Yamaha A-S1200
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Yamaha to firma, której działalność wykracza daleko poza produkcję sprzętu audio. Jej historia zaczyna się na drugim końcu tego łańcucha - od organów, fortepianów i innych instrumentów muzycznych, a kończy na motocyklach, quadach, wózkach golfowych i łodziach motorowych. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tylko tę część oferty japońskiego koncernu, która ma cokolwiek wspólnego z nagrywaniem i odtwarzaniem dźwięku, paleta dostępnych produktów będzie szeroka jak cieśnina Naruto. Studyjne monitory bliskiego pola, słuchawki, miksery, soundbary, amplitunery, wzmacniacze zintegrowane, głośniki sieciowe, systemy mikro - w katalogu Yamahy można znaleźć praktycznie wszystko. Niektórzy twierdzą, że sukces tej marki to efekt połączenia pięknej historii z mądrymi decyzjami, systematyczną pracą i typowym dla mieszkańców tej części świata, wybitnie skrupulatnym podejściem do projektowania elektroniki, jednak ja uważam, że i taki kapitał można było zaprzepaścić. Jeśli mówimy o rynku hi-fi, Yamaha jest dzisiaj tu, gdzie jest dzięki dwóm wyjątkowo odważnym ruchom, które pozwoliły jej wyprzedzić konkurencję, a nawet zapoczątkować trend, który trwa do dziś. Pierwszym było stworzenie systemu MusicCast, dającego użytkownikom dostęp do muzyki z sieci i pozwalającego łączyć urządzenia Yamahy w jeden ekosystem. Japończycy zainwestowali w to rozwiązanie mnóstwo pieniędzy, ale ich wysiłek nie poszedł na marne, dzięki czemu firma dysponuje dziś najbardziej rozbudowanym systemem multiroom - takim, do którego można podłączyć wszystko od radiobudzika po hi-endowy amplituner kina domowego. Drugim był natomiast powrót do sprzętu stereo w wielkim, wielkim stylu. Mam tu na myśli oczywiście premierę urządzeń z serii 2000, za którymi poszły kolejne - tańsze, droższe, ale zawsze pięknie wpisujące się w stylistykę nawiązującą do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.
Doskonale pamiętam, jak wielkim szokiem był dla audiofilów sam fakt, że ktoś odważył się stworzyć sprzęt nie tyle naśladujący, co bezczelnie powtarzający estetykę elektroniki wytwarzanej w czasach złotej ery hi-fi - metalowe obudowy z drewnianymi lub lakierowanymi boczkami, płaskie pokrętła, przełączniki hebelkowe, wskaźniki wychyłowe i dominujące nad tym wszystkim wrażenie bezkompromisowej jakości wykonania. W porządku - wcześniej robiły to takie firmy, jak Luxman czy Accuphase, ale za ich najtańsze wzmacniacze i odtwarzacze trzeba było zapłacić minimum kilkanaście tysięcy złotych, a CD-S2000 i A-S2000 kosztowały odpowiednio pięć i sześć tysięcy złotych z groszami. Wtedy nikt jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że ten uroczy system wyznaczy ścieżkę, którą pójdą wszystkie kolejne komponenty stereofoniczne Yamahy - nie tylko klasyczne integry i odtwarzacze płyt kompaktowych, ale nawet amplitunery sieciowe. Te ostatnie są dziś siłą napędową japońskiej korporacji w segmencie niedrogiego sprzętu audio, a dla wielu klientów również oczywistym partnerem dla budżetowych zestawów głośnikowych. Nic dziwnego, że w oficjalnym sklepie polskiego dystrybutora R-N602 i R-N803D mają status bestsellera. Są tak proste i uniwersalne, że wystarczy podłączyć do nich dobre kolumny i domowy system muzyczny robi się sam. Wystarczy trochę wolnego miejsca, parę kabli i gotowe. Ich obecność sprawia, że pozostałe komponenty dwukanałowe - w tym nowsze i tańsze wersje kultowego kompletu, od którego to wszystko się zaczęło - nie wyglądają już jak alternatywa dla Luxmana i Accuphase'a, ale jak wysokiej klasy sprzęt dla wtajemniczonych melomanów, którzy mogą sobie pozwolić na rozdzielenie wzmacniacza i źródła. Nie oznacza to, że i takich produktów nie można systematycznie ulepszać, czego najlepszym dowodem są trzy nowe integry - A-S1200, A-S2200 i A-S3200. Ponieważ dwa i pół roku temu testowałem model A-S1100, postanowiłem wziąć do testu jego następcę i sprawdzić, czy dokonał się tu jakikolwiek postęp, czy może mamy do czynienia z nieistotnym z punktu widzenia klienta liftingiem.
