Naim NSC 222 + NAP 250 + NPX 300
- Kategoria: Systemy stereo
- Tomasz Karasiński
W świecie audiofilskiego sprzętu Naim zawsze był odmieńcem. Kiedy czterdzieści lat temu wszyscy zachwycali się nowym medium, jakim była płyta kompaktowa, manufaktura z Salisbury zbojkotowała ten format, opowiadając się za winylami. Brytyjczycy ostatecznie się złamali, ale chyba tylko dlatego, że w latach dziewięćdziesiątych nie było już wyboru. Powoli rozpędzała się wówczas moda na systemy wielokanałowe, jednak Naim zupełnie się tym nie przejął. Niby coś próbował, wprowadzając na przykład jednoczęściowy kombajn z odtwarzaczem płyt DVD, ale później niewiele się w tym temacie działo i po dziś dzień katalog tej marki jest zdominowany przez urządzenia stereofoniczne. Ale to dopiero początek historii. Podczas gdy zdecydowana większość producentów elektroniki stara się budować produkty ładne, czasami wręcz urzekająco piękne, Naim od samego początku proponował nam brzydkie, czarne klocki, przywodzące na myśl prostowniki do akumulatorów albo sprzęt pracujący w profesjonalnych serwerowniach. Każda normalna firma stara się także montować w swojej aparaturze normalne, standardowe, powszechnie stosowane złącza, ale nie, to by było zbyt proste. Dlatego Brytyjczycy przez wiele lat uparcie stosowali DIN-y różniące się liczbą i kątem rozstawienia pinów oraz wiele innych, dziwnych gniazd, przeważnie zasilających. Oprócz tego zamieniali miejscami terminale głośnikowe, rekomendowali stosowanie niezwykle długich kabli (co miało po części rekompensować brak zabezpieczeń w końcówce mocy) i odradzali swoim klientom zabawę z akcesoriami zasilającymi. Żeby jeszcze te dziwaczne graty były tanie, ale nigdy nie były. Jeśli prowadzicie firmę produkującą sprzęt hi-fi i zastanawiacie się, co zrobić, aby zniechęcić klientów do jego zakupu i maksymalnie utrudnić życie tym, którzy mimo wszystko się na to zdecydują, możecie śmiało brać z Naima przykład.
Jestem przekonany, że gdyby nic się nie zmieniło, dzisiaj manufaktura założona przez Juliana Verekera byłaby co najwyżej zatrudniającą kilka osób montownią sprzętu dla prawdziwych outsiderów i wiernych fanów ceniących podobne firmy właśnie za to, że z uporem maniaka idą pod prąd i robią wszystko po swojemu. Jeżeli jednak spojrzymy na inne brytyjskie marki, które w pewnym momencie przestały się rozwijać, równie prawdopodobnym scenariuszem wydaje się bankructwo. Na szczęście w 2011 roku Naim połączył siły z Focalem, a mówiąc bardziej dosadnie, został przez Francuzów przejęty. I skończyło się lelum polelum. Wyłożywszy na ten zakup wagon forsy, nowy inwestor zaprowadził w Salisbury swoje porządki. Od tej pory zero klepania starych wzmacniaczy i opowiadania światu, że im dziwniej, tym lepiej. Zachowano to, co najlepsze, w tym podejście do projektowania i budowania elektroniki, jednak katalog, filozofia i wizerunek marki - to wszystko trzeba było zmienić.
Krok po kroku Naim zaczął przeobrażać się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. Firma z niespotykanym wcześniej zapałem weszła w temat streamingu, jadąc tym razem nie na szarym końcu, ale wręcz na czele peletonu. Obok DIN-ów pojawiły się gniazda RCA, dzięki czemu klocki Naima można było łączyć z urządzeniami innych producentów bez przejściówek i dziwnych kombinacji. Szczytowe miejsce w katalogu zajął potężny, trzyczęściowy wzmacniacz o nazwie Statement, ale prawdziwym hitem okazały się dwie serie produktów z drugiego końca cennika - głośniki sieciowe Muso i systemy all-in-one Uniti. Piękne, nowoczesne, niemal totalnie oderwane od tego, co firma prezentowała jeszcze na początku bieżącego stulecia. Pojawił się jednak pewien problem. Systemy Uniti były tak wszechstronne i eleganckie, że kupno "dzielonego" zestawu z serii 5, 5i, SI lub XS właściwie straciło sens. Ci, którzy już takie klocki mieli, mogli albo zainwestować kolejne kilkanaście tysięcy w streamer, albo sprzedać całą wieżę i zamienić ją na Atoma lub Novę. Posiadacze systemów z serii XS mogli wręcz w pewnym momencie poczuć się zrobieni w konia niczym wieloletni abonenci dużych sieci telefonii komórkowej. Kazano im bowiem słono płacić za przetworniki i streamery pasujące do ich wieży, podczas gdy "nowi użytkownicy" dostawali to wszystko w kompaktowym kombajnie za ułamek tej ceny. Cóż, może po prostu trzeba było podjąć takie kroki, aby firma mogła pójść naprzód? Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.
A skoro już jesteśmy przy znanych powiedzeniach, czy wiecie, czym jest "słoń w pokoju"? Jest to angielski idiom odnoszący się do ważnego tematu, pytania lub kontrowersyjnej kwestii, która jest dla wszystkich oczywista, ale o której nikt nie chce dyskutować, ponieważ jest krępująca, kontrowersyjna lub niebezpieczna. Owym metaforycznym słoniem w ofercie Naima były klasyczne modele z serii 200, 300 i 500, które w otoczeniu nowoczesnych systemów jednoczęściowych, głośników sieciowych i flagowego Statementa zaczęły wyglądać jak Ford Anglia na parkingu pełnym nowych Bentleyów (do których, swoją drogą, manufaktura z Salisbury dostarcza systemy car audio). I choć firma mocno uwiązała wiernych klientów tym, że te serie były bardzo rozbudowane i spokojnie można było zbudować z nich nawet system liczący kilkanaście albo kilkadziesiąt urządzeń, w końcu trzeba było zrobić z tym porządek. Przymierzano się do tego tak długo, że powoli zacząłem już tracić nadzieję i wyobrażać sobie scenariusz, w którym pewnego dnia Naim po prostu ogłasza, że produkcja audiofilskich klocków stała się nieopłacalna i sorry Winnetou, ale biznes is biznes - albo do szczęścia wystarcza nam Uniti Nova, albo kupujemy Statementa za 1189997 zł (nie, to nie numer telefonu do dealera, to cena flagowego wzmacniacza Naima), albo składamy system z brzydkich i lekko przestarzałych, ale przynajmniej wciąż dostępnych komponentów z serii Classic. Na szczęście stało się inaczej. W katalogu Naima pojawiło się dziewięć nowych urządzeń - NSC 222, NAP 250, NPX 300, NVC 331, NSS 333, NAC 332, NAP 350, NVC TT i NPX TT. Możliwe, że na tym nie koniec. Z zewnątrz wyglądają jak skrzyżowanie produkowanych dotychczas "klasyków" z systemami Uniti, ale to coś więcej niż prosty face-lifting. Zmieniło się niemal wszystko. Dlatego też od razu zapisałem się na listę chętnych do przetestowania trzech modeli, które wprowadzono jako pierwsze - streamera z przedwzmacniaczem NSC 222, końcówki mocy NAP 250 i zasilacza NPX 300.
