Exposure 2510
- Kategoria: Wzmacniacze i amplitunery
- Tomasz Karasiński
Rosnąca popularność serwisów streamingowych, zainteresowanie audiofilów plikami wysokiej rozdzielczości i stająca się już normą potrzeba łączenia sprzętu audio z telewizorami, konsolami, smartfonami i systemami inteligentnego domu sprawiły, że coraz więcej klientów zmieniło swoje postrzeganie systemu stereo. Nie jest on już odrębnym, niezależnym bytem, ale elementem większej układanki. W największym stopniu odbiło się to na wzmacniaczach. Kiedyś miały one zasadniczo jedną funkcję, co odzwierciedlała forma ich przedniego panelu. Szczególnie dobrze było to widać w epoce dominacji płyty kompaktowej, kiedy melomani przerzucili się na ten jeden format, pozbyli się magnetofonów, gramofonów, tunerów i korektorów. Zapanowała moda na minimalizm. Audiofile zaczęli szukać urządzeń, których konstrukcja gwarantowała jak najmniejszą ingerencję w odtwarzany materiał. W ich mniemaniu wzmacniacz miał mieć z przodu tylko włącznik i dwa pokrętła - jedno do wyboru źródła (chociaż w wielu zestawach i tak było tylko jedno), drugie do regulacji głośności. Dokładnie tak wyglądał mój pierwszy "poważny" wzmacniacz - Creek 4330 mkII. Żaden szanujący się entuzjasta hi-fi nie marzył o pokrętłach do regulacji barwy w stylu McIntosha, szukając raczej urządzeń skonstruowanych wedle zasady "mniej znaczy więcej". Prosty układ, krótka ścieżka sygnałowa, a do tego najlepiej kolumny z niefiltrowanym wooferem i kopułką, za magnesem której przylutowany był tylko jeden rezystor. Później wystarczyło tylko wyjąć płytę z pudełka, wcisnąć "play" i delektować się brzmieniem podanym bez zbędnych kombinacji, zgodnie z intencjami artystów. To było jednak dwadzieścia lat temu. Tego świata już nie ma. Ale czy na pewno?
W pierwszej chwili odpowiedź nasuwa się sama - tak. O minimalistycznym sprzęcie trzeba dziś jak najszybciej zapomnieć, ponieważ klienci nie potrzebują już normalnych wzmacniaczy. Dobra integra musi dziś mieć komplet wejść cyfrowych, łączność sieciową, gniazdo HDMI, a do tego najlepiej aplikację do odtwarzania muzyki z popularnych serwisów strumieniowych, czyli de facto powinna pełnić rolę pełnoprawnego systemu all-in-one. Doskonale widać to na przykładzie testowanego ostatnio NAD-a M10 V2. A utrzymany w stylu retro JBL SA750? A Lyngdorf TDAI-1120? A Audiolab 6000A Play? Daleko im do tego, co jeszcze dwie dekady temu audiofile uznawali za ideał. Jednym ze strażników purystycznego podejścia do sprzętu audio jest Exposure - firma założona w Wielkiej Brytanii w 1974 roku przez Johna Farlowe'a. Otwierając aktualny katalog tej marki, można odnieść wrażenie, że czas stanął w miejscu. Oczywiście na przestrzeni lat zmieniały się nazwy poszczególnych modeli, pojawiały się coraz bardziej zaawansowane przedwzmacniacze i końcówki mocy, doszła też bardzo fajna seria XM, którą w porównaniu z innymi produktami Exposure'a można nazwać nowoczesną. Generalnie jednak jest to ten sam model działalności, ten sam klimat, ta sama filozofia. Nowe konstrukcje są wciąż projektowane w Wielkiej Brytanii, ich wzornictwo pozostaje skromne, a konstrukcja - na wskroś minimalistyczna.