Wygląd i funkcjonalność
Zanim przejdziemy do bohatera niniejszej recenzji, pozwolę sobie na drobną uszczypliwość. Gdzie, u licha, w zakładce z komponentami stereofonicznymi Yamahy podziały się streamery? Japończycy odświeżyli trzy najważniejsze wzmacniacze, ale jakie to ma znacznie w porównaniu z faktem, że nabywca któregokolwiek z nich nie będzie mógł dobrać do kompletu odtwarzacza sieciowego? Yamaha nie jest małą firmą, która nigdy nie zagłębiała się w ten temat, a teraz ma duży problem ze skonstruowaniem przyzwoitego przetwornika cyfrowo-analogowego i ogarnięciem łączności sieciowej, nie mówiąc już o stworzeniu własnej aplikacji na urządzenia mobilne lub podpięciu się pod któryś z istniejących systemów. To potężna korporacja, która już dawno temu stworzyła jedną z najfajniejszych aplikacji tego typu na rynku i z uporem maniaka podłącza do niej wszystko od soundbarów po fortepiany. MusicCast jest gotowy. Większość podzespołów potrzebnych do zbudowania dużego streamera także. W Zakładce z pełnowymiarowymi klockami powinniśmy zobaczyć przynajmniej trzy takie odtwarzacze, dopasowane do możliwości piecyków z różnych poziomów cenowych. Niejedna firma wstawiłaby ich nawet dwa razy tyle - jeden z możliwością montażu dysku twardego, drugi z wysokiej klasy wzmacniaczem słuchawkowym, trzeci z napędem optycznym itd. Tymczasem klienci Yamahy - niezależnie od tego, czy wybiorą niedrogą integrę A-S201, czy wyceniony na 26000 zł model A-S3200, mają do wyboru jeden, jedyny streamer - NP-S303 za 1599 zł. Żeby jeszcze japońscy inżynierowie wyraźnie dawali nam znać, że koncentrują się na wzmacniaczach, a źródła to nie ich bajka... To byłoby uczciwe i szczere, a użytkownicy wiedzieliby, że trzeba porzucić marzenia o jednolitym wzorniczo systemie i zaopatrzyć się w strumieniowiec innego producenta. Ale w zakładce z tymi pięknymi, klasycznymi komponentami stereo znajdziemy aż sześć odtwarzaczy płyt kompaktowych, trzy tunery radiowe i dwa gramofony! Można odnieść wrażenie, że Yamaha prędzej wprowadzi magnetofon kasetowy niż porządny odtwarzacz strumieniowy z MusicCastem.