Wygląd i funkcjonalność
Kiedy przedstawiciel dystrybutora dostarczył do naszej redakcji trzy pokaźne kartony, wyraźnie podekscytowany zaczął opowiadać mi o tym, jak poszczególne urządzenia są zbudowane, jak ulepszono ich konstrukcję w stosunku do poprzedników, a także - o czym doskonale wiedział, ponieważ po sprowadzeniu pierwszych egzemplarzy wyruszyły one w tournée po salonach dealerskich w całym kraju - jak wszystkie te zmiany przekładają się na charakter i jakość brzmienia. Jeśli mam być szczery, czułem się, jakby opowiadał mi zakończenie serialu, którego pierwszy odcinek obejrzałem poprzedniego wieczora. Długo czekałem na nowe "klasyki" Naima i chciałem dobrać się do nich sam, jednak słuchałem z zaciekawieniem, ponieważ ów jegomość nie jest pierwszym lepszym handlarzem zachwalającym swoje produkty jak katarynka, ale audiofilem z pasją, ogromną wiedzą i doświadczeniem. Ma też bardzo dobre ucho i wyczucie rynku, a kiedy coś mu się nie podoba, wali prosto z mostu. Skoro opisywany komplet zrobił na nim i na jego partnerach tak duże wrażenie, nie mogło to być bezpodstawne. Jeżeli więc obawialiście się, że po zmianach, w które zaraz szczegółowo się zagłębię, Naim przestał grać jak należy i stracił to, za co audiofile go kochali, możecie odetchnąć z ulgą. Ja już po tej krótkiej rozmowie wiedziałem, że będę miał czego słuchać i być może będzie to nawet jeden z najciekawszych testów w tym roku.
TEST: Naim Uniti Nova
Najważniejsze wydaje mi się jednak co innego. Tranzystory tranzystorami, dźwięk dźwiękiem, ale jesteśmy przecież świadkami prawdziwej rewolucji! Naim zerwał z dotychczasowym schematem, odważył się postawić grubą kreskę i od tej pory robić wszystko po nowemu. Widząc opisywane klocki, większość miłośników hi-endowej aparatury zacznie zastanawiać się, czy w środku zastosowano jakieś rozwiązania znane ze Statementa, czy poprawiono to, co najbardziej denerwowało użytkowników i najważniejsze - czy NSC 222, NAP 250 i NPX 300 sprawią, że klub posiadaczy "prawdziwych" Naimów zacznie się szybko rozrastać? Moim zdaniem są na to duże szanse, ponieważ firma po raz kolejny odcięła się od swoich ekscentrycznych rozwiązań i zwyczajów, proponując nam komponenty wyróżniające się ciekawym wzornictwem, autorskimi rozwiązaniami technicznymi i, być może (tego jeszcze nie wiem) brzmieniem, a nie tym, że trzeba je kupować hurtowo, łączyć kablami, które nie pasują do niczego innego, ustawiać na bocznej ścianie pokoju odsłuchowego i kopać, aby się włączyły (to ostatnie zmyśliłem, chociaż stare Naimy miały w zwyczaju przy włączaniu i wyłączaniu posyłać głośny "strzał" w głośniki). Kiedy otrzymałem informację prasową dotyczącą premiery NSC 222, NAP 250, NPX 300 i NVC 331, pomyślałem, że wreszcie znika podstawowy problem z klasycznymi klockami Naima. Ileż to razy inni audiofile opowiadali mi, że owszem, owo charakterystyczne brzmienie, a nawet wzornictwo urządzeń z Salisbury bardzo im się podoba, ale... No właśnie, takich "ale" można było wymieniać i wymieniać. Bo kupno tylko jednego urządzenia jest trochę bez sensu i raczej trzeba się szykować na wymianę całego systemu. Bo o normalnych gniazdach można raczej zapomnieć, a gdy zechcemy zaopatrzyć się w DAC-a lub przedwzmacniacz gramofonowy, będziemy skazani na to, co Naim nam zaproponuje. No i wreszcie - bo z dodatkowymi zasilaczami, stolikiem i firmowymi akcesoriami cała ta zabawa robi się bardzo droga.
Ostatniego "ale" nie wyeliminowano. NSC 222, NAP 250 i NPX 300 kosztują dokładnie tyle samo - 33499 zł każdy. Cena opisywanego systemu wynosi więc 100497 zł. Drogo, ale z drugiej strony gdybyście chcieli złożyć taki system z elementów należących do poprzedniej serii Classic - przedwzmacniacza, streamera, końcówki mocy i zasilacza lub dwóch - zapłacilibyście pewnie tyle samo. Pozostałe minusy hurtowo wyrzucono za burtę. Spójrzcie tylko na tylną ściankę NSC 222. Oprócz jednego wejścia analogowego w standardzie DIN i dwóch potężnych gniazd dla opcjonalnego zasilacza nie ma tu nic ekscentrycznego. Eleganckie wejście RCA, osobne wejście gramofonowe z zaciskiem uziemiającym, dwa wyjścia z przedwzmacniacza (RCA i, uwaga, XLR), a do tego cztery wejścia cyfrowe (dwa optyczne, jedno koaksjalne i jedno BNC), gniazdo LAN, USB-A i kilka portów komunikacyjnych, a do tego standardowe, trójbolcowe gniazdo zasilające. Pięknie. Oczywiście można ponarzekać, że przydałoby się jeszcze gniazdo USB-B albo HDMI, ale z reguły im droższy sprzęt, tym staje się bardziej purystyczny. Najwyraźniej melomanów zainteresowanych aparaturą z tak wysokiej półki nie interesuje podłączanie jej do telewizora. Skoro NSC 222 wyposażono tylko w wyjścia RCA i XLR, oznacza to, że NAP 250 całkowicie zrywa z firmową tradycją i nie ma wejścia DIN. Tak, moi mili - oto Naim, w którym mamy tylko gniazdo zasilające, terminale głośnikowe i wejście w standardzie XLR. Szkoda, że w kwestii wyjść firma wciąż trzyma się nieco tandetnych dziurek, do których wciśniemy tylko banany, ale przynajmniej nie trzeba krzyżować kabli, ponieważ kiedy patrzymy na końcówkę mocy od przodu, wyjście dla lewego kanału jest po lewej, a dla prawego - po prawej. Takie rzeczy widzieliśmy do tej pory chyba tylko w Naimach z serii Uniti. Zasilacz NPX 300 wyposażono w dwa duże złącza, które idealnie pasują do tych w NSC 222. Końcówka takiego upgrade'u najwyraźniej nie potrzebuje.