Wcześniej wspominałem o Creeku 4330 mkII, który był świetny, ale jak to w życiu bywa, w pewnym momencie musiał ustąpić miejsca lepszemu piecykowi skonstruowanemu według podobnych reguł. Wiecie, co to było? Exposure 2010. Był fantastyczny, choć pamiętam, że jego brzmienie było trochę bezkompromisowe, co szczególnie dobrze było słychać w rocku i metalu, które wówczas konsumowałem bez opamiętania. Z zewnątrz była to właściwie ta sama szkoła budowania sprzętu. W środku oczywiście wyglądało to trochę inaczej, ale liczyło się to, że piecyk nie ma żadnych zbędnych pokręteł ani przełączników, którymi prawdziwy koneser muzyki powinien brzydzić się tak, jak miłośnik kawy cukrem, mlekiem, aromatami, posypkami i innymi wymysłami belzebuba. Żeby było ciekawiej, później jeszcze co najmniej kilka razy zetknąłem się z tą konstrukcją. Model 2010 S2 różnił się od pierwszej wersji tylko mało istotnymi detalami. Kolejna generacja otrzymała nazwę 2010 S2D i znów trudno było uznać ją za jakąś rewolucję. Litera "D" w symbolu sugerowała, że wzmacniacz otrzymał wejścia cyfrowe, ale nic takiego nie miało miejsca. Równie dobrze mógłby nazywać się "2010 S2X".
Trudno wręcz oprzeć się wrażeniu, że kolejne wcielenia tej purystycznej integry wprowadzano tylko po to, aby usprawiedliwić rosnące ceny i przy okazji coś tam grzebnąć w środku, bo kiedy wytwarza się jedno urządzenie dwadzieścia lat lub dłużej, po drodze na pewno skończą się części, takie jak kondensatory czy transformatory, i trzeba będzie zastąpić je innymi. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby w tym czasie któryś z dostawców zdążył zbankrutować. Chcąc zachować wszystkie zalety oryginalnego projektu i nie przenosząc produkcji poza Wielką Brytanię, Exposure musiał przerzucać rosnące koszty na klientów. W 2014 roku model 2010 S2 kosztował 4780 zł. Pięć lat później za jego następcę, 2010 S2D, trzeba było zapłacić 5750 zł. Co ciekawe, w niektórych sklepach wciąż można go dostać w tej samej cenie. Opisywany model 2510 wyceniono natomiast na 8775 zł. Auć! Po pierwsze, warto jednak zauważyć, że Exposure nie jest jedynym producentem sprzętu audio, który wprowadził w ostatnim czasie takie podwyżki, a po drugie 2510 jednak trochę różni się od swoich starszych braci.
Wygląd i funkcjonalność
Niniejszy test jest już moim trzecim lub czwartym oficjalnym spotkaniem z tym wzmacniaczem. No bo nie oszukujmy się, jego nazwa i cena mogą zmienić się jeszcze wiele razy, a mimo to producent nie zdecydował się wprowadzić w nim choćby kosmetycznych poprawek, przynajmniej jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Kiedy wyjąłem go z kartonu, miałem wrażenie, jakbym spotkał starego przyjaciela. Jota w jotę to samo. Fanów brytyjskiej manufaktury na pewno to cieszy, bo gdyby w kolejnych generacjach pojawiały się mało istotne różnice, takie jak zmiana wymiarów obudowy lub sposobu wykończenia płyty czołowej, 2510 nie pasowałby do starszych urządzeń. A taki sprzęt ma przecież trafić w gusta tradycjonalistów, z których część ma już odtwarzacz płyt kompaktowych Exposure'a. Co ciekawe, nie istnieje coś takiego jak odtwarzacz 2510. Opisywana integra jest jedynym przedstawicielem tej serii i nic nie wskazuje na to, aby za chwilę obok niej miało się pojawić jakiekolwiek źródło. Mało tego - próżno szukać takich klocków nawet w wyższych seriach 3510 i 5010. Znajdziemy w nich tylko wzmacniacze zintegrowane, przedwzmacniacze i końcówki mocy w wariantach stereofonicznych i monofonicznych. Jedynym odtwarzaczem płyt kompaktowych produkowanym obecnie przez Exposure'a jest top-loader z serii XM. A gdzie przetworniki i streamery? Cóż, czy wspominałem już, że Brytyjczycy proponują melomanom podróż do czasów, w których takie rzeczy praktycznie nie istniały? Być może w życiu nic nie może być tak proste i trzeba się zdecydować - albo klasyczny wzmacniacz, albo streaming i zabawkowa amplifikacja w formie gotowych modułów pracujących w klasie D.