Paradoks? Chyba tak, bo możliwościami firmowego multiroomu mogą cieszyć się nawet posiadacze tanich amplitunerów, soundbarów i głośników sieciowych, a melomani decydujący się na sprzęt z wyższej półki są od MusicCasta celowo odcinani. Nikt normalny nie będzie przecież łączył testowanego wzmacniacza z takim źródłem, jak NP-S303, a tym bardziej z równie budżetowym, ale wyglądającym zupełnie inaczej streamerem WXC-50. Gdyby A-S1200 nie prezentował się tak wystrzałowo, moglibyśmy potraktować go jak każdy inny piecyk, mając w głowie perspektywę połączenia go ze źródłem innego producenta. Ale nie uwierzę, że jego posiadacze nie chcieliby dobrać do kompletu strumieniowca zapakowanego w identyczną obudowę. Jeśli mam być zupełnie szczery, Yamaha mogłaby nawet stworzyć źródło bazujące na wnętrznościach WXC-50, dodać rozbudowany zasilacz i lepszy stopień wyjściowy, ustalić cenę na dziesięć tysięcy złotych, a posiadacze A-S1200, A-S2200 i A-S3200 ustawialiby się w kolejkach bez względu na to, czy za te pieniądze można by było kupić streamer grający lepiej, czy nie. No ale cóż - takiego urządzenia nie ma i nie wiem, czy jest to kwestia przypadku. Jedynym wytłumaczeniem tego fenomenu może być pewna osobliwa tradycja kultywowana w wielu japońskich firmach. Otóż kiedy szefostwo orientuje się, że dany pracownik nie robi tego, czego się po nim spodziewano, nie wykazuje żadnej inicjatywy i przychodzi do pracy tylko po to, aby nikt się go nie czepiał, jest wysyłany do specjalnego pokoju, w którym otrzymuje beznadziejne, idiotyczne zadania, aby po pewnym czasie miał dosyć i sam się zwolnił. Jego przełożeni mają wtedy czyste sumienie, bo nie wyrzucili człowieka, który nie dostarczał im ku temu wyraźnych powodów, a i sam zainteresowany woli znaleźć sobie inną pracę niż przychodzić codziennie do pokoju zlokalizowanego w piwnicy, aby segregować tony dokumentów lub przeprowadzać inwentaryzację spinaczy. Założę się, że w biurze Yamahy ten specjalny pokój - oidashibeya - od kilku lat okupuje osoba, która wcześniej była odpowiedzialna za projektowanie audiofilskich streamerów. Nikt nowy się tym nie zajmuje, bo to stanowisko jest formalnie zajęte. Człowieku, zlituj się i złoży wreszcie to wypowiedzenie! Nie przenieśli Cię tam przez przypadek...
TEST: Yamaha A-S1100
Wracając do testowanego wzmacniacza, na pierwszy rzut oka ciężko jest wskazać jakieś różnice między nim a jego poprzednikiem. Wygląd zasadniczo się nie zmienił. Układ przedniej ścianki jest taki sam, tylnej również. Patrząc na zdjęcia obu modeli, zauważymy tylko jeden detal - nóżki, które w A-S1100 miały postać czarnych walców, zaś w A-S1200 ładnie się błyszczą i wyglądają bardziej jak wysokiej klasy kolce. O ile brak rewolucji w sferze wzornictwa w ogóle mnie nie dziwi, o tyle nowy wzmacniacz powinien chyba oferować użytkownikowi więcej niż wychodzący model, a w tym przypadku niczego takiego nie znajdziemy. Testowana integra nie ma wejść zbalansowanych, wbudowanego przetwornika cyfrowo-analogowego ani jakichkolwiek innych gniazd i funkcji, których nie widzieliśmy w A-S1100. Dziwne? W dzisiejszych realiach może tak, ale trzeba pamiętać, że Japończycy podchodzą do tematu nieco inaczej. Dla nich wystarczającym powodem do wprowadzenia nowej wersji jakiegoś urządzenia może być na przykład zmiana technologii podświetlenia wskaźników wychyłowych albo zwiększenie precyzji działania potencjometru. Reguła małych kroków nie działa na wyobraźnię klientów tak mocno, jak trąbienie na wszystkie strony o przełomowych rozwiązaniach, ale pozwala iść naprzód, a to w sprzęcie audio jest bardzo, bardzo ważne. W A-S1200 zmieniło się więc przede wszystkim wnętrze. Zasilacz zbudowano w oparciu o transformator toroidalny, co jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo Japończycy nie przepadają za toroidami i nawet w hi-endowych urządzeniach stosują trafa z rdzeniem EI. Teraz postanowili to zmienić, stosując okrągłe transformatory we wszystkich trzech modelach zaprezentowanych w tym samym momencie. Co ciekawe, przebudowa zasilacza nie pociągnęła za sobą wzrostu mocy wyjściowej. Podobnie jak w modelu A-S1100, wynosi ona 90 W na kanał przy 8 Ω, co pozwala sądzić, że w płytkach z końcówkami mocy zbyt mocno nie grzebano.