Wiem, to brzmi trochę dziwnie, że przyglądam się wyposażeniu testowanych urządzeń i zachwycam się, że wyglądają normalnie, że wreszcie jest po ludzku, ale to Naim i naprawdę uważam, że jest to ogromny postęp. Co więcej, z punktu widzenia potencjalnego nabywcy oznacza to jedną bardzo ważną rzecz - posiadając już inny system, możecie zacząć od NSC 222 lub NAP-a 250, później dokupić drugi element, a na końcu zasilacz. Zarówno streamer, jak i końcówka powinny być kompatybilne z urządzeniami innych marek i nie będzie to wymuszone, na zasadzie "przeproście się i podajcie sobie rączki", a w myślach wciąż wojna, bo jeden wyrwał drugiemu samochodzik, a drugi w odpowiedzi sprzedał mu kopa w tyłek. No patrz pan, do czego to doszło, że nowe Naimy można potraktować tak, jak klocki wszystkich innych firm. I nikt nam nie powie, że kombinujemy, naginamy zasady albo po prostu, żeśmy dziady, bo trzeba było wziąć kredyt i kupić kompletny zestaw z kolumnami i kablami. Czy tak daleko idące uproszczenie i ucywilizowanie procesu zakupu, instalacji i użytkowania sprzętu nie czyni go mniej charakterystycznym i ekskluzywnym? Cóż, jeśli zabawę w audiofila traktujecie jako wyzwanie, pewnie tak. Niektórym ogromną frajdę sprawia nie tylko to, że kupią i postawią w swoim salonie ten wymarzony, kosztowny sprzęt, ale także to, że przy okazji będą musieli wykazać się wytrwałością, sprytem i umiejętnością poradzenia sobie z pewnymi wyzwaniami technicznymi. Starsze Naimy rzucały użytkownikom kłody pod nogi, a ci mieli frajdę, gdy sprostali wyzwaniu. Sam pamiętam, jakiego miałem mindfucka (przepraszam, nie przychodzi mi do głowy dobry polski odpowiednik tego słowa), gdy okazało się, że dodanie zasilacza do systemu z serii XS nie polega tylko na podłączeniu dodatkowego przewodu zasilającego, ale na poprowadzeniu sygnału przez ów zasilacz. Ścieżka sygnałowa powinna przecież być tak krótka, jak to tylko możliwe, a siejące zakłóceniami transformatory powinny być odizolowane od czegoś takiego jak, no nie wiem, interkonekt? Ale nie, tutaj wszystko było oczywiście do góry nogami i w lewo. Opisywany system jest pod tym względem genialnie prosty. Jego rozpakowanie i uruchomienie zajęło mi dosłownie pięć minut. Jeżeli więc uznacie to za rozczarowujące, proponuję pocieszyć się muzyką, a dla utrzymania mózgownicy w dobrej formie rozwiązać sudoku albo rozkminić, o co chodzi w polskiej polityce.
Skoro już wspomniałem o rozpakowywaniu opisywanych urządzeń, muszę powiedzieć, że już na tym etapie wiedziałem, że brytyjska manufaktura zrobiła ogromne postępy. Zwykłe, szare kartony odeszły w zapomnienie. Nowe klocki są pakowane tak jak głośniki sieciowe z serii Muso i systemy all-in-one z serii Uniti. Po otwarciu białego pudełka naszym oczom ukazuje się czarna wytłoczka z przegródkami na dokumenty i akcesoria. I niczego tu nie brakuje. Dostajemy nawet okablowanie, za wyjątkiem przewodów głośnikowych. Są oczywiście przewody zasilające, ale - uwaga - także dość sympatyczny interkonekt zakończony XLR-ami. Użytkownik otrzymuje więc wszystko, czego potrzeba, aby zacząć przygodę, poznać swój sprzęt i na podstawie pierwszych odsłuchów ewentualnie pomyśleć o tym, jakie kable kupić, aby coś tam jeszcze poprawić. Jeśli chodzi o wygląd nowych "klasyków" Naima, widać tu dokładnie te same elementy i zabiegi stylistyczne, z którymi spotkaliśmy się już w Muso, Uniti i Statemencie. Chcąc zachować pewną historyczną ciągłość, brytyjscy inżynierowie postanowili podzielić obudowy na trzy części, z których ta środkowa jest szklana. Poza tym wszędzie aluminium, czerń, wyeksponowane radiatory i dyskretne podświetlenie w kolorze białym. To również nie spodoba się ortodoksyjnym fanom marki, ale cóż, taką strategię przyjęto już jakiś czas temu i moim zdaniem słusznie, bo zielone światełka nie do wszystkiego pasują. Co ciekawe, podświetlenie można przyciemnić, ale całkowicie się go nie pozbędziemy. Wyłączyć można tylko ekran streamera, który nie jest dotykowy. Dlaczego? Producent twierdzi, że wszystko i tak możemy obsługiwać za pomocą aplikacji, pilota lub czterech przycisków umieszczonych obok ekranu i wielkiego pokrętła, które - to akurat zgodne z firmową tradycją - zamontowano po lewej. O funkcjonalności NSC 222 nie chcę się zbyt długo rozpisywać. Spotify Connect, Apple Music, TIDAL Connect, Qobuz, AirPlay 2, Chromecast, UPnP, Roon - jest tu praktycznie wszystko. Na przednim panelu umieszczono dodatkowo złącze USB typu A oraz duże gniazdo słuchawkowe. To kolejna nowość, której próżno było szukać w starszych komponentach tej marki. Naimowi jakoś nigdy nie było po drodze z nausznikami, ale po pierwsze czasy są takie, że nie ma wyboru, a po drugie skoro słuchawki stanowią tak ważną część oferty Focala, to tym bardziej 6,3-mm wyjście musiało się w nowym streamerze znaleźć.
Jeśli chodzi o wygląd nowych "klasyków" Naima, widać tu dokładnie te same elementy i zabiegi stylistyczne, z którymi spotkaliśmy się już w Muso, Uniti i Statemencie. Chcąc zachować pewną historyczną ciągłość, brytyjscy inżynierowie postanowili podzielić obudowy na trzy części, z których ta środkowa jest szklana. Poza tym wszędzie aluminium, czerń, wyeksponowane radiatory i dyskretne podświetlenie w kolorze białym.Prawidłowe podłączenie i uruchomienie opisywanej wieży również było proste jak drut. Ponieważ w pierwszej kolejności otrzymałem do testu NSC 222 i NAP-a 250, a NPX 300 dojechał później, musiałem użyć dołączonych do streamera zaślepek dwóch gniazd zasilających, bez których urządzenie zwyczajnie się nie włączy. Podpięcie NPX-a 300 wymaga jedynie usunięcia tychże zaślepek, podłączenia w ich miejsce kabli od zasilacza i - to ważne - odłączenia przewodu zasilającego od NSC 222. Nie jest to bowiem pomyślane tak, że wewnętrzny zasilacz streamera wciąż działa, a ten opcjonalny tylko go uzupełnia. NPX 300 bierze na siebie całą robotę, w związku z czym zakłócenia generowane przez transformator i prostowniki w odtwarzaczu przestają istnieć. Może to marnotrawstwo, ale przynajmniej firma nie zmusza nas do zakupu dwóch klocków. Nie trzeba też prowadzić sygnału przez zasilacz, co dla mnie zawsze było jednym z bezdyskusyjnie idiotycznych pomysłów Naima. Wielbicieli sprzętu tej marki zapewne zaskoczy też to, że w żadnym z opisywanych urządzeń nic nie klekocze. Gniazda nie latają luzem w otworach w tylnym panelu, a i płytki drukowane najwyraźniej zostały zamontowane inaczej niż na podkładkach sprawiających, że wewnątrz urządzenia swobodnie sobie leżą (firma argumentowała, że przykręcanie płytek do obudowy za pomocą śrub sprzyja przenoszeniu na nie wibracji z zewnątrz i mikrofonowaniu). Jeżeli jednak pomyśleliście, że nowe "klasyki" utraciły wszystko, co czyniło komponenty Naima wyjątkowymi, spójrzcie na gniazda triggera. Tak, są to złącza optyczne. W zestawie dostajemy do nich odpowiednie przewody. Dlaczego nie zastosowano klasycznych, słuchawkowych jacków? Najwyraźniej brytyjscy inżynierowie uznali, że tworzy to niepotrzebne elektryczne połączenie między klockami, a skoro naszym celem jest utworzenie prostego interfejsu umożliwiającego przekazywanie podstawowych komend, równie dobrze można było zastosować światłowód. Czy chodziło o wyeliminowanie możliwości przenoszenia zakłóceń, czy o jakieś zjawiska związane z masą? Nie wiem. Wiem za to, że Naim zawsze przykładał do tego dużą wagę, nawet zbytnio się tym nie chwaląc. Doszły mnie nawet słuchy, że jedną z "atrakcji" fabryki w Salisbury jest system uziemiania stanowisk, pracowników i montowanego sprzętu. Jako audiofile przy każdym kontakcie z tą elektroniką widzieliśmy przede wszystkim dziesiątki dziwacznych, nie do końca zrozumiałych rozwiązań, ale Brytyjczycy zawsze przejawiali też niezwykłe zamiłowanie do perfekcji. Było to jednak widać dopiero po otwarciu obudowy, a tak naprawdę człowiek zaczynał to doceniać wtedy, gdy ktoś go w ten świat wprowadził i wytłumaczył mu, dlaczego jest to zrobione tak, a nie inaczej. Teraz wreszcie tę perfekcję widać od razu. Na zewnątrz, w środku, a nawet wtedy, gdy korzystamy z firmowej aplikacji.
