu lat, sprawa nie jest taka prosta.
Żeby było ciekawiej, ten norweski skurczybyk nawet nie za bardzo reaguje na wygrzewanie. No bo żebyśmy chociaż dostali jakiś dreszczyk emocji, wiedząc, że po uruchomieniu gra słabo, a dopiero po 20-30 minutach w dźwięku zaczyna pojawiać się magia. Tutaj natomiast ledwo to słychać. Gorący H600 gra może 5% lepiej niż zimny, ale zmiany ograniczają się do lekkiego przyspieszenia basu czy wyostrzenia źródeł pozornych. Reszta pozostaje taka sama - beznamiętna, chłodna, wyrównana walcem. Technicznie idealna, ale nie budząca żadnych emocji. Powiecie, że to dobrze, bo taki wzmacniacz będzie pasował do każdych kolumn i każdej muzyki? Okej, ale to tak, jakby pójść na obiad i dostać talerz z ryżem i pokrojonymi na plasterki ogórkami, bez jakichkolwiek przypraw. Mamy się takim daniem zachwycać, bo obok można położyć cokolwiek i niemal na pewno będzie to do siebie pasowało? Może to być kurczak po chińsku, delikatny łosoś, gołąbki w sosie pomidorowym, kiełbasa z grilla albo polędwica w sosie grzybowym - co kto lubi. Pytanie tylko, skąd wziąć to, co ma nadać tej potrawie smak. Samo się nie zmaterializuje. Podobnie jest podczas odsłuchu Hegla. Trzeba wykazać się inicjatywą, podjąć działanie, aktywnie przyczynić się do tego, aby dźwięk zyskał jakikolwiek charakter.
Aby odwrócić tę "niekorzystną" sytuację, wystarczy zrobić jedną rzecz - przestać być audiofilem i w spokoju zająć się słuchaniem muzyki. Odnoszę wrażenie, że właśnie za to wielu klientów pokochało sprzęt Hegla. Nagle bowiem wychodzimy ze świata, w którym ciągle wymienia się kable zasilające i lampy w przedwzmacniaczu, aby uzyskać odrobinę więcej tego czy tamtego, a do oceny zmian używa się dosłownie kilku samplerów wyprodukowanych przez super audiofilskie wytwórnie i brzmiących ciekawie nawet na głośniku bezprzewodowym za pięćset złotych, natomiast pod kątem muzycznym wartych tyle, co nic (Haaaaauuuuuma!). H600 jest wymarzonym urządzeniem dla dwóch grup klientów. Pierwsza to zamożni melomani, którzy chcą sprawić sobie prezent, nie zanurzając się w ciemne zakamarki grup dyskusyjnych dla złotouchych. Dzięki takiemu wzmacniaczowi całą tę podróż skrócą sobie do kilkunastu, może kilkudziesięciu minut. Wystarczy wybrać kolumny, kupić przyzwoite kable, ustawić nowy sprzęt w salonie, podłączyć kable zgodnie z instrukcją i z przyjemnością wrócić do swojego normalnego życia, ciesząc się lepszym dźwiękiem. Może i nie jest to opcja tania, ale za to jakże bezkompromisowa. Drugą grupę stanowią natomiast doświadczeni audiofile, którzy w pewnym momencie doszli do wniosku, że mają dosyć i nie chcą już wymieniać lampy na tranzystor, papieru na metal i miedzi na srebro. Nie chcą też uczestniczyć w pięćdziesiątej dyskusji o kablach ani zastanawiać się, czy ich system nie zabrzmiałby lepiej, gdyby kupili zasilacz liniowy do transportu sieciowego albo ustawili kable na ceramicznych podstawkach, którymi zachwycał się autor jakiegoś bloga. Nie jest tajemnicą, że po przekroczeniu pewnego poziomu audiofilskie hobby staje się męczące. W ubiegłym tygodniu śmialiśmy się z tego z przyjacielem, który spędził całe popołudnie na odkurzaniu i sprzątaniu swojej sprzętowej świątyni. Odpiąć i wytrzeć kable, zaznaczyć taśmą malarską miejsca, w których wszystko stało, przenieść i wyczyścić każdy klocek, rozmontować i umyć stolik, odkurzyć podłogę, a potem znów to wszystko zmontować, uważając, aby każdy kolec trafił na swoje miejsce - bite pięć godzin z przerwą na kawę. A potem jeszcze, nie wiedzieć czemu, system gra gorzej niż przed czyszczeniem. Istne szaleństwo. Chciałoby się wysiąść z tego pociągu, ale z drugiej strony jak człowiek przyzwyczai się do dźwięku najwyższej próby, nie jest łatwo ot tak z niego zrezygnować. H600 może być odpowiedzią na ten dylemat. Czy jego brzmienie dorównuje temu, co może nam zaoferować zestaw złożony z kilku czy nawet kilkunastu urządzeń? Nie, ale jest naprawdę blisko. Na tyle blisko, że niektórzy zaczną zadawać sobie pytanie, czy owa różnica jest warta wyrzeczeń związanych z zakupem, użytkowaniem i utrzymaniem takiego systemu w sprawności.