TEST: Exposure XM5
Podczas rozpakowywania sprzętu zobaczymy więcej brytyjskich flag niż podczas zwiedzania Pałacu Westminsterskiego. Wzmacniacz został zabezpieczony kawałkami pianki i zawinięty w worek mięciutki jak moja ulubiona flanelowa koszula. Pilot oznaczony symbolem HS 3 też jest mi dobrze znany. Mogę nawet pożyczyć sobie jego zdjęcie z jednego z poprzednich testów. Zawsze to pięć minut roboty mniej. Sorry, kto jak kto, ale jeśli firma produkująca taki sam wzmacniacz co najmniej od dwudziestu lat będzie mi to miała za złe, wybuchnę takim śmiechem, że będzie mnie słychać na wyspie Soay, czyli najdalej wysuniętym na zachód fragmencie lądu należącym do Wielkiej Brytanii. Podobnie jak poprzednie modele, 2510 jest dostępny w dwóch wersjach kolorystycznych - czarnej i srebrnej. W tej pierwszej umieszczone na przednim panelu diody są czerwone, a w drugiej - niebieskie. Muszę przyznać, że srebrne klocki Exposure'a podobają mi się bardziej, ale co kto lubi.
Front wykonano ze szczotkowanego aluminium o grubości kilku milimetrów. W ten sam sposób wykończono również pokrętła, co daje całkiem ciekawy efekt, gdy regulujemy poziom głośności z pilota - obracający się potencjometr odbija światło pod innym kątem, sprawiając wrażenie, jakby zmieniała się cała jego faktura. Selektor źródeł jest elektroniczny. Wewnątrz nie ma więc czegoś w rodzaju metalowego pręta łączącego gałkę z właściwym przełącznikiem ulokowanym w pobliżu gniazd. Tak właściwie, jest na odwrót - sygnał biegnie przez całą głębokość obudowy. Plus jest taki, że z punktu widzenia użytkownika zmiana źródła przebiega bardzo kulturalnie i towarzyszy temu jedynie ciche kliknięcie. Z tyłu umieszczono trójbolcowe gniazdo zasilające, pojedyncze gniazda głośnikowe w formie plastikowych dziurek akceptujących wyłącznie wtyki bananowe oraz długi rząd gniazd RCA. Mamy tu wejście gramofonowe z zaciskiem uziemiającym, cztery wejścia analogowe, pętle gramofonową i wyjście z przedwzmacniacza.
2510 jest prosty jak ręczna maszynka do mięsa, bo właśnie taki miał być. To kwintesencja purystycznego, analogowego wzmacniacza. Przedstawiciel ginącego gatunku. Uwielbiam takie urządzenia - nie tylko jako audiofil, ale też jako recenzent. Testowanie nowoczesnych streamerów jest niczym maraton, do którego trzeba się odpowiednio przygotować. Człowiek rozstawia sobie na biurku różne broszurki, otwiera w przeglądarce dwadzieścia różnych kart, a potem kilka dni sprawdza, czy dane urządzenie odtwarza takie i takie pliki, czy jest kompatybilne z jakimś tam serwisem, czy obsługuje odtwarzanie bez przerw, czy ma upsampling, czy współpracuje z Roonem... Potem trwa zabawa z aplikacją sterującą, w międzyczasie wyskakują różnego rodzaju "kwiatki", więc trzeba się upewnić, czy tak to faktycznie jest, czy akurat dziś miało się pecha... A tutaj? Zasilanie, źródło, kolumny, robimy pstryk i działa. Odświeżające doświadczenie.