Przejdźmy zatem do minusów. Pierwszy jest moim zdaniem taki, że... na nową serię Classic przyszło nam zdecydowanie za długo czekać. Wydaje mi się, że Brytyjczycy już kilka, jeśli nie kilkanaście ładnych lat doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jest to nieuchronne, ale musieli zrobić to w taki sposób, aby nie zrazić do siebie wiernych fanów marki, dla których właśnie ta linia produktów stała się ostatnim bastionem "normalności". Wielu z nich skompletowało zresztą systemy liczące po kilkanaście lub kilkadziesiąt urządzeń, podążając za wszystkimi sugestiami manufaktury z Salisbury i akceptując wszystkie jej dziwactwa. A teraz wszystko się zmieniło. W niedużym odstępie czasu w katalogu pojawiły się dwie nowe serie, kilkanaście urządzeń, a wkrótce mają do nich dołączyć także nowe "pięćsetki". Nie wiem, czy posiadacze systemów zajmujących pół ściany będą chcieli przesiąść się na nowe modele. Te starsze podobno będą jeszcze przez jakiś czas produkowane, a jeżeli ktoś zdecyduje się na stopniową transformację, w ofercie Naima pojawiły się przewody umożliwiające łączenie starszych klocków z nowymi. Co ważne, nowe "dwusetki", "trzysetki" i "pięćsetki" można łączyć ze sobą w dowolny sposób, czego przykładem jest nawet testowany system. Niby to seria 200, ale z zasilaczem z serii 300. Posiadacze łatwiejszych do wysterowania kolumn mogą więc na przykład zestawić ze sobą streamer NSS 333, przedwzmacniacz NAC 332 i końcówkę mocy NAP 250.
No dobrze, ale miało być o minusach. Przyczepię się zatem do jednej małej i jednej dużej rzeczy. Małą jest brak gniazda HDMI w NSC 222. Że nie wypada? Eee tam, nie przesadzajmy. Naim popełnił ten błąd w systemach z serii Uniti, a teraz powtórzył swój wyczyn. Żebyśmy przypadkiem za jakiś czas nie zobaczyli tych samych urządzeń ze złączami HDMI zamontowanymi na brzydkich płytkach. Rzeczą dużą jest natomiast cena. Tak, wiem - pandemia, inflacja, wojna, rosnące ceny surowców, półprzewodników i usług transportowych, ale 100497 zł za taki system to sporo. Żeby jeszcze streamer i końcówka kosztowały po 33499 zł, a zasilacz był wyraźnie tańszy. Patrząc na zdjęcia wnętrza, powinien. Jest przecież zdecydowanie mniej skomplikowanym urządzeniem. Okej, obudowa na pewno swoje kosztuje, transformatory też mocno podrożały, ale mogliby się skubańcy trochę zlitować. Odnoszę wrażenie, że NPX 300 jest tak drogi, bo kiedy już zdecydujemy się na dwa pozostałe klocki i przyjdzie nam do głowy sprawdzić, co też ten zasilacz daje, trudno będzie nam się z nim rozstać i pogodzimy się nawet z tym, że Naim oskubał nas jak kurę na rosół. Na razie to jednak tylko moje domysły. Przejdźmy zatem do testu praktycznego.
Brzmienie
Pierwsze odsłuchy przeprowadziłem z wykorzystaniem systemu dwuelementowego - NSC 222 i NAP 250. Odpaliłem Roona i wybrałem swoją ulubioną playlistę, spodziewając się, że ani zmiana wzornictwa, ani brak najbardziej ekscentrycznych rozwiązań technicznych, ani nawet ewolucja w "bebechach" nie zmienią tego, że mamy do czynienia z rasowym systemem Naima, i to takim z naprawdę wysokiej półki. U doświadczonych audiofilów wywołuje to dość jednoznaczne skojarzenia - dźwięk będzie szybki, konkretny, zwarty, rytmiczny, mocny, bezpośredni, nastawiony na wywoływanie emocji poprzez nadanie muzyce odpowiedniej energii, dynamiki przypominającej koncert na żywo, a nie jakieś uśrednione, przefiltrowane pitu pitu, koc na kolumnach i polewanie uszu mieszanką miodu i budyniu. Niektórzy kochają sprzęt tej marki nie za udziwnienia czy garażową stylistykę, ale właśnie za to bezkompromisowe, niegrzeczne, czasami wręcz chamskie brzmienie. Jest to po prostu coś innego. Naim to taki kolega, którego trochę balibyście się zaprosić na swój ślub, bo na bank coś odwali, ale jako organizator wieczoru kawalerskiego byłby świetny. Scena z tygrysem z "Kac Vegas", balangi z "Wilka z Wall Street", bitwa bękartów z "Gry o tron" - wszystko to wyglądałoby przy takiej imprezie jak "Świnka Peppa" albo, w najlepszym wypadku, "Psi Patrol". Czy tak właśnie było i tym razem? Chciałbym, aby odpowiedź na to pytanie była prosta, ale nie jest. Chciałbym też, aby wrażenia z odsłuchu dało się streścić w dwóch zdaniach, ale tego także nie potrafię. Sorki.