Z istotnych zmian zaintrygowało mnie coś, co Yamaha nazywa koncepcją niskiej impedancji. Rozwiązanie to ma polegać na połączeniu obwodów masy specjalnymi, grubymi drutami, dzięki czemu użytkownik ma usłyszeć naturalną scenę stereofoniczną i uzyskać "wrażenie bliższego obcowania z dziełem stworzonym przez artystę". Drugą nowością jest system Mechanical Ground Concept czyli mocniejsza obudowa, której zadaniem jest wyeliminowanie niepożądanych wibracji podczas pracy urządzenia. Pomysł został zrealizowany poprzez odpowiednie połączenie ze sobą elementów wrażliwych na drgania oraz tych, które mogą je generować lub tłumić - radiatorów, transformatora, kondensatorów, nóżek itd. Wszystkie te elementy są przytwierdzone do głównej ramy wzmacniacza, a obudowa otrzymała dodatkowe wzmocnienie w postaci metalowego panelu łączącego przednią i tylną ściankę. Po zdjęciu pokrywy zobaczymy więc coś w rodzaju transportu optycznego z wysuniętą tacką. Wygląda świetnie, aczkolwiek nie jestem przekonany, czy A-S1100 właśnie tego potrzebował. To przecież duży i wyjątkowo ciężki wzmacniacz. Z danych technicznych wynika jednak, że A-S1200 jest od niego odrobinę lżejszy - dokładnie o 1,3 kg. Czy odpowiada za to transformator, czy przy okazji Japończycy postanowili delikatnie odchudzić niektóre elementy wewnętrzne lub wykonać obudowę z nieco cieńszej blachy? Nie potrafię tego ocenić, ale na moje oko A-S1200 sprawia wrażenie potężniejszego, a podczas jego przenoszenia zmachałem się jak bóbr przy budowie tamy.
Teoretycznie nie ma tu żadnego szpanowania, bo wszystkie detale są inspirowane sprzętem produkowanym kilkadziesiąt lat temu. A jednak efekt jest spektakularny. Nie uwierzę, kiedy ktoś powie, że kupując A-S1200 kierował się wyłącznie brzmieniem i wysoką jakością wykonania, a to oldschoolowe wzornictwo wziął po prostu z dobrodziejstwem inwentarza.Jeśli chodzi o funkcjonalność i wrażenia użytkowe, spokojnie mógłbym powtórzyć wszystko, co napisałem o modelu A-S1100. Jego następca to piękny, muskularny, niesamowicie porządny i dopracowany wzmacniacz, który potrafi sprawić swojemu właścicielowi mnóstwo przyjemności. Kiedy wyjmujemy go z opakowania, kiedy stawiamy go na stoliku i podłączamy kable, kiedy dotykamy włącznika, potencjometru i płaskich pokręteł na przedniej ściance, a także kiedy włączamy muzykę i wpatrujemy się we wskaźniki podświetlone w bardzo elegancki, subtelny sposób. Teoretycznie nie ma tu żadnego szpanowania, bo wszystkie te drobiazgi są inspirowane sprzętem produkowanym kilkadziesiąt lat temu. A jednak efekt jest spektakularny. Nie uwierzę, kiedy ktoś powie, że kupując A-S1200 kierował się wyłącznie brzmieniem i wysoką jakością wykonania, a to oldschoolowe wzornictwo wziął po prostu z dobrodziejstwem inwentarza. Należy także zwrócić uwagę na kilka bardzo fajnych detali, takich jak gniazdo słuchawkowe, porządny pilot czy bajerancki przycisk wyciszenia, który nie tyle odcina sygnał, co wykonuje za nas obrót potencjometrem w lewo, aż do zaniku dźwięku, a przy ponownym naciśnięciu - w prawo, do poprzednio ustawionego poziomu. Prosta rzecz, a sprawia wrażenie jakby japoński wzmacniacz miał w sobie coś z promu kosmicznego. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, nie spodobały mi się dwie masywne śruby w pokrywie. Wiem, że ich zadanie polega na wzmocnieniu obudowy i potrafię sobie wyobrazić, że wywiązują się z niego bardzo dobrze, ale ten okrągły łeb umieszczony w pobliżu przedniej ścianki za każdym razem rzucał mi się w oczy. Tak samo, jak cztery kolejne na bocznych ściankach - dwie na lewej i dwie na prawej. Yamaha w swoich materiałach prasowych sprytnie przyciemniła ten obszar, dlatego na zdjęciach do testu wyprostowaliśmy kontrast i śruby się ujawniły. Wystarczy jednak podnieść i "opukać" ten wzmacniacz, aby zdać sobie sprawę z tego, że jest zbudowany jak czołg. Nic tutaj nie dzwoni ani nie trzeszczy, a boczne panele nie są tylko tandetnymi ozdobami. To wszystko jest prawdziwe - duże, grube, ciężkie i sztywne. I bardzo dobrze.