Myślę, że wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy jest taką kropką nad "i". Zupełnie jakby Brytyjczycy opowiedzieli się w ten sposób za powrotem do świata, w którym nie trzeba pobierać aktualizacji oprogramowania po każdym uruchomieniu sprzętu. Światem, w którym do odtwarzania muzyki potrzebujemy co najwyżej prądu, ale dostępu do Internetu - już nie. Stali czytelnicy pewnie będą się w tym momencie uśmiechać pod nosem, bo przecież wielokrotnie stawałem po stronie plików i streamingu, śmiejąc się z płyt kompaktowych. Wciąż będę się śmiał i nie planuję do nich wracać, ale jeśli chodzi o wzmacniacze, taka maksymalnie uproszczona forma niezmiennie mi pasuje. Pozwala to wprowadzić w systemie wyraźny podział - wszystko, co nie ma związku z amplifikacją, ma się znaleźć po drugiej stronie kabla analogowego.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym na coś nie ponarzekał. Tym czymś jest naturalnie cena opisywanej integry, ale moim zdaniem jest ona tylko ostatnim ogniwem bardziej złożonego problemu. Exposure jest jedną z firm, które niechętnie wprowadzały nowe rozwiązania, dając użytkownikom co najwyżej kilka wejść cyfrowych, które i tak były trochę od czapy. Seria XM już wniosła jakiś powiew świeżości, jednak wciąż nie ma w niej przetwornika lub streamera i pewnie nigdy nie będzie. W całym katalogu nie ma choćby jednego osobnego DAC-a, nie mówiąc już o odtwarzaczu sieciowym z prawdziwego zdarzenia. Pod tym względem firma jest w lesie. Do pewnego momentu nie był to zbyt duży problem, ale teraz zaczęły się schody, bo skoro sprzedaż odtwarzaczy płyt kompaktowych jest prawie zerowa, to Brytyjczykom pozostało tylko jedno - wzmacniacze. Nie żeby nie dało się z tego wyżyć, ale jeżeli nie ma żadnych innych źródeł dochodu w postaci przetworników czy streamerów, jeśli firma nie stara się nawet zalepiać tej dziury jakimiś fajnymi wzmacniaczami słuchawkowymi lub przedwzmacniaczami gramofonowymi, a koszty produkcji w ojczystym kraju rosną, jedynym wyjściem jest podnoszenie cen. Przeskok z 5750 na 8775 zł robi wrażenie.
Inflacja nie dotyczy tylko Exposure'a. Marantz ND8006 w 2018 roku kosztował 5495 zł. Dziś trzeba za niego zapłacić 7999 zł. Audiovectory QR5 w połowie 2019 roku kosztowały 12990 zł, dziś - 17490 zł. Unison Research Triode 25 w teście z grudnia 2016 roku - 12700 zł, obecnie - 16999 zł.Oczywiście, można tłumaczyć to lepszymi komponentami i gniazdem dla gramofonów z wkładką MM, ale ja postrzegam to jako decyzję biznesową, która być może okaże się słuszna, a być może w dłuższej perspektywie zepchnie Exposure'a na margines, czyniąc z niego skromne, kilkuosobowe przedsiębiorstwo realizujące pojedyncze zamówienia. Brzmi to pesymistycznie, ale z drugiej strony wielu rywali przeniosło produkcję do Chin i też nie wyszło na tym rewelacyjnie. Niektórzy klienci przyjęli takie wieści ze zrozumieniem, ale inni zwyczajnie stracili zainteresowanie markami, które zawsze kojarzyły nam się z brytyjskimi pasjonatami budującymi wzmacniacze na kuchennym stole. Niby nie ma to żadnego znaczenia, kto przykręca śrubki i gdzie się to odbywa, a jednak niektórym melomanom jest z taką globalizacją nie po drodze. Patrząc na cenę opisywanego modelu, myślę tylko o tym, że spełniły się zapowiedzi osób znających realia prowadzenia biznesu - albo wybierzemy chińską jakość, utrzymując konkurencyjne ceny, albo będziemy starali się bronić tradycji, za co klienci będą w końcu musieli zapłacić dwa razy więcej. Tylko kto wie, co przyniesie przyszłość? Już teraz zmagamy się z opóźnieniami i przestojami, bo pandemia, bo pożar fabryki, bo sankcje, bo kursy walut...