Czy NSC 222 i NAP 250 zagrały jak prawdziwy, klasyczny system Naima? I tak, i nie. Pozwolę sobie zacząć od tego "nie", ponieważ to właśnie te elementy przekazu najbardziej mnie zaskoczyły. Otrzymałem bowiem brzmienie naturalne, nasycone, oparte na głębokim, mięsistym, przyjemnie pulsującym basie, dobrze zrównoważone, spójne, a na dodatek delikatnie ocieplone i jakieś takie, hmm, przyjemne. Innymi słowy, zupełnie nieprzystające do wypracowanej przez brytyjską manufakturę stylistyki. Ale czy aby na pewno? Dopiero po pewnym czasie odkryłem bowiem drugą warstwę, tym razem zupełnie zgodną z pielęgnowaną od 1969 roku tradycją. Kiedy minął pierwszy szok, okazało się, że dźwięk jest, owszem, skomponowany inaczej niż się spodziewałem i nieco "bezpieczny", ale nie można odmówić mu szybkości, dynamiki, przejrzystości i werwy, która moim zdaniem stanowi esencję naimowego grania. Niskie tony mogą zatem być pogrubione, znacznie głębsze i bardziej mięsiste niż się spodziewałem, ale czy muzyka się przez to smoli i nie wyrabia na zakrętach? Nie. W żadnym wypadku. Średnie tony nie są już wypchnięte do przodu, nie noszą śladów chropowatości ani nawet tranzystorowego chłodu, ale czy to oznacza, że brak im rozdzielczości, a wokale brzmią tak, jakby ktoś śpiewał w innym pokoju? Nie. To samo można powiedzieć o wysokich częstotliwościach, dynamice, a także stereofonii. W porównaniu ze starszymi komponentami Naima w tej ostatniej dziedzinie zmieniło się chyba najmniej, bo NSC 222 i NAP 250 zbudowały realistyczną, trójwymiarową scenę, na której każdy instrument można było nie tylko wskazać palcem, ale wręcz wyobrazić sobie jego kształt. Najważniejsze jest jednak to, że efekt całościowy jest bezdyskusyjnie dobry, a nawet bardzo dobry.
W trakcie trwającego kilka dni odsłuchu raz po raz wdawałem się w wewnętrzną dyskusję z samym sobą. Może po prostu miałem zbyt dużo czasu na luźne przemyślenia, ale teraz wydają mi się one ważniejsze niż dokładne analizowanie, czy na takim to a takim utworze gitary prawidłowo gitarowały, a miotełki miotełkowały. W warstwie brzmieniowej mamy do czynienia z ewolucją, która doskonale pasuje do stylistyki, funkcjonalności i jakości wykonania opisywanych urządzeń. Naim stał się bardziej luksusowy i cywilizowany. Wydoroślał. Dwadzieścia lat temu uwielbiał jeździć na festiwale, taplać się w błocie i wydzierać się do późnej nocy. Dziś wciąż lubi od czasu do czasu wypić sobie piwo, posłuchać Nirvany, Metalliki, Korna, System of a Down, może nawet czegoś jeszcze mocniejszego, o czasach młodości przypominają mu tatuaże i blizna po śledziu, który zapatrzony na dziewczyny kumpel wbił mu w łydkę podczas rozkładania namiotu, ale z generalnie jest porządnym, eleganckim człowiekiem - pracuje w korporacji, nosi drogi garnitur i ma brodę przyciętą przez barbera. Wyjątkowego charakteru nie da się całkowicie zabić, ale można go przykryć czymś innym. NSC 222 i NAP 250 wciąż mają w sobie "to coś", jednak brytyjscy konstruktorzy dołożyli do tej kompozycji tak wiele innych składników, że w pierwszej chwili nie słyszymy tego, co "rdzennie naimowskie". Powiedziałbym nawet, że to wybitnie oryginalne brzmienie zostało zmiksowane z czymś, co nazwałbym nowoczesnym dźwiękiem standardowym, czyli zestawem cech, które znajdziemy zarówno w dobrych słuchawkach bezprzewodowych, jak i soundbarach, a nawet drogich systemach car audio. Dźwięk ma być głęboki, pełnopasmowy, dynamiczny, czysty i uniwersalny. Ma się podobać każdemu, niezależnie od jego preferencji muzycznych. Ma być taki, abyśmy mogli posłuchać klasyki, jazzu, rocka, metalu, hip hopu, elektroniki albo audiobooka i nie mogli powiedzieć o brzmieniu złego słowa. Trochę kłóci się to z obrazem firmy produkującej sprzęt dla ortodoksów, prawda? Dlatego właśnie klasyczna seria Naima ma teraz nie tylko drogi garnitur, ale też inne usposobienie.
Po pewnym czasie zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybym testował opisywane klocki w ciemno - nie wiedząc, że mam do czynienia ze sprzętem tej marki. Może podszedłbym do tematu na świeżo, z czystą kartką, bez jakichkolwiek oczekiwań, przez co połowa niniejszej recenzji byłaby do wyrzucenia? Nie jest to wykluczone. Brytyjczycy na pewno także zdają sobie z tego sprawę. A może z wprowadzeniem nowej serii Classic czekali tak długo, aby, hmm, jak to powiedzieć, żeby nikt się nie obraził... Aby grono najbardziej oddanych fanów marki, audiofilów-konserwatystów, naimowych fundamentalistów w naturalny sposób się skurczyło? Obraz, jaki wyłania się z tego testu, jest bowiem dość czytelny - posiadacze porządnych komponentów produkowanych do tej pory raczej nie przesiądą się na te nowe, a jeśli już, to być może bardziej ze względu na ich wygląd i funkcjonalność niż brzmienie. A może część z nich ma już serdecznie dosyć tego niezwykle energicznego, wysokooktanowego dźwięku i ciepło myśli o przesiadce na sprzęt grający przyjemniej, spokojniej, bardziej normalnie?
Jeśli tak, to inżynierom z Salisbury udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Pierwszą, podstawową pieczenią będą jednak nowi klienci, którzy ze starym Naimem praktycznie nie mieli do czynienia. Ludzie ci są przyzwyczajeni do pewnego "złotego standardu" i z reguły nie pasuje im nic, co wychodzi poza ten obszar. Wydaje im się to dziwne, podejrzane. Nie są pewni, czy im się to podoba, a już tym bardziej, czy będą akceptowali to na dłuższą metę. NSC 222 i NAP 250 to system, który może być logicznym przedłużeniem przygody zapoczątkowanej z głośnikiem sieciowym z serii Muso i kontynuowanej z systemem all-in-one z serii Uniti i przyzwoitymi kolumnami. Przed wprowadzeniem nowej serii Classic tacy klienci stawali przed sporym dylematem, bo z ładnych, zgrabnych urządzonek musieli przesiąść się na nietypowe, nieco brzydkie klocki, które trzeba kupować hurtowo i łączyć kablami od starego magnetofonu, a w warstwie brzmieniowej był to przeskok porównywalny z wyjściem z ciepłego jacuzzi i wskoczeniem do chłodnego, słonego, niespokojnego oceanu. Zderzenie z rzeczywistością? Możliwe, ale dla niektórych to było za dużo. Teraz zamiast oceanu mamy basen olimpijski. Woda może ciut chłodniejsza, ale też przyjemna, czyściutka, ozonowana, a w razie czego czuwa nad nami troje ratowników. Jestem pewien, że jest to zmiana skrojona nie pod tradycjonalistów, którzy pewnie narzekaliby tak czy inaczej, ale pozostałych klientów, z których część być może brała pod uwagę kupno systemu Naima, ale przestraszyła się jednej z kilkunastu rzeczy, o których wielokrotnie pisałem wyżej. Jeżeli ryzykowne wydawało im się również brzmienie, teraz już tak nie będzie.