Pozostaje zatem pytanie, czy nowa integra Yamahy jest warta swojej ceny. A-S1100 kosztował 7399 zł, a jego następcę wyceniono na 9500 zł. Oczywiście można podpierać się wzmocnioną konstrukcją mechaniczną odznaczającą się większą odpornością na wibracje, transformatorem toroidalnym i komponentami przeniesionymi z droższych urządzeń (na zdjęciu wnętrza, w pobliżu gniazd wyjściowych dla lewego kanału zobaczymy dwa złote kondensatory, których w poprzednim modelu nie było, a to pewnie tylko jedna z wielu drobnych poprawek, które złożyły się na wyższą cenę), jednak moim zdaniem Yamaha powinna jeszcze coś fajnego nam dorzucić. Ot, chociażby XLR-y. Klient przeglądający wzmacniacze na stronie sklepu internetowego nie ma bowiem pewności, że wszystkie te drobne poprawki przełożyły się na lepszy dźwięk, a dwa tysiące złotych to sporo pieniędzy, które mógłby zainwestować na przykład w interkonekt z wyższej półki. No, ale... Tak wygląda to na papierze, a w rzeczywistości wystarczy spojrzeć na ten wzmacniacz, podnieść go i pobawić się pokrętłami, aby zrozumieć, że narzekanie na jego cenę jest nie na miejscu. A-S1200 spokojnie może stanąć obok Luxmana L-505uXII i nikt nie powie, że Yamaha jest brzydsza albo gorzej wykonana. A przecież Luxman kosztuje 18999 zł. Fakt, że porównywalny piecyk możemy kupić za 9500 zł to kolejny dowód, że świat sprzętu audio rządzi się dość dziwnymi prawami. W tym przypadku nie rezygnujemy nawet z rozpoznawalnego loga, bo Yamaha jest obiektywnie mocniejszym "brendem" niż Luxman czy Accuphase (może nie w świadomości audiofilów, ale normalnych ludzi - owszem). A czy rzeczywiście warto postawić w swoim salonie coś takiego, jak A-S1200? Na to pytanie odpowie nam tylko odsłuch.
Brzmienie
Mam nadzieję, że zapoznaliście się z testem modelu A-S1100, a jeśli nie, powinniście czym prędzej nadrobić zaległości. Bez tego ciężko będzie złapać klimat i zrozumieć, czym oba te modele się różnią. Spokojnie, poczekam. Już? W porządku, zatem przechodzę do rzeczy. A-S1100 był bardzo ciekawym wzmacniaczem, oferującym nie tylko rewelacyjny stosunek jakości wykonania do ceny, ale także brzmienie utrzymane w typowo japońskim stylu - rozjaśnione, lekkie, przejrzyste, skoncentrowane na rozdzielczości, namalowane ostrą kreską i leciutkimi pociągnięciami pędzla, chwilami ledwo muskającego płótno. Pamiętam, że podczas jego testu zasmakowałem prawdziwego dysonansu poznawczego - oto stał przede mną duży, ciężki piec wyposażony w piękne wskaźniki wychyłowe i wyglądający tak, jakby nie bał się najbardziej prądożernych kolumn, a tymczasem jego dźwięk był lekki, delikatny, eteryczny i - powiedzmy sobie wprost - mało muskularny. Wyobrażałem sobie, że będzie jak soczysty stek podany z mocnym piwem, a było raczej jak sałatka grecka z wytrawnym, białym, francuskim winem.