Inflacja nie dotyczy tylko Exposure'a. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Marantz ND8006 w 2018 roku, kiedy go testowałem, kosztował 5495 zł. Dziś trzeba za niego zapłacić 7999 zł. Audiovectory QR5 w połowie 2019 roku kosztowały 12990 zł, dziś - 17490 zł. Unison Research Triode 25 w teście z grudnia 2016 roku - 12700 zł, obecnie - 16999 zł. Gdybyście złożyli taki właśnie system w 2019 roku, zapłacilibyście 31185 zł, natomiast dziś byłoby to 42488 zł. 35% w górę. Pragnę zauważyć, że wybrałem tu trzy losowe modele. Powiedzmy, że modyfikacje wprowadzone przez Exposure'a w 2510 - komponenty z górnej półki i montowany fabrycznie phono stage - kosztowały 1000 zł (karta phono do modelu 2010 S2D kosztuje aktualnie 690 zł). W tej sytuacji wychodzi na to, że różnica w cenie względem poprzedniego modelu wynosi dokładnie... 35%. Wnioski nasuwają się same - to nie pazerność, ale rynkowe realia. Jeśli nie wierzycie, może dawno nie kupowaliście chleba ani nie odwiedzaliście stacji benzynowej. Jeśli ze sprzętem grającym stanie się to, co już dawno stało się z konsolami do gier i kartami graficznymi, następnym krokiem będzie reglamentacja wprowadzona w odpowiedzi na wykupywanie towaru przez spekulantów.
Brzmienie
"Kto po brytyjskim sprzęcie spodziewa się uwypuklenia pierwszego planu, lekkiego ocieplenia połączonego z dominacją środkowej części pasma i podobnych cech, po pierwszym kontakcie z 2010 S2 może doznać lekkiego wstrząsu. Urządzenia do bólu minimalistyczne i zbudowane w zgodzie z tradycyjnymi recepturami, na dodatek wprowadzone na rynek wiele lat temu (różnice między 2010, 2010 S i 2010 S2 są kosmetyczne) od pierwszych minut zagrały z iście młodzieńczą werwą. Dźwięk był dynamiczny, koncertowy i bardzo przejrzysty." - napisał o systemie 2010 S2 niejaki Tomasz Karasiński w teście opublikowanym w miesięczniku "Hi-Fi i Muzyka" w czerwcu 2010 roku. Wzmacniacz, którego poprawioną wersją jest opisywany tu 2510, współpracował wówczas z kolumnami Audio Physic Tempo VI i od samego początku sterował nimi z niesamowitą pewnością siebie, jakby w najmniejszym stopniu nie przejmował się ponad trzykrotną różnicą w cenie (Tempo VI kosztowały wówczas 11900 zł, a 2010 S2 - 3650 zł). "Brytyjski system oferuje bardzo bezpośrednie i energiczne brzmienie, niezależnie od sytuacji czy podłączonych kolumn. Daje naprawdę wiele radości słuchania, choć trzeba podkreślić, że jest to w dużej mierze zasługa samego wzmacniacza. Odtwarzacz został skonstruowany tak, aby nie psuć efektu. To po prostu dobre, neutralne źródło, natomiast integra to prawdziwy wulkan dynamiki." - napisała z kolei recenzentka nosząca to samo nazwisko na łamach magazynu StereoLife w 2014 roku. Co za nieprawdopodobny zbieg okoliczności! Ale na tym nie koniec. "Wszystkie wzmacniacze Exposure'a, z jakimi się do tej pory zetknąłem, prezentowały dość charakterystyczny dźwięk oparty na energii, rytmie, przejrzystości i dynamice. Nie miało to nic wspólnego z brytyjską flegmą. Wręcz przeciwnie. Sprzęt tej marki zawsze grał tak, jakby chciał maksymalnie skrócić dystans między naszym fotelem a muzyką. Nie przypominało to obserwowania walki bokserskiej z bezpiecznej odległości. Ta estetyka bardziej kojarzyła mi się ze staniem pod samym ringiem, gdzie wszystko widać bardzo dokładnie i ma się nie tylko wrażenie uczestniczenia w całym wydarzeniu, ale wręcz pewnego niebezpieczeństwa. Brytyjscy inżynierowie wybrali drogę zmierzającą do przekazania słuchaczowi prawdy o nagraniach, choćby nawet chwilami miała być nieprzyjemna." - to z kolei cytat z testu kompaktowej integry XM5. Łatwo zatem wyobrazić sobie, że odsłuch 2510 był dla mnie tylko formalnością. Wystarczyło sprawdzić, czy to wciąż ten sam Exposure, którego doskonale znam, czy może coś się jednak zmieniło.