Naim stał się bardziej luksusowy i cywilizowany. Wydoroślał. Dwadzieścia lat temu uwielbiał jeździć na festiwale, taplać się w błocie i wydzierać się do późnej nocy. Dziś wciąż lubi od czasu do czasu wypić sobie piwo, posłuchać Nirvany, Metalliki, Korna, System of a Down, może nawet czegoś jeszcze mocniejszego, o czasach młodości przypominają mu tatuaże i blizna po śledziu, który zapatrzony na dziewczyny kumpel wbił mu w łydkę podczas rozkładania namiotu, ale z generalnie jest porządnym, eleganckim człowiekiem - pracuje w korporacji, nosi drogi garnitur i ma brodę przyciętą przez barbera.Ostatnim etapem mojego spotkania z nowymi Naimami było podłączenie zasilacza NPX 300. Wiedziałem, jak wiele dobrego może przynieść taki upgrade i moje "obawy" w stu procentach się potwierdziły. Dźwięk uległ znacznej poprawie na kilku płaszczyznach, z których trzy najważniejsze to moim zdaniem dynamika, przestrzeń i szeroko pojęta kultura obchodzenia się z muzyką. Jeżeli więc spodziewaliście się, że po podpięciu trzeciego elementu wieży z Naima wyjdzie wreszcie ten nieokrzesany brutal, że w takiej konfiguracji nie będziemy mieli cienia wątpliwości, z jakiej marki elektroniką mamy do czynienia, to po raz kolejny muszę stwierdzić, że sprawdzi się to tylko częściowo. Owszem, brzmienie stało się bardziej zwarte, czyste, konkretne i namacalne, ale z drugiej strony NPX 300 podniósł poprzeczkę również w takich dziedzinach jak spójność, plastyczność czy muzykalność. I bądź tu, człowieku, mądry. Obiektywnie zmiany te oceniam jednoznacznie pozytywnie i podobnie jak w przypadku systemu dwuelementowego, odniosłem wrażenie, że brzmienie strojono z myślą o użytkownikach, którzy taki system kupią i będą go używali na co dzień, prawdopodobnie przez wiele, wiele lat, a nie o zatwardziałych fundamentalistach i przypadkowych słuchaczach, którzy przyjdą na wystawę, posłuchają trzy minuty i powiedzą, że fajny ten Naim, taki inny, ale w domu będą dalej słuchać Hegla, Atolla albo McIntosha. Na koniec jeszcze jedna dobra wiadomość - jakość wyjścia słuchawkowego w NSC 222 jest pierwszorzędna już na starcie, a po podłączeniu zewnętrznego zasilacza poprawia się tak samo jak na XLR-ach. Żałuję, że akurat nie miałem pod ręką żadnych hi-endowych nauszników, bo z moich Sennheiserów HD 600 brytyjski streamer wycisnął ostatnie soki. Zacząłem się nawet zastanawiać, ile musielibyśmy wydać, gdybyśmy chcieli kupić osobny wzmacniacz słuchawkowy gwarantujący tak wysoki poziom muzycznych doznań. Trzy, cztery, sześć, osiem tysięcy złotych? I nie, to nie jest żart. Posiadaczom audiofilskich nauszników na pewno osłodzi to gorycz rozstania z niemałymi przecież pieniędzmi. Ale do tego wątku jeszcze wrócimy.
Budowa i parametry
Naim NSC 222 to streamer z regulowanym wyjściem lub, jak określa go producent, wielofunkcyjny przedwzmacniacz strumieniowy. Urządzenie umożliwia strumieniowe odtwarzanie muzyki i radia, zapewnia obsługę słuchawek i działa jako wysokiej klasy przedwzmacniacz analogowy. Na wyposażeniu znalazło się nawet wejście gramofonowe (MM). Najważniejsza jest jednak obsługa platformy streamingowej umożliwiającej odtwarzanie muzyki za pośrednictwem między innymi Spotify Connect, Apple Music, TIDAL Connect, Qobuz, AirPlay 2, Chromecasta, serwerów UPnP, pamięci USB czy Roona. Mózgiem opisywanego systemu można łatwo sterować z poziomu aplikacji Focal & Naim, dostępnej na iOS i Androida, a także za pomocą dołączonego inteligentnego pilota Zigbee. Oczywiście dostęp do licznych funkcji NSC 222 można uzyskać również poprzez samo urządzenie i jego podświetlany regulator głośności. Brytyjczycy w niezwykle oszczędny sposób informują nas o rozwiązaniach zastosowanych wewnątrz swojego streamera. W firmowych materiałach przeczytamy tylko, że inżynierowie z Salisbury opracowali proste, a zarazem eleganckie obwody i połączyli je z wydajną technologią DR, która zapewnia płynne i stabilne zasilanie niezbędne w celu osiągnięcia najwyższej jakości dźwięku. O wiele więcej powie nam zdjęcie ukazujące to, co znajduje się pod maską. Właściwie trudno tutaj dostrzec podstawę obudowy, ponieważ została ona wypełniona elektroniką po same brzegi. Pal licho transformator toroidalny, który w klockach tej marki jest jednym z charakterystycznych, chciałoby się nawet powiedzieć obowiązkowych elementów (za wyjątkiem urządzeń zaprojektowanych tak, aby mogły działać tylko z zewnętrznym zasilaczem i przedwzmacniaczy, które zadowalały się prądem pobieranym z końcówki mocy), ale spójrzcie na to, jak zabudowane są płytki, które w niektórych miejscach rozmieszczono piętrowo, a nawet pionowo, jak na przykład moduł przedwzmacniacza gramofonowego. Jak przystało na Naima, jakość montażu jest znakomita. Jeżeli natomiast zastanawialiście się, dlaczego NSC 222 jest tak dobrym partnerem dla nauszników, odpowiedź jest prosta - został on wyposażony w technologię, która ma swoje źródło we modelu Uniti Atom Headphone Edition. Nie miałem okazji porównać tych urządzeń, ale dowiedziałem się, że sekcja wzmacniacza słuchawkowego w NSC 222 jest bardzo, bardzo podobna, a dodatkowo otrzymujemy tutaj lepszy przedwzmacniacz i odtwarzacz strumieniowy, co przekłada się na jakość brzmienia na wyjściu 6,3 mm.