Kiedy rozpoczynałem ten test, wydawało mi się, że H600 jest stanowczo za drogi. 51999 za wzmacniacz zintegrowany, jak dobry by nie był, to lekkie szaleństwo. Z drugiej strony dostajemy tu sprzęt referencyjny, ostateczny, docelowy, dla którego nie jest łatwo znaleźć alternatywę, nawet jeśli spróbujemy "oszukać system", wykorzystując końcówkę mocy z tej samej stajni.Najciekawsze było dla mnie porównanie testowanej integry z końcówką mocy H20. Pod względem konstrukcyjnym oba urządzenia są podobne, ale H600 dysponuje większą mocą, jest bardziej zaawansowanym i dopracowanym wzmacniaczem, a dzięki wbudowanemu przetwornikowi i modułowi sieciowemu może grać sam. H20 ma jeden duży przycisk na przedniej ściance, porządne gniazda z tyłu i z punktu widzenia użytkownika to właściwie wszystko. Stawianie tych dwóch urządzeń obok siebie wydaje się być pozbawione sensu, ale czy aby na pewno? Wielu audiofilów może zadawać sobie pytanie, czy na pewno warto zainwestować we flagową integrę, ponieważ czy mamy pod ręką dwieście, czy trzysta watów na kanał, to i tak bardzo dużo, a różnica w cenie jest prawie dwukrotna. Ponieważ norweskiej końcówce towarzyszy u mnie Auralic Vega G1, postanowiłem po prostu postawić flagową integrę obok i przepinać kable głośnikowe w poszukiwaniu różnic. Efekt? Powiedziałbym, że H600 jest ciut szybszy, dokładniejszy i bardziej zdecydowany. Jego brzmienie było odrobinę twardsze i minimalnie chłodniejsze, ale dzięki temu ewidentnie bliższe umownego zera, bardziej neutralne. H20 dąży do tranzystorowej perfekcji, ale mimo wszystko pozwala sobie na odrobinę frywolności w kształtowaniu sceny stereofonicznej i daje się wyszaleć niskim tonom, oferując bas w iście amerykańskim stylu. Nie jest to jakieś niekontrolowane buczenie, ale jeśli tych subwooferowych pomruków będzie nawet o kilka czy kilkanaście procent więcej niż ustawa przewiduje, to H20 nie widzi w tym żadnego problemu. W H600 przestrzeń jest lepiej zorganizowana, a jeśli najniższe częstotliwości wychodzą poza nawias, norweska integra stanowczo przywołuje je do porządku. W tym aspekcie ewidentnie słychać to, jak dodatkowe sto watów przekłada się na panowanie nad membranami. Bas schodzi równie nisko jak w H20, ale porusza się żwawiej i jest odrobinę twardszy, dzięki czemu wszystko jest grane na czas, trafione w punkt, nawet gdy sytuacja staje się skomplikowana i wydaje się, że tym razem sprzęt nie wyrobi się na zakręcie.