PREZENTACJA: Japońska szkoła brzmienia - Yamaha
Nie oznacza to, że taki charakter prezentacji jest pozbawiony zalet. Owo specyficzne podejście do muzyki miało, ma i prawdopodobnie zawsze będzie miało swoich zwolenników, jednak nawet jeśli taka wizja muzyki zwyczajnie nam pasuje, krytycznego znaczenia nabiera konfiguracja systemu. Ciężko mi sobie wyobrazić, aby połączenie A-S1100 z kolumnami idącymi w tym samym kierunku było naprawdę udane. Prędzej stawiałbym tutaj na głośniki podchodzące do sprawy zupełnie inaczej - oferujące dźwięk dociążony, gęsty, potężny, a nawet wyraźnie ocieplony. Znam ludzi, którzy podjęli się tego zadania i w taki właśnie sposób zbudowali na bazie starszego wzmacniacza Yamahy bardzo ciekawe zestawy stereo. Zupełnie mnie to nie dziwi, jednak mocne przesunięcie równowagi tonalnej w stronę wysokich tonów sprawiło, że nie mógłbym z czystym sumieniem polecić A-S1100 każdemu melomanowi. Ba! W prywatnych rozmowach i mailach wspominałem o nim dopiero wtedy, kiedy zorientowałem się, że mam do czynienia z doświadczonym audiofilem, który rozumie powagę sytuacji i potraktuje piecyk Yamahy jako bazę do dalszych eksperymentów - dobre, niezwykle oryginalne urządzenie, nad którym trzeba popracować.
Kiedy odpalałem A-S1200, intuicja podpowiadała mi, że będzie to zasadniczo powtórka z rozrywki. Wydawało mi się, że nowy model pokaże z grubsza taki sam dźwięk. Bo niby dlaczego Yamaha miałaby wycofać się ze swojej filozofii akurat teraz? Zmieniono jedną cyfrę w symbolu, przeprojektowano zasilacz i wprowadzono kilka kosmetycznych poprawek pod maską, zaktualizowano cenę tak, jak nakazuje inflacja i to wszystko, prawda? Otóż nieprawda. Znów się pomyliłem! A-S1200 ma większość zalet swojego poprzednika, ale gra zupełnie inaczej - równo, naturalnie, porządnie, z przytupem i ciężarem rozłożonym między poszczególne fragmenty pasma w prawidłowy, jak najbardziej audiofilski sposób. Innymi słowy, ten wzmacniacz wreszcie gra normalnie. Szczególnie dobrze słychać to w zakresie niskich tonów. A-S1100 był wzmacniaczem, który niezwykle ciężko było zmusić do wygenerowania solidnego, głębokiego i mięsistego basu. Podczas testu właściwie mi się to nie udało. Nawet przekręcenie pokrętła służącego do regulacji natężenia niskich częstotliwości dawało tyle, że dźwięk stawał się grubszy, odrobinę cięższy, ale czy naprawdę potężny? Nie. Był dziwny - zupełnie jakby wzmacniacz był pod tym względem ograniczony od samego początku, jakby miał wycięte jakieś specjalne tranzystory od basu (tak, wiem, że nie ma czegoś takiego), a regulacja barwy nie była w stanie tego nadrobić. Charakter japońskiego wzmacniacza przebijał się bardzo wyraźnie bez względu na to, co bym z nim nie robił i jakiej muzyki bym mu nie zaserwował. Z A-S1200 jest zupełnie inaczej. Jego dźwięk od samego początku był dobry. Zdrowy, wyważony, ze wszech miar prawidłowy. Dopiero na tym fundamencie zostały zbudowane dodatki, takie jak przejrzystość czy szeroka, nasycona powietrzem scena stereofoniczna. Bo testowany model ma wszystkie zalety swojego starszego i tańszego braciszka. Tyle, że tutaj stanowią one wisienkę na torcie, podczas gdy w A-S1100 ta wisienka leży na talerzu sama, a w dodatku jest trochę kwaśna.