NAP 250 to stereofoniczna końcówka mocy oddająca 100 W na kanał przy 8 Ω lub 190 W na kanał przy 4 Ω. Przede wszystkim jednak opisywane urządzenie jest najnowszym, szóstym wcieleniem jednego z najsłynniejszych modeli Naima, który od momentu powstania w 1975 roku stał się swego rodzaju ikoną, złotym standardem, punktem odniesienia wśród fanów brytyjskiej marki. Poprzez lata ewolucji, obejmującej liczne modyfikacje zarówno pod względem estetycznym, jak i technicznym, zachował on najwyższej klasy parametry. Wydawałoby się, że akurat w końcówce mocy zmiany dotyczące wnętrza będą ograniczone, jednak w rzeczywistości NAP 250 pod względem stopnia złożoności i dopracowania całego układu bardziej przypomina poprzednią generację modelu NAP 300. Sercem urządzenia jest oczywiście zasilacz zajmujący mniej więcej 2/3 przestrzeni wewnątrz obudowy. Dodajmy, że mówimy tu właściwie tylko o gigantycznym toroidzie i czterech kondensatorach filtrujących oraz kilku maleńkich modułach, takich jak na przykład płytki odpowiadające za komunikację z innymi urządzeniami, jasność podświetlenia czy złącze USB-C do aktualizacji oprogramowania. Zasadnicze obwody wzmacniające zostały oddzielone od zasilacza dużym, czarnym radiatorem biegnącym przez całą głębokość urządzenia, od przedniej do tylnej ścianki. Aby nowy NAP 250 dostarczał więcej mocy niż którykolwiek z jego poprzedników, zastosowano w nim trzy kluczowe rozwiązania. Pierwszym są tranzystory, które w dużym uproszczeniu zostały zapożyczone ze Statementa. Drugie to technologia DR (Discrete Regulator), która ma zapewniać płynne i stabilne zasilanie. W dużym skrócie regulator napięcia odpowiada za utrzymywanie stałego napięcia wyjściowego niezależnie od wahań napięcia zasilania i prądu pobieranego na wyjściu, a topologia DR jest z natury niskoszumna i zdolna do szybkiego powrotu do przejściowych wymagań prądowych. Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się na ten temat więcej, Naim udostępnił na swojej stronie 4-stronicowy dokument, w którym zostało to opisane bardzo dokładnie, ze schematami i wykresami. Trzecim elementem jest oczywiście obudowa, która została wyposażona w radiatory oraz chłodzenie aktywne w formie niewielkiego wentylatora umieszczonego na tylnej ściance. Naim twierdzi, że dzięki temu nowy NAP 250 będzie odporny nawet na imprezy. To dobrze, bo słyszałem już co najmniej kilka historii o wzmacniaczach tej marki, które zostały zainstalowane w wąskich szafkach i po dłuższym odsłuchu z wysokim poziomem głośności zwyczajnie się sfajczyły. A potem tłumacz użytkownikowi, że takim urządzeniom trzeba zapewnić właściwą wentylację...
NPX 300 to zewnętrzny zasilacz, którego użycie deaktywuje zasilacz wewnętrzny podłączonego do niego urządzenia, co zdaniem producenta natychmiast redukuje zakłócenia i zapewnia najwyższej jakości zasilanie. Aby uzyskać wyjątkowe wrażenia muzyczne, w ramach jednej konfiguracji można podłączyć kilka urządzeń NPX 300, choć w przypadku opisywanego systemu zasilić można tylko streamer NSC 222. Co ciekawe, producent informuje, że urządzenie jest również skalowalne - do jednego przedwzmacniacza lub źródła dźwięku można podłączyć aż dwa zasilacze NPX 300. W takiej konfiguracji pierwszy z nich może zasilać sekcję cyfrową, a drugi analogową. NPX 300 został wyposażony w nowy transformator, który współpracuje z regulatorami napięcia wykorzystującymi technologię Discrete Regulator (producent podaje, że jest ich sześć, aczkolwiek ja na zdjęciu naliczyłem ich osiem). Zasilacz doskonale współpracuje z produktami z serii 200, ale jest również kompatybilny z takimi modelami jak NDX2 czy NAC-N 272. Wystarczy zaopatrzyć się w odpowiednie kable. Ponadto NPX 300 został wyposażony w szereg innowacji zastosowanych we flagowym zasilaczu Naima, 555PS DR, takich jak rozdzielenie zasilania cyfrowego i analogowego poprzez dedykowane kable Burndy. Zasilacz otrzymał też taką samą, piękną obudowę jak pozostałe dwa elementy opisywanego systemu. Radiatory może nie są tu potrzebne, ale jeśli wieża ma się prezentować spójnie i elegancko, nie było innego wyjścia. Założyciel Naima, Julian Vereker, był jednym z pierwszych konstruktorów audiofilskiego sprzętu, który dostrzegł zalety aluminium jako materiału do obudowywania swoich klocków. Wiedział, że delikatne komponenty audio są bardzo wrażliwe na działanie pól magnetycznych, niestabilne warunki termiczne i niepożądane wibracje. Tam, gdzie inni producenci wyginali cienkie arkusze stali, w Naimie stosowano grube płyty aluminiowe i tak zostało do dziś.
Werdykt
Rewolucja w serii Classic zakończyła się pełnym sukcesem, bo nie mogło być inaczej. Brytyjczycy przecież nie zabrali się za to z dnia na dzień, ale wykorzystali doświadczenia zbierane latami, począwszy od tych dotyczących budowy audiofilskich klocków, a skończywszy na tych związanych z wzornictwem, a nawet opakowaniami czy akcesoriami godnymi hi-endowych produktów. Może nawet celowo tak długo powstrzymywali się przed wprowadzaniem zasadniczych zmian w tej kluczowej, najbardziej ikonicznej części swojego katalogu, aby wykorzystać w niej absolutnie wszystko, czego nauczyli się, projektując głośniki Muso, systemy all-in-one Uniti, a nawet flagowego Statementa. Na przestrzeni lat zmieniło się też wiele innych rzeczy, takich jak chociażby wizerunek Naima czy oczekiwania jego klientów. NSC 222, NAP 250 i NPX 300 pasują do tego obrazka idealnie. Fakt, wszystko jest tutaj nowe, inne, ale przecież właśnie o to chodziło. Najtrudniej było mi przyzwyczaić się do brzmienia, ponieważ najbardziej charakterystyczne elementy, z których manufaktura z Salisbury słynęła, są tu obecne, ale dominujące. Szybkość, dynamika, namacalność, rytmika, przejrzystość i trójwymiarowa stereofonia nie grają pierwszych skrzypiec, ale są uzupełnieniem, dopełnieniem pewnej bazy, którą stanowi dźwięk ze wszech miar prawidłowy, dobrze zrównoważony, spójny, nasycony, przyjemny, oparty na głębokim, mięsistym basie. Wiem, że to ryzykowne stwierdzenie, ale moim zdaniem jest to zderzenie bezkompromisowego charakteru starych Naimów z nowoczesnym stylem strojenia, który można usłyszeć nawet w głośnikach z serii Muso. Jeśli w pierwszej chwili poczujecie się zbici z pantałyku, dajcie sobie czas, bo moim zdaniem takie granie zdecydowanie lepiej sprawdzi się w dłuższej perspektywie. A im dłużej bawiłem się opisywanym systemem, tym więcej Naima w Naimie słyszałem.
Największym minusem jest oczywiście cena. 33499 zł za każdy z trzech klocków to surowy wyrok, ale czy nie jest to uzasadnione? Klasyczne Naimy awansowały do wyższej ligi. Są urządzeniami na wskroś hi-endowymi. Nie tylko tak grają, ale też wyglądają, działają, najzwyczajniej w świecie robią takie wrażenie. Nie zmienia to jednak faktu, że wartość opisywanego zestawu przekracza psychologiczną barierę stu tysięcy złotych. Gdybym chciał go sobie zostawić, musiałbym sprzedać dwa naprawdę świetne systemy, które kompletowałem kilka lat. Auralic Aries G1 i Vega G1, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Audiovectory QR5, Equilibrium Nano, do tego akcesoria zasilające, okablowanie, może nawet słuchawki - nawet gdybym za każdy z tych elementów zainkasował tyle, ile był warty w momencie zakupu, wciąż mogłoby mi trochę zabraknąć. Z perspektywy kogoś, kto nie jest mną, będzie to wyglądało podobnie. Za 33499 zł można kupić bardzo, bardzo dobry streamer albo wzmacniacz zintegrowany lub, celując w ten sam schemat działania zestawu, odtwarzacz strumieniowy z funkcją przedwzmacniacza i końcówkę mocy. Źródłem mógłby być na przykład Auralic VEGA G2.1, a drugim elementem chociażby Copland CTA 408, L-505uXII, Soul Note A-2, Norma Audio Revo IPA-140 albo Pathos Logos MKII. Czy taki system przegrałby w starciu z kompletem Naima? Oczywiście musielibyśmy się pożegnać z myślą o możliwości dodania zasilacza, ale przecież zawsze możemy przeznaczyć tę samą kwotę na lepsze kolumny albo okablowanie i akcesoria. Zwolennicy brytyjskiej marki podniosą jednak argument, że do opisywanego zestawu też pewnego dnia będzie można podłączyć droższe zestawy głośnikowe i wypasione kable, a zasilacz nadal będzie robił swoje i w konsekwencji może dać Naimowi przewagę. Wiecie co? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej nie wiem, po której stronie bym stanął. A może to też skrupulatnie zaplanowano, aby zarówno same klocki, jak i ich ceny wzbudzały kontrowersje? W dzisiejszych czasach podobno nie ma lepszej reklamy.