Tu wracamy jednak do kwestii ceny. H20 kosztuje 26999 zł, doszedł do niego streamer za 13999 zł, ale nie tylko, bo dwa urządzenia to także dodatkowy kabel zasilający i interkonekt. Podczas powyższego eksperymentu prąd do Vegi G1 płynął przewodem Enerr Transcenda Supreme, a w roli łączówki pracował KBL Sound Red Corona, których ceny detaliczne wynoszą odpowiednio 6000 i 8800 zł. Wiem, to sporo i być może nie trzeba tyle inwestować w okablowanie do takiego zestawu, ale jeżeli naszym celem jest stworzenie dwuelementowego systemu, który pokona flagową integrę, to już na starcie powinniśmy dołożyć więcej pieniędzy do odtwarzacza, wybierając na przykład Vegę G2.2. I już w tym momencie cenowa "przewaga" systemu dzielonego mocno się rozjeżdża. Zakładając, że z Vegą G2.2 i tańszymi kablami udałoby mi się uzyskać taki sam dźwięk, jaki oferuje H600, pozostaje podstawowe pytanie - po co mielibyśmy tak kombinować, skoro możemy mieć to wszystko w jednym pudełku? Eee, yyy… No właśnie. Będę brutalnie szczery - kiedy rozpoczynałem ten test, wydawało mi się, że H600 jest stanowczo za drogi. 51999 za wzmacniacz zintegrowany, jak dobry by nie był, to lekkie szaleństwo. Z drugiej strony dostajemy tu sprzęt referencyjny, ostateczny, docelowy, dla którego nie jest łatwo znaleźć alternatywę, nawet jeśli spróbujemy "oszukać system", wykorzystując końcówkę mocy z tej samej stajni. Nie bez znaczenia jest także fakt, że ceny topowych wzmacniaczy Accuphase'a, T+A, McIntosha czy Marka Levinsona oscylują obecnie w granicach 65000-85000 zł, a wciąż mówimy tu o urządzeniach, które są albo całkowicie analogowe, albo w najlepszym przypadku mają na pokładzie przetwornik z kilkoma wejściami cyfrowymi, więc na dzień dobry trzeba dołożyć do nich przynajmniej transport sieciowy, a w optymalnym wariancie pełnoprawny streamer, więc bariera stu tysięcy złotych pęka w zasadzie od razu. H600 obiektywnie tani nie jest, ale jest to kompletne rozwiązanie, które zadowoli nawet najbardziej wybrednych audiofilów, a kiedy porównamy go z rywalami, przyjrzymy się parametrom, zważymy wszystkie "za" i "przeciw", wychodzi na to, że jest to uczciwa propozycja. Dziwne? Szalone? Tylko co ja na to poradzę? To czysta matematyka.
Budowa i parametry
H600 to referencyjny wzmacniacz zintegrowany marki Hegel. Dzięki mocy 303 W na kanał przy 8 Ω, współczynnikowi tłumienia 4000 i możliwości wysterowania zestawów głośnikowych przy impedancji spadającej do 2 Ω, ten potężny piecyk może zdaniem producenta współpracować z dowolnymi kolumnami. Norwegowie informują, że ich flagowa integra jest konstrukcją dual mono, co zbliża ją do wydajności dwóch wzmacniaczy mono w jednej obudowie. H600 wyposażono również w przedwzmacniacz z niezwykle precyzyjnym tłumikiem głośności, który można znaleźć w referencyjnym przedwzmacniaczu P30A. Jeśli chodzi o układ dual mono, zgadza się właściwie wszystko poza transformatorem zasilającym. W centrum obudowy znalazł się duży toroid, z którego wyprowadzono masę osobnych odczepów dla prawego i lewego kanału. Niektórzy mogą narzekać, że zastosowanie dwóch takich transformatorów byłoby lepszym rozwiązaniem, jednak temat ten wielokrotnie przewijał się w internetowych dyskusjach i Norwegowie twardo bronią swojego stanowiska. Wbrew pozorom nie jest to kwestia oszczędności. Bądźmy szczerzy, przy tej cenie urządzenia koszt dodatkowego toroidu nie stanowi większej różnicy. Problem polega na tym, że takie trafa generują zakłócenia, a dodatkowo potrafią wpadać w wibracje, co również pojawiało się w komentarzach i postach na facebookowej grupie fanów Hegla. W siedzibie firmy w Oslo znajduje się spory magazyn części, którego lwią część stanowią właśnie transformatory. Projektanci zamawiają i testują właściwie wszystko, co można kupić, ale tylko część dostępnych na rynku podzespołów spełnia ich wymagania. Reszta leży na półkach i zbiera kurz, a