TEST: Exposure XM7 + XM9
Odpowiedź jest prosta - tak, to wciąż ten sam wzmacniacz, a jeśli chcielibyście doszukiwać się różnic w sferze brzmieniowej miedzy nim a jego starszymi wersjami, trzeba będzie zorganizować bezpośrednie porównanie i opanować sztukę szybkiego przepinania kabli, ponieważ ten dziarski, męski, zdecydowany, rockowy, lekko zadziorny charakter wciąż robi niesamowite wrażenie, udowadniając, że ta konstrukcja ani trochę się nie zestarzała. 2510 po prostu ładuje. W porównaniu z nim wiele, wiele wzmacniaczy zintegrowanych w zbliżonej cenie gra po prostu nudno. I nie mam tu na myśli najsłabszych dostępnych na rynku modeli, które miesiącami zalegają na sklepowych półkach, a potem z trudem sprzedają się nawet po pierwszej czy drugiej obniżce ceny. Mówię nawet o urządzeniach bardzo udanych i wartościowych, ale nastawionych na nieco inne brzmienie, inny klimat - spokojniejszy, cieplejszy, bardziej ambientowy niż doom metalowy. Zderzenie takich dwóch światów, nawet jeśli wytypujecie do odsłuchu kilka piecyków, które zbierają same pozytywne oceny, będzie wyjątkowo ciekawe.
Jeśli jesteście świadomi swoich preferencji i szukacie sprzętu grającego dynamicznie, szybko, szczegółowo i w punkt, istnieją niewielkie szanse, że w tym przedziale cenowym znajdziecie coś, co już od pierwszych sekund zacznie ładować tak jak Exposure. Godnymi rywalami dla 2510 mogą być na przykład Naim NAIT 5si, Atoll IN200 Signature i Cyrus 8 2 DAC. Ale generalnie nie ma tego dużo, a przeniesienie produkowanego od lat - z takimi czy innymi modyfikacjami - wzmacniacza do wyższego przedziału cenowego właściwie niewiele zmieniło. Już dawno pisałem, że jest to jedno z tych urządzeń, które sprawdzają się nawet w znacznie droższym towarzystwie. Potwierdza to nawet zacytowany na początku test z "Hi-Fi i Muzyki". Gdyby 2510 kosztował 5750 zł, mógłbym napisać, że jego brzmienie prezentuje odrobinę wyższy poziom - że brytyjski wzmacniacz gra tak, jakby był droższy. Teraz, gdy trzeba za niego zapłacić 8775 zł, mogę po prostu napisać, że w swoim przedziale cenowym jest jedną z ciekawszych propozycji, szczególnie dla melomanów szukających mocnych wrażeń. Co tu dużo mówić, ten wzmacniacz gra, jakby ktoś podpalił mu fajerwerki pod ogonem. Po modyfikacjach względem poprzednika być może nabrał odrobinę gładkości, może jego brzmienie zostało delikatnie wypolerowane, ale w najmniejszym stopniu nie zmienia to tak zwanego całokształtu, ogólnego odbioru tego dźwięku. 2510 to po prostu bardzo niepozorna elektrownia. Łobuz w eleganckim garniturze.
O różnych wcieleniach tego wzmacniacza napisano już wszystko, do czego aktywnie się przyczyniłem, więc chyba nie ma sensu, abym dalej się na ten temat produkował. Ponarzekać można chyba tylko na cenę, ale Exposure nie jest jedyną firmą, która wprowadziła takie podwyżki i należałoby raczej napisać osobny artykuł o przyczynach i prawdziwej skali inflacji, z jaką musimy się dzisiaj zmierzyć. Ponieważ jednak nie jestem ekonomistą, postanowiłem zrobić coś wyjątkowo niepopularnego i nie wypowiadać się o tym, czego do końca nie rozumiem. Wiem tylko, że klienci zainteresowani zakupem takiego wzmacniacza mają tylko kilka opcji - przełknąć tę cenę i kupić go teraz, poszukać starszego modelu lub używanego egzemplarza w dobrym stanie albo wstrzymać się, poczekać i w najgorszym wypadku patrzeć, jak inflacja postępuje coraz szybciej. Nie sądzę, aby cała ta sytuacja była o wiele łatwiejsza z punktu widzenia producentów audiofilskiej aparatury. Dobrze, każda z tych firm może po prostu wysłać dystrybutorom nowy cennik i udawać, że problemu nie ma, ale czy na ich miejscu nie obawialibyście się, że spowoduje to spadek liczby zamówień i w efekcie zyski, zamiast pozostać na zbliżonym poziomie, równoważąc rosnące koszty? Myślę, że nie jest to takie proste.