Klocki Naima nigdy nie były tanie, jednak odnoszę wrażenie, że dla zainteresowanych nimi melomanów nie była to największa bariera. Ekskluzywność elektroniki tej marki wynikała także z jej oryginalności. Nie każdy ma w sobie tyle odwagi, aby wejść do świata, w którym prawie wszystko robi się inaczej i z którego nie jest tak łatwo się wydostać. Teraz takiego ryzyka nie ma, bo komponenty z serii Classic bardzo znormalniały. Są za to drogie, a już największe wątpliwości budzi cena zasilacza NPX 300. Jest to bowiem urządzenie znacznie mniej skomplikowane i z całą pewnością tańsze w produkcji niż NSC 222 i NAP 250. Brytyjczycy powinni raczej zachęcać klientów do rozbudowy swoich systemów, a tak każdy z nich będzie miał z tyłu głowy to, że dwuelementowy system można wprawdzie ulepszyć, ale trzeba będzie na to wydać nie piętnaście czy dwadzieścia, tylko kolejne trzydzieści trzy i pół tysiąca złotych. Poprawa jakości brzmienia jest jednak bezdyskusyjna, a pozbycie się zasilacza najwyraźniej na tyle bolesne, że w trakcie naszego testu NPX-a 300 zamówiło kilku dealerów, którzy mieli okazję go sprawdzić, po czym doszli do wniosku, że bez niego to już nie to samo. Zupełnie się im nie dziwię. Jeżeli możecie sobie pozwolić na pełny system, weźcie od razu trzy klocki i nie będziecie mieli takich dylematów, a jeśli uważacie, że 66998 zł to optymalna cena za system stereo i obiecaliście sobie, że nie wydacie ani złotówki więcej, omijajcie NPX-a 300 szerokim łukiem. Nie będzie odwrotu, Naim zwyczajnie tę wojnę wygra. Na szczęście radochę, którą będziecie mieli później, trudno jest przeliczyć na jakąkolwiek walutę.
Dane techniczne
Naim NSC 222
Wejścia analogowe: 1 z phono (MM), 1 x 8-pin DIN (kompatybilny z kablami 5-pin DIN), 1 x RCA
Wejścia cyfrowe: 2 x optyczne, 2 x koaksjalne, 1 x BNC, 1 x USB-A
Wyjścia analogowe: 1 z XLR, 1 x RCA, 1 x słuchawkowe (6,3 mm)
Formaty audio: WAV, FLAC, AIFF, ALAC, MP3, AAC, OGG, WMA, DSD, M4A
Wzmocnienie analogowe: 15,5 dB (stopień analogowy), 40 dB (stopień gramofonowy)
Pasmo przenoszenia: 3 Hz - 27 kHz (-3 dB)
Stosunek sygnał/szum: 104 dB
Zniekształcenia: 0.015%
Typowe zużycie energii: 25 W
Wymiary (W/S/G): 9,2/43,2/31,8 cm
Masa: 11 kg
Cena: 33499 zł
Naim NAP 250
Moc wyjściowa: 2 x 100 W/8 Ω, 2 x 190 W/4 Ω
Wzmocnienie: +29 dB
Wejścia: 2 x XLR
Pasmo przenoszenia: 1,4 Hz - 100 kHz (-3 dB)
Prąd szczytowy: 28 A
Zniekształcenia: 0,013%
Stosunek sygnał/szum: 111 dB
Bierny pobór mocy: 26 W
Wymiary (W/S/G): 9,2/43,2/31,8 cm
Masa: 16,8 kg
Cena: 33499 zł
Naim NPX 300
Wyjście zasilacza: Typ 3, Typ 4
Inne złącza: Micro USB (aktualizacja)
Logo: Podświetlane na biało
Pobór mocy w trybie czuwania: <0,5 W
Wymiary (W/S/G): 9,2/43,2/31,8 cm
Masa: 14,4 kg
Cena: 33499 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Unison Research Triode 25, Hegel H20, Auralic Aries G1, Auralic Vega G1, Marantz HD-DAC1, Clearaudio Concept, Cambridge Audio CP2, Cardas Clear Reflection, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, KBL Sound Red Corona, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultimate, Fidata HFU2, Melodika Purple Rain, Sennheiser HD 600, Beyerdynamic DT 990 PRO, Beyerdynamic DT 770 PRO, Meze 99 Classics, Bowers & Wilkins PX5, Pro-Ject Wallmount It 1, Custom Design RS 202, Silent Angel N8, Vicoustic VicWallpaper VMT, Vicoustic ViCloud VMT.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Nagroda
-
-
Garfield
Nigdy nie lubiłem produktów firmy Naim z powodu wspomnianych dziwactw. Ich brzmienie też mi nie odpowiadało, nawet wzmacniacza the Statement. Z tego, co tu czytam, wnioskuję, że nowa seria produktów jest bardziej "normalna". W zasadzie to dobra wiadomość, ale nadal nie znajduję powodu, aby ktoś inny niż fan marki miał wydać 30 tysięcy złotych na wzmacniacz Naima zamiast na przykład Accuphase'a albo McIntosha.
1 Lubię -
fan
Naim znormalniał, a to dobra wiadomość. Przez kilkadziesiąt lat urządzenia tej kultowej firmy były znane z prymatu dynamiki nad subtelnością oraz monopolu gniazd DIN. Teraz to się zmieniło. Poza DIN-ami są klasyczne RCA a nawet XLR-y. Jeśli dodać do tego atrakcyjniejsze wzornictwo i subtelniejszy dźwięk, to całościowy bilans jest zdecydowanie korzystny. I tylko braku zielonego logo żal. Niestety podobną "zbrodnię" popełnił NAD, usuwając kultowy zielony przycisk.
0 Lubię -
zdun
100 tysięcy za trzy kawałki metalu, nieszczególnie zaawansowanego technicznie... Ceny z kosmosu... Brak jakiegokolwiek wytłumaczenia, brak szacunku dla ludzi, czysta fanaberia. Rozumiem, że to dla osób, które mają duże pieniądze, ale to nie jest wytłumaczenie dla producentów tego i temu podobnych, że robią w ch... ludzi.
7 Lubię -
a.s.
Szczególnie zasilacz NPX 300 33499 zł, podziwiam redaktora że próbował przekonać do wydania tych pieniędzy, audiofili nie żałuję.
2 Lubię
Komentarze (5)