niektóre, mniejsze trafa są wykorzystywane na przykład jako stopery do drzwi. Ot, nietrafiona inwestycja. Kiedy chcemy zbudować hi-endowy sprzęt, takich "odrzutów" będzie więcej niż części, które pozytywnie przejdą choćby wstępną selekcję. Ostatecznie konstruktorzy Hegla doszli do wniosku, że jedynym dobrym rozwiązaniem jest jeden, ale bardzo, bardzo dobry transformator, koniecznie bez ekranowania (ten problem również poruszano i nie raz, a Norwegowie także w tej kwestii są nieugięci). Co ciekawe, główny transformator ma przyjaciela w postaci drugiego, mniejszego toroidu, schowanego pod metalową półką, na której zamontowano sekcję cyfrową. Dzięki temu układy szczególnie wrażliwe na zakłócenia są niemal całkowicie odizolowane od "brudnej" sekcji zasilania, zajmującej właściwie całą "podłogę" wzmacniacza. DAC bazuje na znanej i lubianej kości ESS Sabre 9038Q2M. Końcówki mocy zamontowano pionowo, po bokach, wraz z aluminiowymi radiatorami. Do każdego z nich przykręcono 12 tranzystorów bipolarnych Toshiby. Kluczem do wyśrubowanych parametrów i neutralnego brzmienia flagowego Hegla jest oczywiście technologia SoundEngine 2, czyli - jak to określa producent - system lokalnej eliminacji błędów, który łączy zalety wzmacniaczy klasy AB i wzmacniaczy klasy A, bez wad technologii wzmacniaczy klasy A i klasy AB. Mówiąc dokładniej, rozwiązanie to eliminuje zniekształcenia wysokoczęstotliwościowe powstające przy przechodzeniu sygnału przez zero. Jeżeli chcielibyście wiedzieć więcej, na stronie producenta dostępny jest 23-minutowy film, w którym Bent Holter tłumaczy działanie tej technologii bardzo dokładnie, posługując się oczywiście tablicą i markerem. Są schematy, wykresy i terminy, którymi posługują się elektronicy. Ja wymiękłem w okolicach 12 minuty, ale jeśli jesteście głodni wiedzy i potraficie przyswoić to, o czym założyciel Hegla opowiada, serdecznie polecam.
Werdykt
Czy flagowy wzmacniacz Hegla mógłby otrzymać przydomek "Mjolnir"? Patrząc na jego wszechstronność, łatwość obsługi, brutalną moc, wysoką jakość wykonania, wyczynowe parametry i powściągliwe, minimalistyczne, typowe dla skandynawskich produktów wzornictwo, byłbym skłonny się do tego wniosku przychylić. Podobnie jak młot Thora, H600 jest zdolny zmiażdżyć dowolny cel na proch, ale robi to wyłącznie na nasze wyraźne życzenie. Na co dzień pozostaje natomiast skromnym, nie rzucającym się w oczy, skrupulatnie wykonującym swoje obowiązki narzędziem do słuchania muzyki. Nie pyta, nie ocenia, nie miewa dziwnych humorów. Do pełni szczęścia potrzebuje jedynie kolumn, z którymi mógłby współpracować, a nawet na których od czasu do czasu pozwolilibyśmy mu się wyżyć. Wszystko pasuje. Poza jednym... Kiedy po skończonym teście odesłałem H600, już do mnie nie wrócił. Co gorsza, obawiam się, że gdybym założył suknię ślubną i udał się do krainy olbrzymów, aby go odzyskać, nikt by się nie nabrał. Cóż, pozostaje mi tylko wrócić do H20, ale przynajmniej już wiem, że można lepiej. Ba! Lepiej, a prościej. Takie rzeczy w świecie sprzętu stereo nie zdarzają się często.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 303 W/8 Ω
Wejścia analogowe: 2 x RCA, 2 x XLR
Wyjścia analogowe: 2 x RCA (stałe i regulowane)
Wejścia cyfrowe: 3 x optyczne, 1 x koaksjalne, 1 x BNC, 1 x USB, 1 x LAN
Wyjścia cyfrowe: 1 x BNC
Łączność: AirPlay 2, DLNA, UPnP, Spotify Connect, TIDAL Connect, Roon Ready (w trakcie certyfikacji)
Zniekształcenia (THD): < 0,005 %
Stosunek sygnał/szum: > 100 dB
Współczynnik tłumienia: > 4000
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHz
Wymiary (W/S/G): 17,1/43/44,5 cm
Masa: 22 kg
Cena: 51999 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
Marek
O, i to jest dobre podejście! Wzmacniacz dopiero co "wyszedł", a już trzeba się zastanawiać, ile będzie warty po iluś tam latach i co serwisant będzie mówił o płytkach drukowanych...