Wzmacniacze, do których pasują każde dobre kolumny, stanowią ogromną rzadkość nawet w tym przedziale cenowym, a jeśli już taki znajdziemy, brzmienie może okazać się nudne - wyprane nie tylko z cech charakterystycznych, ale i z emocji. A-S1200 ich nie odfiltrowuje. Gra w bardzo angażujący sposób. Potrafi wciągnąć w muzykę. Wystarczy zachować minimum ostrożności, omijając kolumny o wyraźnie rozjaśnionym dźwięku, a z pewnością uda się znaleźć optymalne, może nawet synergiczne połączenie.Muszę powiedzieć, że już po kilkunastu minutach słuchania A-S1200 doszedłem do wniosku, że jest to naprawdę świetny wzmacniacz, a kolejne dni tylko utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Gdybym nie miał porównania z poprzednim modelem i nie wiedział, jaki wzmacniacz włączono do mojego systemu, prawdopodobnie zachwycałbym się jego neutralnością, dynamiką, przejrzystością i przestrzenią. W tej kolejności. Zmiana charakteru brzmienia z ortodoksyjnie japońskiego na naturalny i uniwersalny z leciuteńkim rozjaśnieniem pociągnęła za sobą szereg kolejnych plusów. Jednym z nich jest to, że A-S1200 potrafi grać dobrze niezależnie od poziomu wysterowania. W A-S1100 do pewnego momentu niewiele się działo. Aby usłyszeć jakikolwiek bas, trzeba było przekręcić potencjometr w prawo. Tutaj wszystko się zgadza nawet wtedy, gdy wskazówki w pięknie podświetlanym okienku ledwo podrygują. Drugą istotną korzyścią jest możliwość połączenia Yamahy nie tylko z kolumnami o głębokim i ciepłym brzmieniu, ale ze wszystkimi zestawami, które grają w miarę równo i spójnie. Z tymi nastawionymi na szybkość i detaliczność radziłbym uważać, ale ryzyko przesadnego wyostrzenia jest o wiele mniejsze niż w przypadku modelu A-S1100. Należy jednak pamiętać, że wzmacniacze, do których pasują każde dobre kolumny, stanowią ogromną rzadkość nawet w tym przedziale cenowym, a jeśli już taki znajdziemy, brzmienie może okazać się nudne - wyprane nie tylko z cech charakterystycznych, ale i z emocji. A-S1200 ich nie odfiltrowuje. Gra w bardzo angażujący sposób. Potrafi wciągnąć w muzykę. Wystarczy zachować minimum ostrożności, omijając kolumny o wyraźnie rozjaśnionym dźwięku, a z pewnością uda się znaleźć optymalne, może nawet synergiczne połączenie. Jeśli miałbym zasugerować coś jeszcze przyszłym posiadaczom japońskiego piecyka, radzę w odpowiednim momencie (po osłuchaniu się z nowym nabytkiem) zainteresować się wysokiej klasy okablowaniem i zasilaniem. Szybka zamiana interkonektu Albedo Geo na trzykrotnie droższego Cardasa Clear Reflection dała bardzo pozytywne rezultaty. A-S1200 okazał się na tyle dokładny, że bez trudu pokazał także różnicę między niedrogą sieciówką AudioQuest NRG-2 a kablem Enerr Transcenda Ultra. Oczywiście, były to już detale, ale z budżetowymi przewodami część potencjału Yamahy może pozostać niewykorzystana. A z takiego sprzętu aż miło wyciskać wszystko, co się da.