Jeśli jesteście świadomi swoich preferencji i szukacie sprzętu grającego dynamicznie, szybko, szczegółowo i w punkt, istnieją niewielkie szanse, że w tym przedziale cenowym znajdziecie coś, co już od pierwszych sekund zacznie ładować tak jak Exposure.Istnieje jednak wiele firm, które w takiej niszy radzą sobie znakomicie. Wystarczy im to, że istnieje pewna grupa klientów, którzy wymagają wysokiej jakości i są w stanie za nią zapłacić. To audiofile, którzy biorą rachunek na klatę, ale chcą cieszyć się sprzętem zbudowanym przez inżynierów i rzemieślników, którzy zajmują się tym nieraz po kilkadziesiąt lat. Odnoszę wrażenie, że brytyjskie przedsiębiorstwa, nieraz rodzinne, kilkuosobowe, robią to znakomicie. To manufaktury, które dzięki wiernym fanom nie muszą docierać do tak zwanego masowego odbiorcy. Z drugiej strony mamy takie przypadki jak Chord, którego w tym momencie już mało kto postrzega jako producenta hi-endowych wzmacniaczy, a to wszystko dzięki niesamowitej popularności przetworników, które również powstają w Wielkiej Brytanii i, może poza tymi najmniejszymi, wcale do tanich nie należą. Myślę, że klienci Exposure'a dawno już porzucili marzenia o budowie pełnego systemu z przetwornikiem i streamerem, ale nie ma w tym nic złego. Wracamy bowiem do świata wąskiej specjalizacji, a więc do tego, co miłośnikom wysokiej klasy sprzętu zawsze się podobało. Spójrzmy na to z drugiej strony - Auralic, Lumin czy Rose robią praktycznie tylko streamery i nikt nie narzeka, że nie można do nich dokupić wypasionego wzmacniacza. Exposure robi natomiast znakomite piecyki i muszę przyznać, że gdyby takiego 2510 nagle na rynku zabrakło, byłbym szczerze zasmucony. Jeśli bowiem tęsknicie za "tymi" prawdziwymi wzmacniaczami, takimi, jakie robiło się kiedyś, proszę uprzejmie - to jest właśnie taki wzmacniacz. Jeden z niewielu, które przetrwały tak długo w niemal niezmienionej formie i jeszcze nie kosztują tyle, co przyzwoity samochód.
Budowa i parametry
Exposure 2510 to w pełni analogowy wzmacniacz stereofoniczny dysponujący mocą 75 W na kanał przy 8-omowym obciążeniu. Producent twierdzi, że jest to purystyczna integra pozbawiona jakichkolwiek zbędnych elementów, negatywnie wpływających na przetwarzanie sygnału audio. Urządzenie zostało zaprojektowane i wyprodukowane w Wielkiej Brytanii z użyciem wysokiej jakości komponentów firm takich jak Motorola, Kemet, Elna, Wima czy Evox Rifa. Wnętrze na pierwszy rzut oka wygląda, jakby czegoś w nim brakowało, a to dlatego, że tranzystory mocy znajdują się pod główną płytką drukowaną i zostały przykręcone do podstawy wzmacniacza. Dzięki temu w jego pokrywie nie ma otworów wentylacyjnych, a obudowa pozostaje praktycznie szczelna. Oczywiście nie polecam zanurzać Exposure'a pod wodą, aby to sprawdzić, ale przynajmniej nie będziemy mieli do czynienia z sytuacją, w której po kilku latach w środku można znaleźć mnóstwo kurzu, a nawet martwe owady. Ze względu na brak klasycznego radiatora, w oczy rzucają się przede wszystkim trzy elementy odpowiedzialne za karmienie brytyjskiej integry prądem - 200-VA transformator toroidalny Noratela oraz dwa kondensatory, które są tak duże, że zamontowano je poziomo. Wejścia są przełączane przekaźnikami, a regulację głośności powierzono analogowemu, zmotoryzowanemu potencjometrowi ALPS-a z serii niebieskiej. Co ciekawe, różnice względem poprzednich generacji tego piecyka można znaleźć w tabeli danych technicznych. W modelu 2010 S2 deklarowane przez producenta zniekształcenia nie przekraczały 0,05%, natomiast tutaj udało się zejść do 0,015%. Czy jest to istotna informacja, czy nie - to już zostawiam do przemyślenia we własnym zakresie.