2 Lubię -
C3PO
Ja bym tam chętnie taką "sodomę i gomorę" przygarnął. Piękne są te Hegle, wszystkie bez wyjątku, ale ten jest chyba najpiękniejszy.
3 Lubię -
Ryszard
@Foniatra - Serwisanci zawsze na coś muszą ponarzekać, żeby więcej skasować za usługę. A to części trudno dostępne, a to słaby dostęp, a jak już nie ma na co psioczyć, to psioczą na płytki, złączki, luty, przewody i tak dalej. Hegle spokojnie wytrzymują nawet kilkanaście lat bez serwisu, więc nie przejmowałbym się tym. A na rynku wtórnym jest ich dużo, bo są popularne i dużo się ich sprzedaje. Mercedesów wystawionych na sprzedaż jest więcej niż Jaguarów, ale to nie oznacza, że Mercedesy częściej się psują.
5 Lubię -
prawda boli
Loża szyderców nadal w formie. A większość nigdy nie słyszała wzmacniaczy tej firmy i nie ma pojęcia, o czym pisze. Wyczuwam nawet mało szlachetny zapaszek jednego z dystrybutorów konkurencji.
1 Lubię -
-
Piotr
Uroda Hegli to kwestia gustu... Też lubię minimalizm, ale wolę taki ze stajni Primare. Hegle są dość toporne i w sumie identyczne poza wymiarami zależnie od swojej mocy. Stąd trochę dziwi stopniowanie ocen ("ten jest chyba najpiękniejszy") - bo duże jest piękne?... :) Swoją drogą, jak już coś ma zaawansowany streamer i kosztuje ponad 50 tysięcy, to można by rozważyć na przykład porządny wyświetlacz. Wiem, przy streamingu spoglądamy raczej na urządzenia mobline. Ale jest wiele wzmacniaczy i streamerów z porządnymi wyświetlaczami, ja osobiście lubię patrzeć na nich na okładkę, timer, jakieś parametry. Tu akurat Primare wypada jeszcze gorzej, miałem I35 i wyświetlacz w nim to ponury żart - lepiej, by go w ogóle nie było.
1 Lubię -
Jacek
Jeśli Hegel jest szkaradny, to jak określić wnętrze takich wzmacniaczy jak Audio Note, Air Tight, Ayon czy nawet Kondo, które kosztują czasami o wiele, wiele więcej i są uznawane za jedne z najlepszych, czasami kultowe... A konstrukcyjnie jest to na poziomie technikum elektronicznego.
0 Lubię -
Cezar
Mój H300 ma ponad 10 lat, nic się z nim nie dzieje. Nie wiem, skąd te opinie. Wcześniej miałem H100, też bez problemów. Nie zamieniłbym go na żaden nowy do 30k.
0 Lubię -
fan triody
Z tym, że chyba wybitnego technikum, bo jakoś nikomu nie udało się jeszcze podrobić fenomenalnego brzmienia Ongaku, a próbowało wielu mądrych. To ręczna produkcja i tajemnice starych mistrzów - jak nawijać srebrnym drutem transformator, jak zrobić wyjątkowe kondensatory ze srebrnymi okładzinami itd.
0 Lubię -
Sławomir
Mam H300 już około 10 lat i jestem zadowolony. Nic się nie zepsuło, gra świetnie. Pozdrawiam!
0 Lubię
Komentarze (11)