Budowa i parametry
Yamaha A-S1200 to następca wzmacniacza zintegrowanego A-S1100. Producent twierdzi, że nowy model jest urządzeniem, które otwiera użytkownikom drzwi do świata hi-endu, wykorzystując komponenty i rozwiązania stosowane zazwyczaj w dużo droższych klockach. Elementem przykuwającym uwagę są z pewnością wychyłowe wskaźniki poziomu wysterowania, które przywołują klimat złotej ery hi-fi. Do wyboru mamy kilka trybów ich pracy, przy czym największe wrażenie robi ten podstawowy, pokazujący aktualną moc szczytową. Gdyby komuś się to nie podobało, "wycieraczki" można wyłączyć za pomocą jednego ze spłaszczonych pokręteł, również nawiązujących do sprzętu z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. A-S1200 dostarcza 90 W na kanał przy 8 Ω i 160 W na kanał przy 4 Ω. Nowością w opisywanym modelu jest transformator toroidalny, który - wedle zapewnień producenta - wraz z zaawansowanymi funkcjami i komponentami klasy hi-end, takimi jak wysokiej jakości kondensatory polipropylenowe pozwala dokładnie odzwierciedlić całą gamę emocji zapisanych w sygnale dźwiękowym. Ciekawe są także dwa kolejne rozwiązania wprowadzone w nowym piecyku - koncepcja niskiej impedancji i system o nazwie Mechanical Ground Concept. Pierwsze to użycie grubych drutów do połączenia masy, co zdaniem japońskich konstruktorów pozwala uzyskać otwartą, naturalną scenę dźwiękową, dzięki czemu użytkownik ma wrażenie bliższego obcowania z dziełem stworzonym przez artystę. Mechanical Ground Concept to specjalna konstrukcja obudowy, której zadaniem jest wyeliminowanie niepożądanych wibracji podczas pracy urządzenia. Pomysł został zrealizowany poprzez przymocowanie śrub nóżek, dużych radiatorów, transformatora mocy i kondensatorów blokowych wprost do głównej ramy urządzenia. Poza tym wnętrze A-S1200 do złudzenia przypomina to, co widzieliśmy w modelu A-S1100. Nowa integra odziedziczyła także układ tylnej ścianki z wysokiej jakości gniazdami RCA i terminalami głośnikowymi z nakrętkami dopasowanymi do ludzkich palców, dzięki czemu są one łatwe do odkręcenia nawet przy użyciu niewielkiej siły.
Werdykt
A-S1100 był pięknym, ciężkim, niezwykle porządnym wzmacniaczem, którego nie mogłem z czystym sumieniem polecić każdemu ze względu na charakterystyczne, mocno rozjaśnione, typowo japońskie brzmienie. Wydawało mi się, że odsłuch A-S1200 będzie powtórką z rozrywki. W końcu zmiana typu transformatora, wzmocnienie obudowy i kilka drobnych modyfikacji układu elektronicznego to trochę za mało, by mieć nadzieję na skokową poprawę jakości dźwięku. A jednak... W porządku - nowa integra z zewnątrz wygląda tak samo, a do tego jest zauważalnie droższa, ale wreszcie jest wzmacniaczem godnym naszej rekomendacji.
Dane techniczne
Wejścia analogowe: 4 x RCA, 1 x main-in
Wejście phono: 1 x MM/MC
Wyjścia analogowe: 1 x pre-out, 1 x tape-out
Moc wyjściowa: 90 W/8 Ω, 160 W/4 Ω
Zniekształcenia harmoniczne: 0,035%
Pasmo przenoszenia: 5 Hz - 100 kHz (+0/-3 dB)
Współczynnik tłumienia: > 250
Stosunek sygnał/szum: 110 dB
Wymiary (W/S/G): 15,7/43,5/46,3 cm
Masa: 22 kg
Cena: 9500 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Pylon Audio Ruby Monitor, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Sennheiser HD 600, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Cardas Clear Reflection, Albedo Geo, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate, Norstone Esse.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
Komentarze (1)