Werdykt
Kiedy umawiałem się na test nowej integry Exposure'a i sprawdzałem informacje na jego temat, pomyślałem sobie, że Brytyjczycy trochę przesadzili z ceną. Po przeanalizowaniu sprawy nie mam już takiego wrażenia, bowiem żyjemy w dziwnych czasach, a ja mam jeszcze przed oczami model 2010 S2, który dwanaście lat temu kosztował 3650 zł. Może nie mam doskonałej pamięci, ale przypominam sobie, że wtedy, gdy ktoś kupił telefon za 1000 zł, uważało się go za szpanera. Obecnie za te pieniądze można kupić co najwyżej budżetowy - lub, jak mówią eksperci, low-endowy - smartfon, a nieraz widzi się dzieci oglądające bajki na telefonach, które kosztują w sklepie 3000-4000 zł albo więcej. Nieaktualne są nawet moje dane dotyczące cen wzmacniaczy, jakie testowałem jeszcze niedawno. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że alternatywą dla Exposure'a może być Yamaha A-S1200, bo pod jej testem na naszej stronie widnieje cena 9500 zł. Nie jest to aż tak duża różnica, prawda? Niestety, to już przeszłość, bo obecnie ten model kosztuje 12399 zł. I tak jest praktycznie ze wszystkim. Nawet cen kabli muszę się nauczyć od nowa. Niniejszym przepraszam też wszytkich, którzy zainteresowali się opisywanym wzmacniaczem ze względu na wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy. Nie miałem okazji sprawdzić tego wejścia, ponieważ czekam na gramofon, który powinien był dotrzeć do naszej redakcji dwa miesiące temu. Wciąż go nie ma, bo opóźniły się dostawy niektórych podzespołów i na dobrą sprawę nawet nie wiadomo, kiedy uda się rozwiązać ten problem. Dostałem inny model, ale niestety nie zdążyłem nawet go rozpakować, bo tego samego dnia kurier odbierał Exposure'a. Wydaje mi się jednak, że jakość zamontowanego tu phono stage'a nie jest najważniejsza. Liczy się przede wszystkim to, że 2510 to wzmacniacz, który przetrwał próbę czasu jak mało który klocek, stając się prawdziwym rarytasem. To klasyka smaku, kwintesencja audiofilskiego minimalizmu, taki rock and roll, który wciąż brzmi świeżo, energicznie i czadowo.
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 75 W/8 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz - 20 kHz
Wejścia: 5 x RCA, 1 x phono MM (2,5 mV, 47 kΩ)
Wyjścia: 1 x pre-out, 1 x tape-out
Zniekształcenia: <0,015%
Stosunek sygnał/szum: >100 dB
Separacja kanałów: >80 dB
Wymiary (W/S/G): 9/44/30 cm
Masa: 7 kg
Cena: 8775 zł
Konfiguracja
Audiovector QR5, Equilibrium Nano, Marantz HD-DAC1, Auralic Vega G1, Hegel H20, Unison Research Triode 25, Cambridge Audio CP2, Clearaudio Concept, Sennheiser HD 600, Tellurium Q Ultra Blue II, Albedo Geo, Cardas Clear Reflection, KBL Sound Red Corona, Equilibrium Pure Ultimate, Enerr One 6S DCB, Enerr Tablette 6S, Enerr Transcenda Ultra, Enerr Transcenda Ultimate.
Równowaga tonalna
Dynamika
Rozdzielczość
Barwa dźwięku
Szybkość
Spójność
Muzykalność
Szerokość sceny stereo
Głębia sceny stereo
Jakość wykonania
Funkcjonalność
Cena
Komentarze